#ZłoNajlepsze (256)

 

Jeżeli chcecie, aby babcia pomyślała, że nareszcie ulegliście lewackiej propagandzie i zostaliście satanistami, to od 1999 roku nie ma lepszej alternatywy od pokazania jej Dungeon Keeper 2.

Posłuchajcie…

Dungeon Keeper 2

Gatunek: RTS

Producent: Bullfrog Productions

Rok wydania: 1999

Grałem na: PC

Gra dostępna wyłącznie na PC

Grę do recenzji dostarczył GOG.com.

Moją recenzję Dungeon Keeper 2 przeczytacie również na Pograne.eu

Grand Theft Auto, Carmageddon, Twisted Metal, DOOM, Mortal Kombat, Postal. Wszystkie te szokujące ówczesnych rodziców i autorytety moralne wyjątkową brutalnością produkcje łączy jedno: wyszły w latach dziewięćdziesiątych, swoistym okresie buntu branży growej. Ciekawostką jest natomiast fakt, że do grona obrazoburczych wówczas twórców zaliczyć można samego Petera Molyneux, naczelnego bajkopisarza (żeby nie powiedzieć kłamczuszka) świata gier, który – choć kojarzy się go głównie z kolorowymi produkcjami pokroju Fable – udowodnił Dungeon Keeperem, że dobrze jest być złym.

To jednak historia na zupełnie inną opowieść. Oryginalny Dungeon Keeper z 1997 to wprawdzie nadal świetna gra, ale dopiero wydany dwa lata później Dungeon Keeper 2 doprowadził pomysł Molyneux niemalże do perfekcji. Sam „Piotruś Kłamczuszek”, jak często nazywano ojca serii, nad dwójką już nie pracował, rozstawszy się z Bullfrog Productions tuż po ukończeniu prac nad częścią pierwszą. Można w tym miejscu dywagować, czy sequel na tym zyskał, czy wręcz przeciwnie, stracił. Dungeon Keeper 2 z Molyneux wciąż na pokładzie z pewnością wyglądałby nieco inaczej. Będąc zupełnie szczerym, nie ma to najmniejszego znaczenia, bo tytuł ten w obecnej formie jest naprawdę wyśmienity.

Weterani oryginału mogą wprawdzie poczuć dość mocne déjà vu, ponieważ sequel jest do niego niemalże bliźniaczo podobny. Ponownie wcielamy się w zarządcę podziemnego lochu, tym razem na prośbę Rogatego Rozpruwacza starając się odebrać ludzkim strażnikom dwadzieścia magicznych kryształów. To bowiem przy ich pomocy magowie króla Reginalda uniemożliwiają demonicznym plugastwom –  czyli nam – wydostanie się na powierzchnię i zdominowanie królestwa Harmonii. Fabuła bawi masą czarnego humoru, co rusz serwując komiczne przerywniki filmowe, ale to zaledwie wymówka, by na przestrzeni dwudziestu poziomów przelewać krew próbujących nas powstrzymać bohaterów.

W tym celu – tutaj ponownie bez zmian – budujemy swoje podziemne królestwo, wysyłając bezdennie głupie, ale za to pocieszne chochliki, by wykopywały dla nas kolejne korytarze i komnaty, wydobywały złoto, a także przejmowały wrogie bądź neutralne fragmenty mapy. Każde z powstałych w ten sposób pomieszczeń możemy zaadaptować wedle własnego uznania. No, prawie, bo absolutną podstawą jest zapewnienie naszym podopiecznym wiktu i opierunku w postaci leża i kurnika. Poza tym jednak tylko i wyłącznie od nas zależy, czy wzniesiemy pozwalającą na eksperymenty magiczne bibliotekę, więzienie i salę tortur dla pojmanych herosów, czy może warsztat, w którym trolle będą wytwarzać zabezpieczenia dla naszej bazy.

Warto w tym miejscu zastanowić się, co i w jakiej kolejności chcemy wybudować. Każde pomieszczenie nie tylko swoje kosztuje, ale też definiuje to, jakie maszkary przejdą przez portal do naszego królestwa. Tak też biblioteka przyciągnie czarnoksiężników, posterunek elfki-łuczniczki, a sala tortur odziane w lateks i ociekające seksapilem marzenie każdego nastolatka – czarne damy. Każdy potwór charakteryzuje się innymi statystykami i umiejętnościami, a portal jest w stanie wypluć z siebie ograniczoną liczbę maszkar, stąd lepiej zastanowić się nad kolejnością wznoszonych pomieszczeń.

Przyznam jednak szczerze, że nie ma to aż tak wielkiego wpływu na rozgrywkę, jak mogłoby się wydawać. Nierozsądne wznoszenie pomieszczeń może poskutkować zbyt liczną reprezentacją szeregowych goblinów w naszych szeregach, ale zawsze można poszukać na mapie dodatkowego portalu lub zasilić swoją armię w inny, nieco mniej przyjemny dla rekrutów sposób. Ot, chociażby szkielety zdobędziemy, zagładzając pojmanych herosów w więzieniu, a rozkładające się zwłoki ich mniej (lub bardziej, zależy jak na to spojrzeć) szczęśliwych kompanów posłużą na cmentarzu do zwabienia wampirów. Zawsze można też torturami przekonać więźniów do przejścia na druga stronę barykady.

