Nie taki diabeł straszny... (236)
Quest
for Glory V: Dragon Fire skutecznie udowadnia, że wygląd to nie wszystko, bo
tak naprawdę liczy się przede wszystkim wnętrze.
Posłuchajcie...
Quest for Glory V: Dragon Fire
Gatunek:
Przygodówka/RPG
Producent:
Yosemite Entertainment
Rok
wydania: 1998
Grałem
na: PC
Gra
dostępna także na: Mac
Mój
tekst Quest for Glory V: Dragon Fire dla Pograne.eu wkrótce
Nie
taki diabeł straszny, jak go malują. Powiedzenie to mogłoby spokojnie służyć
jako obecne hasło reklamowe Quest for Glory V: Dragon Fire, bo nie tylko jest
to tytuł, którego początkowo mocno się obawiałem, a który finalnie bardzo
przypadł mi do gustu, ale też przy okazji produkcja, którą dosłownie
pochłonąłem w jakieś dwa dni, co praktycznie mi się ostatnimi czasy nie zdarza.
Mało tego, ujrzenie napisów końcowych wywołało we mnie spore poczucie niedosytu
i – tutaj ulubione hasło graczy – pustki.
Nie
chodzi tu nawet o samo Quest for Glory V, ale serię jako całość. Dragon Fire
stanowi bowiem zwieńczenie cyklu, w którym jako znany na całym świecie bohater
przystępujemy do ostatecznego testu i podejmujemy walkę o tytuł króla budzącej
skojarzenia ze starożytną Grecją Silmarii. W tle nie mogło oczywiście zabraknąć
zagrażającego całemu światu pradawnego zła, ale tym razem to właśnie wątek
poszukującego nowego władcy królestwa gra pierwsze skrzypce. Fabularnie Quest
for Glory V sprawdza się zatem naprawdę dobrze, zaskakując swoją złożonością, której
w poprzednich odsłonach dość często brakowało.
Dragon
Fire nie zapomniał przy tym o swoich korzeniach i nadal pełno jest tutaj
idealnie wyważonego humoru. Moim absolutnym faworytem była gnomka Ann, która
nie tylko zapewniła mi wikt i opierunek w swojej tawernie, ale też nieustannie zabawiała
mnie niekończącymi się grami słownymi, za które scenarzystom należy się co
najmniej Literacka Nagroda Nobla. Liczne żarty jednocześnie nie są ani odrobinę
nachalne, więc co bardziej dramatyczne sceny zachowują odpowiednią powagę.
O
ile o kwestie fabularne i humorystycznie nie obawiałem się jednak ani
odrobinkę, o tyle już myśl o mechanice rozgrywki i oprawie graficznej
wywoływała u mnie ciarki na plecach. Quest for Glory V: Dragon Fire trafił do
sprzedaży aż cztery lata po Shadows of Darkness, czyli w momencie, kiedy to na
growym poletku w najlepsze trwała trójwymiarowa rewolucja. Zdecydowana
większość produkcji z 3D z tamtego okresu nie najlepiej przetrwała próbę czasu,
więc nie spodziewałem się, by udało się to uczynić Quest for Glory V. Na całe
szczęście, myliłem się.
Nie
zamierzam przy tym oszukiwać, że jest to jakiś techniczny majstersztyk, bo
absolutnie tak nie jest. To tytuł raczej niezbyt urodziwy i pod wieloma
względami mechanicznie koślawy. Jest w nim jednak pewien urok, który niezwykle
mocno przyciągał mnie do ekranu. Z pewnością sporą w tym rolę miała fabuła i klimat
gry, ale również nieco większa swoboda w poruszaniu się po świecie oraz
mocniejsze postawienie na elementy RPG nie było tu bez znaczenia. Toteż chociaż
przez fanów Quest for Glory V: Dragon Fire odebrane zostało raczej niezbyt
pozytywnie, ja zostałem jego olbrzymim fanem. Poniekąd właśnie dzięki całej tej
mechanicznej koślawości.
Komentarze
Prześlij komentarz