Hodowla bogów (259)
Dziwna
sprawa, okazuje się, że nie wszystkie jRPG-i są robione na jedną modłę, a
przynajmniej tak każe mi sądzić ukończone niedawno Valkyrie Profile: Lenneth
Posłuchajcie…
Valkyrie Profile: Lenneth
Gatunek: jRPG
Producent: tri-Ace,
Tose i Fine Co.
Rok
wydania: 2023
Rok
wydania oryginału: 1999
Grałem
na: PlayStation 5
Gra
dostępna również na: PlayStation 4, PlayStation Portable, Android, iOS
Oryginał
dostępny na: PlayStation
Grę do recenzji dostarczył wydawca.
Moją recenzję Valkyrie Profile: Lenneth przeczytacie tez na Pograne.eu
Wydaje mi
się, że mogłem być growym rasistą. Przez lata trwałem bowiem w przekonaniu, że
jeżeli kiedykolwiek zagrało się w jednego jRPG-a, to grało się już we
wszystkie. Tymczasem rok 2023 rozpoczyna się dla mnie od niemałego szoku, który
pomógł mi nareszcie wyjść ze skorupy swoich uprzedzeń, bo – jak się okazuje –
nawet w ramach tak skostniałej formuły, gry potrafią mocno się od siebie
różnić. W Valkyrie Profile: Lenneth, dajmy na to, można wyhodować swojego
własnego, nordyckiego boga.
Gra tri-Ace –
wydana pierwotnie jeszcze w 1999 roku – opowiada o tytułowej Lenneth, czyli
walkirii, wysłanej przez Freyę do Midgardu, by tam pozyskiwała dusze
wojowników, mających pomóc armii Asgardu w nadchodzącym Ragnaroku. Warto w tym
miejscu nadmienić, że warstwa fabularna pierwszego Valkyrie Profile nie należy
do jego najmocniejszych stron. Historię świata poznajemy w zasadzie przez
urywki z życiorysów poszczególnych postaci, prezentowanych nam na chwilę przed
ich śmiercią i zwerbowaniu ich duszy do służby bogom.
Niemniej,
choć część z historii bohaterów łączy się ze sobą, to próżno szukać tu jednej,
koherentnej opowieści. Traktowałbym raczej Valkyrie Profile jako swego rodzaju
antologii, w której poszczególne opowieści mają pewne punkty wspólne i łączy je
nadrzędna narracja, ale nic poza tym. Zresztą, nawet wątek główny pozostawia
dość spory niedosyt, nie prowadząc do żadnego sensownego zwieńczenia, o ile nie
sprawdziło się zawczasu dokładnych wytycznych, których zaliczenie jest wymagane
do uzyskania najlepszego z trzech dostępnych zakończeń.
Jeżeli zatem
nie chcecie gry wyłącznie zaliczyć i zależy Wam na wyciśnięciu z niej ostatniej
kropelki narracji, to niestety będziecie zmuszeni sięgnąć po pomoc
internetowych kolegów. Valkyrie Profile jest bowiem absolutnie fatalne pod
względem tłumaczenia graczowi czegokolwiek. Nawet podstawowe mechaniki związane
z odkrywaniem nowych lokacji i bohaterów do zwerbowania, czy nawet efekty
poszczególnych statystyk nie są tu zbyt dobrze lub wręcz wcale tłumaczone.
Dochodzi nawet do tak kuriozalnych sytuacji, jak wyskakujący w połowie gry
samouczek, informujący o tym, jak działają ataki. Chciałbym móc w tym miejscu
powiedzieć, że to żart, ale niestety nie mogę.
Jest to o
tyle interesujące, że Valkyrie Profile samo w sobie jest naprawdę solidną i
niezwykle przyjemną produkcją z ciekawym pomysłem na siebie. Całą historię
zamknięto w ośmiu rozdziałach, po 24 cykle każdy. Każde zejście do lokacji – po
uprzednim „duchowym połączeniu” ze światem –
zajmuje konkretną liczbę cykli, więc poza zwiedzaniem miejscówek i walką
z przeciwnikami, musimy zadbać o odpowiednie zarządzanie czasem. Jest go jednak
na tyle dużo, że spokojnie uporacie się ze wszystkim ze sporym jego zapasem.
Lokacje
podzielić można na dwa typy – miasta i lochy. W tych pierwszych gra przyjmuje
formę klasycznej visual-novelki, w której trakcie poznajemy i werbujemy nowych
herosów. To najmniej interaktywny element gry, bo w większości przypadków
musimy wyłącznie obejrzeć urywki z życia bohatera, prowadzące do jego śmierci,
po czym automatycznie zostaje on włączony do naszej ekipy. Po fakcie możemy też
wrócić raz jeszcze do związanego z nim miejsca, by pozyskać specjalny, należący
do niego przedmiot. Pomysł fajny, ale dialogi są napisane tak nudno, że
musiałem powstrzymywać się z całych sił, by nie sięgnąć po telefon.
