Niekrólewska purpura (238)
Przed
premierą wielu, drąc koszule na piersi, krzyczało, że nowe Saints Row będzie za
bardzo lewackie, a ja – już po zagraniu – chciałbym, by był to największy z
jego problemów.
Posłuchajcie…
Saints Row
Gatunek:
Strzelanka TPP
Producent:
Volition
Rok
wydania: 2022
Grałem
na: Xbox Series X
Gra
dostępna także na: Xbox Series S, Xbox One, PlayStation 5, PlayStation 4, PC
Grę do recenzji dostarczył wydawca.
Recenzja Saints Row pojawi się również w 29. odcinku TrójKast.
Obrany
lata temu przez serię kierunek dosłownie zaprowadził ją już nawet nie tylko w
kosmos, ale wręcz do piekielnych czeluści. Ostatnie dwie odsłony cyklu były –
krótko mówiąc – konfundujące. Zerwanie z gangsterskim rodowodem i sięgniecie po
zdecydowanie bardziej fantastyczne klimaty może i potrafiło sprawić sporo radości,
ale Saints Row zapędziło się tym samym w kozi róg. Czymże przebić w końcu
podbicie kosmosu i przejęcie władzy nad piekłem? Cóż, wprawdzie można było
pokombinować z innymi wymiarami lub podróżami w czasie, ale na całe szczęście
Volition postanowiło, że najnowsze Saints Row powinno wrócić do korzeni.
Moje
marzenia o godnym następcy Saints Row 2, które zachowywało wręcz perfekcyjny
balans między mało poważnym podejście do tematu a ciężkimi i często zaskakująco
wręcz brutalnymi scenami, zostało wprawdzie zabite jeszcze w momencie
publikacji pierwszego zwiastuna, ale i tak liczyłem, że dostanę grę
przynajmniej równie dobrą, co już konkretnie wariackie Saints Row: The Third.
Tymczasem okazało się, że Volition chyba samo do końca nie wiedziało, co też
poprzez „powrót do korzeni” miało na myśli, bo efekt wygląda tak, jakby
oryginalne Saints Row bardzo chciałoby być Saints Row: The Third, ale trochę
się tego wstydziło.
Najmocniej
widać to w moim odczuciu po samej fabule gry, opowiadającej o początkach Third Street
Saints w charakterystyczny dla późniejszych odsłon serii, nietraktujący się
zbyt poważnie sposób. Absolutnie nie mam z tym najmniejszego problemu, bo dość
szybko polubiłem nową ekipę Świętych, a i kilka razy zdarzyło mi się nawet zaśmiać
z puszczanych bez przerwy żartów. Niedługo później okazało się jednak, że
potencjalnie interesująca fabuła to zaledwie wydmuszka. Masa żartów, całkiem
sympatyczni bohaterowie oraz fajna miejscówka w postaci latynoskiego Santo
Ileso nigdy nie będą bowiem substytutem dobrej historii, której Saints Row
zwyczajnie nie posiada. A mogłoby, gdyby kompletnie nie zapomniano o napisaniu
jej środka.
W
efekcie pierwszą połowę gry spędzamy na biedowaniu i próbie utworzenia własnego
ugrupowania przestępczego po tym, jak wylano nas z pracy, a drugą na likwidowaniu
konkurencji. Niby można się tu burzyć, że fabuła w Saints Row jest mało ważna i
liczy się w niej głównie rozwałka (aczkolwiek byłoby to gadanie kocopołów), ale
nawet mając takie podejście, fajnie byłoby otrzymać przeciwników, których
naprawdę chcemy dopaść i wykończyć. Tymczasem kolektywowi Idoli oraz Los
Panteros daleko do któregokolwiek z gangów z poprzednich odsłon serii. Jedynie
paramilitarne Marshall Defense Industries trzyma jakikolwiek poziom i jest w
zasadzie jedynym ugrupowaniem, z którym wchodzimy w sensowną interakcję.
Sytuacji
nie pomaga fakt, że większość zadań, których się podejmujemy to absolutna
sztampa, sprowadzająca się do dojechania do punktu docelowego i wystrzelania w
nim przeciwników. Na szczęście zdarzają się perełki pokroju nawiązującego do
Mad Maksa pościgu za konwojem czy bombastycznego napadu na wojskowy pociąg,
które bez dwóch zdań na długo zapadną Wam w pamięci. Niemniej, nie mogłem
oprzeć się wrażeniu, że przez prawie dwadzieścia godzin rozgrywki ciągle
robiłem właściwie to samo.