Ostatnia opcja jest jednak o tyle problematyczna, że potworom czystej krwi niezbyt spodoba się wizja walki ramię w ramię ze swoimi byłymi przeciwnikami. Nasi podopieczni nie są bowiem wyłącznie mięsem armatnim i mają swoje potrzeby oraz wymagania. Należy im zatem zapewnić odpowiednie warunki – leże i wyżywienie to jedno, ale zadbać trzeba również o żołd, a i pozwalające na jego wydanie kasyno również wpłynie na ich szczęście (lub ilość złota na naszym koncie, zależnie od naszej uczciwości). Zadowolone potwory będą chwalić nasze poczynania i posłusznie wykonywać wszystkie rozkazy, niezadowolone zaczną wszczynać rebelie, zmieniać strony lub zwyczajnie opuszczać mapę.

Zbudowanie sprawnie działającego systemu może nie jest nadzwyczaj wymagające, ale zdecydowanie wymaga czasu, by odpowiednio rozwinąć infrastrukturę, wytrenować wojska, czy też maksymalnie ulepszyć wszystkie czary (tym razem wykorzystujące manę, a nie – jak to było w oryginale – złoto). Niestety, żeby nie było za łatwo, siły dobra nieustannie będą wysyłały kolejne grupki bohaterów, usiłujące dostać się do naszego Serca Lochu i zniszczyć je, kończąc tym samym nasz podbój. Początkowo ogarnięcie tego wszystkiego stanowi wyzwanie, ale z każdą kolejną mapą coraz lepiej rozumiemy mechaniki robi się w tej kwestii ociupinkę łatwiej.

Nie zrozumcie mnie jednak źle, Dungeon Keeper 2 wcale nie robi się łatwy. Twórcy zadbali o to, by każdy z dwudziestu poziomów zmieniał nieco formułę, oferując tym samym nowe wyzwanie. Niektóre z misji wymagać będą od nas uwinięcia się w wyznaczonym czasie, inne przeszkodzenia w próbie ucieczki niosącemu kryształ bohaterowi, a jeszcze kolejne pojmania wyznaczonych herosów bez podniesienia alarmu. Każdorazowo wymaga to zrewidowania swojej strategii i zaadaptowania jej do nowego scenariusza, lecz nie wywraca całości do góry nogami. Niestety, nie każdy pomysł jest trafiony, bo o ile bawiłem się wyśmienicie, zasadzając się na uciekającego herosa, o tyle tykający w rogu zegarek raczej irytował, niż bawił. 

Poza kampanią twórcy dorzucili również kilka dodatkowych trybów jak My Pet Dungeon, stanowiące tu swego rodzaju piaskownicę. Tryb ten pozwala na swobodny rozwój swojego lochu, oddając graczowi przy okazji pełną kontrolę nad częstotliwością inwazji przeciwnika. Z komputerowym przeciwnikiem zmierzymy się również w trakcie Skirmishów, a zabraknąć nie mogło także modułu sieciowego, umożliwiającego rywalizację z żywym przeciwnikiem. Ciekawostką jest także fakt, że w trakcie samej kampanii możemy odnaleźć specjalne przedmioty, odblokowujące opcjonalne w poziomy, w których pogramy sobie chociażby w specyficzną odmianę golfa.

Oprawa audiowizualna, pomimo prawie ćwierć wieku na karku, jest jak najbardziej w porządku, świetnie współgrając z mroczno-humorystycznym klimatem gry. Niestety, nie wszystko w kwestii technicznej Dungeon Keeper 2 zestarzało się z porównywalną gracją. Sporym problemem niekiedy jest chociażby interakcja z podopiecznymi. Wybór konkretnej jednostki, jeżeli stoi w wąskim korytarzu lub otacza ją kilka innych potworów, nie należy do najłatwiejszych. Czasem irytuje również średnio intuicyjne menu, a swoją dozę problemów dorzuca też odpalenie gry na współczesnych komputerach. Przykładowo, każdorazowo musiałem ręcznie ustawiać koligację CPU w menadżerze zadań, by móc bezproblemowo przejąć kontrolę nad jedną z jednostek i podziwiać świat z jej perspektywy.

Żaden z powyższych problemów nie wpływa jednak zbytnio na samo doświadczenie. Pomimo upływu lat Dungeon Keeper 2 to bowiem wciąż diabelnie grywalna produkcja i najlepszy przedstawiciel tego gatunku (o ile można tak to nazwać). Zdaję sobie sprawę, że archaiczna oprawa graficzna może odstraszać, ale zdecydowanie dajcie tej grze szansę. Rozgrywka nie zestarzała się bowiem ani o jotę. Zalewanie lochu przeciwnika falą dobrze wytrenowanych potworów wciąż daje masę satysfakcji, a oglądanie mordującego zastępy wrogów Rogatego Rozpruwacza (tym razem przyzywanego w zamian za manę) wywołuje banana na gębie nawet po tylu latach od premiery.

Na sam koniec mała rada: nie śpieszcie się z graniem w Dungeon Keeper 2. Długie misje w połączeniu z ich mimo wszystko schematyczną strukturą szybko Was zmęczą, jeżeli będziecie usiłowali jak najszybciej dotrzeć do napisów końcowych. To gra, która najlepiej smakuje, kiedy rzeczywiście się nią rozkoszuje, nieśpiesznie doświadczając tego pełnego czarnego humoru świata.


Komentarze

Popularne posty