Dużo
ciekawiej robi się przy drugim typie lokacji. Lochy są dokładnie tym, czym
prawdopodobnie myślicie, że są. Każdy rozdział to około 2-3 tego typu lokacje,
zwieńczone bossem. Ot, klasyka – starożytne zamki, niezbadane puszcze, wieże
czarodziejów. Każde z tych miejsc, pomimo sztampowości, mimo wszystko ma na
siebie pomysł. Pałac Smoka to zabawa teleportacją, miasto Dipan zabierze w nas
w podróż w czasie, a Jaskinia Otchłani pojawiać będzie się co rozdział,
każdorazowo zmieniając swoje wnętrze.
Wszystko to,
oczywiście, poprzetykane będzie licznymi potyczkami z różnorodnymi stworami –
od pełzających po ziemi glutków, przez harpie i mandragory, aż po trzygłowe
lwy. Walka na pozór przebiega klasycznie – raz atakujemy my, raz przeciwnik,
mamy też czary i przedmioty. Twórcy postanowili ją jednak zdynamizować. Każdego
z czterech członków naszej drużyny przypisano do przycisku na padzie i tylko od nas zależy kolejność i sposób atakowania.
Ba, możemy nawet wysłać całą ekipę na raz, by jak najszybciej napełnić pasek
zadanych uderzeń, pozwalający na wykonanie potężnych ataków specjalnych. Daje
to spore możliwości pod względem taktyki, czyniąc kolejne potyczki nad wyraz
satysfakcjonującymi.
Najciekawszym
elementem Valkyrie Profile: Lenneth jest mimo wszystko hodowanie bogów dla
Freyi. Co rozdział otrzymujemy informację o tym, jaka postać jest obecnie
najbardziej potrzebna Asgardowi. W naszej gestii jest wówczas sprawdzenie
statystyk posiadanych herosów i poprowadzenie ich w odpowiednim kierunku. Każdy
poziom to nie tylko wyższe statystyki, ale również pula punktów do
rozdysponowania pomiędzy umiejętności i wiedzę, ale też cechy postaci. Ot,
przykładowo, Freya może poprosić nas o czarodzieja, który zna się na demonach i
przetrwaniu, a przy okazji jest dość zwinny.
Szukamy
wówczas posiadającej odpowiednie cechy postaci i rozwijamy, a kiedy już sobie
takiego gagatka (lub gagatków, bo co rozdział wysłać można maksymalnie dwóch
bohaterów) podhodujemy, wysyłamy go do Asgardu. Ciekawscy będą przy okazji
mogli między rozdziałami podglądać, jak radzą sobie ich niegdysiejsi
podopieczny. Mechanika ta w praktyce sprawdza się naprawdę świetnie, przywodząc
na myśl swego rodzaju połączenie Suikodena i Pokemonów. Trzeba przy tym
przyznać, że ze względu na średnio czytelne i wygodne menu, grzebanie w
statystykach niekiedy mocno irytuje.
To zresztą
mój największy zarzut do Valkyrie Profile: Lenneth w wersji na PlayStation 5.
No, o ile można to tak nazwać, bo w rzeczywistości jest to wydany na PSP
remaster oryginału, emulowany na nowej konsoli Sony. Nie próbuję być tu
złośliwy, tak zwyczajnie jest. Świadczy o tym chociażby fakt obecności
emulacyjnego menu z opcją przewijania i zapisywania w dowolnym momencie (korzystanie
z tego mocno ułatwia zabawę, ale jest ultrawygodne), ale też przede wszystkim
grafiki przycisków START i SELECT z PSP widoczne w menu gry. Niby nie jest to
zbyt duża wada, ale świadczy o pewnym lenistwie twórców.
Wizualnie
Valkyrie Profile: Lenneth wypada całkiem solidnie, choć zdecydowanie czuć tu
działanie zęba czasu. Szkoda, że nie zdecydowano się na pełnoprawny remaster,
bo niektóre z elementów gry, jak chociażby portrety postaci, przydałoby się
narysować od nowa, by nie straszyły ząbkowanymi krawędziami. Sam pixel-art na
czele z pięknymi tłami oraz zaskakująco bogate animacje (w tym również
trójwymiarowe przerywniki filmowe) prezentują się natomiast świetnie, a całości
uroku dodaje niezła muzyka. Na angielski dubbing pozwolę sobie spuścić zasłonę
milczenia. Na szczęście nie ma go zbyt dużo. Na osłodę dostajemy za to trzy
tryby graficzne – domyślny bez filtrów, klasyczny z przeplotem i nowoczesny z
nieco podbitą saturacją.
Po Valkyrie
Profile: Lenneth zdecydowanie warto jest sięgnąć nawet dzisiaj, o ile tylko
lubujecie się w tematyce retro i nie przeszkadzają Wam pewne archaizmy w
projekcie gry. Niemniej, tytuł ten zestarzał się z gracją i potrafi bawić nawet
dziś. Fabuła może i nie powala, a jakość wydania na PS5 mogłaby być nieco
wyższa, ale nie zmienia to faktu, że rozgrywka i mechanika hodowania bogów
wciąż sprawiają sporo radości. Ewentualne niedociągnięcia i brak polskiej
wersji językowej można zatem wybaczyć, choć mimo wszystko wolałbym remaster z
prawdziwego zdarzenia.
Komentarze
Prześlij komentarz