Najważniejsze
jednak, że, w przeciwieństwie do takiego Saints Row: The Third, Saints Row nie
uprawia recyklingu zadań pobocznych i nie próbuje sprzedawać ich jako misje
główne. Klasycznie dla serii, poza głównym wątkiem fabularnym czeka nas bowiem jeszcze
masa aktywności pobocznych, których ukończenie zaowocuje przyjemnymi bonusami,
zarówno w postaci nowych ubranek, jak i specjalnych umiejętności. Trzeba jednak
zaznaczyć, że mocno je w tej odsłonie przytemperowano, więc o przejażdżkach z
tygrysami i oblewaniu budynków gnojówką możecie zapomnieć.
Nie
oznacza to jednak, że nie oferują one niczego ciekawego. Powracająca zabawa w
płatnego zabójcę wciąż jest wyśmienita, podobnie zresztą jak wymuszanie
odszkodowań poprzez rzucanie się pod koła samochodów, a i kilka nowości pokroju
wingsuita daje całkiem sporo frajdy. Niestety jest to tylko kropla w morzu, bo
większość zadań to nadal sztampowe i na dłuższą metę po prostu nudne odpieranie
fal przeciwników lub zwożenie pojazdów do celu. Nowinką jest natomiast fakt, że
ich lwia część powiązana jest z rozbudową naszego imperium, więc by zyskać do
nich dostęp, musimy najpierw wyłożyć kasę i wybudować odpowiednią placówkę.
Może
nie byłoby to takim problemem, gdyby nie fakt, że rozgrywka w Saints Row jest
po prostu przerażająco wręcz przeciętna. Strzelaniny przestają sprawiać
jakąkolwiek frajdę, kiedy tylko odkryjemy, że większość z nich bez większego
problemu możemy zakończyć, używając zdolności specjalnej, pozwalającej na
włożeniu przeciwnikowi granatu w majtki i rzuceniu nim w grupę jego kolegów. Jasne,
w trakcie gry odblokujemy jeszcze kilka innych umiejętności, ale żadna z nich
nie jest równie efektywna, co granat w majtkach.
Świetnie
przeprojektowano natomiast egzekucje, które w obecnej formie są nie tylko
bardzo widowiskowe, ale jednocześnie przywracają nam odrobinę zdrowia. Problem
jedynie w tym, że ich animacje potrafią być dość długie, więc początkowy
zachwyt szybko ustępuje czystemu pragmatyzmowi, oznaczającemu powrót do granatu
w gaciach lub – kiedy i to nam się niechybnie znudzi – do którejś z kilku dość
standardowych i mało odkrywczych pukawek, wymagających od gracza jedynie
nieściągania palca ze spustu.
Największą
bolączkę nowego Saints Row niewątpliwie stanowi natomiast fakt, że tytuł ten
pod względem technicznym to miejscami chodząca tragedia. Najnowsza gra Volition,
choć wygląda ładnie, to nie powala graficznym przepychem, co nie przeszkadza
jej jednak w chrupaniu na każdym z pięciu trybu graficznych, wliczając w to 1080p
w maksymalnej liczbie klatek. Wprawdzie jest tu sporo ślicznych efektów
cząsteczkowych i bardzo ładnego oświetlenia, dzięki czemu burze piaskowe i
deszczowe noce potrafią zachwycić, ale w ogólny rozrachunku Saints Row wcale
nie wygląda dużo lepiej niż zeszłoroczny remaster Saints Row: The Third.
Zabraknąć
nie mogło oczywiście zepsutych cieni, pop-upu modeli, znikającego ruchu
drogowego, ale też przede wszystkim problemów z fizyką, która jest tak zła, że
kompletnie zepsuła mi jakąkolwiek radość z jazdy samochodem. Uderzone pojazdy
wystrzeliwują w kosmos z prędkością światła, próba staranowania przeciwnika
bokiem kończy się widowiskowym piruetem, a jakakolwiek próba jazdy po
wyboistych, polnych drogach jest równoznaczna z walką o utrzymanie choćby
najmniejszej kontroli nad kierownicą. Nie pytajcie nawet, co dzieje się, kiedy
najedziemy na hydrant…
Psikus
w tym wszystkim polega na tym, że choć Saints Row nie jest niestety zbyt udaną
produkcją, wcale nie oznacza to, że jest grą kategorycznie złą. Jasne, mnóstwo
tu wszelakiej maści problemów, ale mimo wszystko bawiłem się przy niej całkiem
nieźle, podziwiając nocą kolorowe neony i po prostu zmulając, jeżdżąc po
mieście przy akompaniamencie względnie dobrej muzyki (aczkolwiek brak The Mix
107.77 to zbrodnia) w towarzystwie przyjaciół z gangu. Saints Row może i nie
jest dobrą grą, ale w całej tej swojej nieudolności jest jakaś taka…
sympatyczna.
Komentarze
Prześlij komentarz