Whole again (261)
Z jednej strony
to trochę przykre, że remake okazuje się być jedną z najlepszych gier, w które
ostatnio grałem, ale Dead Space (2023) to naprawdę fantastyczna produkcja i
pozycja obowiązkowa dla każdego fana horroru.
Posłuchajcie…
Dead Space (2023)
Gatunek: Survival
horror
Producent:
Motive Studio
Rok
wydania: 2023
Grałem
na: XSX
Gra
dostępna również na: Xbox Series S, PlayStation 5, PC
Grę do recenzji dostarczył wydawca.
Moją recenzję Dead Space (2023) przeczytacie również na Pograne.eu
Byłem
pierwszy do krytykowania pomysłu remake’owania pierwszego Dead Space’a.
Argumentowałem to tym, że przecież oryginał zestarzał się z gracją i wciąż
wygląda dobrze. Zdecydowanie bardziej wolałbym więc nową odsłonę niż
gloryfikowany remaster w stylu The Last of Us: Part I czy Demon’s Souls.
Tymczasem EA rękoma Motive Studio mocno mnie zawstydziło, idąc śladami Konami. Okazało się bowiem, że nowy Dead
Space – podobnie jak Resident Evil 2 i 3 kilka lat temu – to prawdziwy remake z
krwi i kości.
Łatwo byłoby
pójść po linii najmniejszego oporu i zwyczajnie podbić rozdzielczość, dodać
kilka cieszących oko efektów specjalnych i wyższej rozdzielczości tekstur. Na
całe szczęście ekipa z Motive Studio podeszła do tematu z olbrzymim
szacunkiem, nie tylko poprawiając jakość oprawy graficznej, ale wręcz
przeprojektowując niektóre mechaniki i elementy pierwowzoru. Dead Space – w
przeciwieństwie do takiego Final Fantasy VII Remake – pozostaje przy tym
maksymalnie wierny oryginałowi. Weterani poczują się zatem, jak gdyby wrócili
po latach do odremontowanego domu. Jest przytulnie i znajomo, ale jednocześnie
sporo radości sprawia oglądanie nowej farby i odkrywanie zmian.
Fabularnie
Dead Space opowiada dokładnie tę samą historię. Ponownie wcielamy się w Isaaca
Clarke’a – należącego do ekipy ratunkowej inżyniera, który ma za zadanie
zbadanie nagłego zniknięcia z radaru planetołamacza USG Ishimura. Rutynowa
robota szybko się jednak komplikuje, kiedy okazuje się, że załoga statku
została wyrżnięta przez wyrwane żywcem z „Coś” Carpentera Nekromorfy. Co
gorsza, stwory te w znacznej części składają się z przemienionych załogantów
Ishimury. Cel misji zmienia się zatem z ratunku na przetrwanie.
Struktura
historii pozostaje niezmieniona, więc fanów oryginału nie zaskoczy absolutnie
nic. Żeby jednak nie było zbyt nudno, znacznym modyfikacjom poddano sposób
prowadzenia narracji. W sporej mierze wynika to z faktu, że Isaac nie zapomniał
tym razem zabrać ze sobą języka, dzięki czemu nie jest już milczącym bohaterem.
Alternacji uległy zatem dialogi, które teraz muszą brać pod uwagę wygadanego
inżyniera. W efekcie poprawie uległa dynamika w relacjach między bohaterami, a
z samym Isaaciem dużo łatwiej jest się teraz utożsamić. Nareszcie jest
prawdziwą postacią, a nie wyłącznie kartonową wycinanką bez prawa głosu.
Pod względem
rozgrywki również nie próbowano wynaleźć koła na nowo. Dead Space to nadal
pełnoprawny survival horror, w którym zarządzanie zasobami jest równie ważne,
co strzelanie. W zasadzie czułem się, jakbym znów po raz pierwszy odpalił
oryginał. Wszystkie bronie – na czele z piłą plazmową – wydały mi się miło
znajome, a odcinanie Nekromorfom kończyn, zamrażenie ich przy pomocy stazy i
mięsiste rozdeptywanie ich zwłok potężnym buciorem Isaaca sprawia tyle samo
frajdy, co przed laty.
Mam jednak
wrażenie, że twórcy delikatnie podkręcili tempo akcji. Zarówno Isaac, jak i
przeciwnicy zdają się poruszać ociupinkę szybciej. Całość stała się zatem mniej
metodyczna i trochę trudniejsza, choć równie dobrze to ja mogłem po prostu
stracić „skilla” na stare lata. Jakby jednak nie było, wpływa to jak
najbardziej pozytywnie na samą grę. Dead Space jest w końcu horrorem, a
świadomość, że w każdej chwili na mojej drodze może stanąć grupka tych stworów
z piekła rodem, skutecznie wywoływała we mnie uczucie niepokoju.
Zwłaszcza że
całą grę zaprojektowano z myślą o budowaniu przytłaczającego gracza klimatu.
Ishimura bezustannie trzeszczy, coś zdaje się stukać w szybach wentylacyjnych
nad naszą głową, a serce Isaaca momentami wręcz dudni nam w uszach. Stwory
wprawdzie potrafią wyskoczyć na nas znienacka, ale nie są to tanie jumpscare’y,
jak chociażby w Madison. Wiemy, skąd mogą wyjść i wiemy, że leżące na ziemi
zwłoki mogą się w każdej chwili reanimować - pytanie tylko: kiedy to zrobią?
Pewnym
pocieszeniem jest natomiast fakt, że do dyspozycji oddano nam dość pokaźny
arsenał – od wspomnianej piły plazmowej, przez piłę tarczową, aż po strzelbę
energetyczną i miotacz ognia. Każdy znajdzie coś dla siebie, choć weteranów z
pewnością zaskoczy fakt, że w nowej wersji Dead Space’a ich pozyskanie wymaga
nieco więcej eksploracji. Należy bowiem udać się do konkretnych pomieszczeń,
które równie dobrze można ominąć. Sam w ten sposób pominąłem karabin
pulsacyjny, który w oryginale był jedną z pierwszych pukawek, które dostawałem.
W efekcie gra zdecydowanie bardziej zachęca do testowania nowych giwer, a nie
ograniczania się do tego, co już znamy.
Eksploracja
to zresztą element Dead Space’a, który znacząco w remake’u rozwinięto.
Spokojnie, Motive Studio nie zrobiło z niego gry z otwartym światem, choć
Ishimura nie wydaje się być już jednym, długim korytarzem. W każdym momencie
możemy bowiem udać się do wcześniej odwiedzonych lokacji. Zachęcają do tego
wprowadzone w remake’u zadania poboczne (nieliczne i nieinwazyjne) oraz
stopniowe otrzymywanie uprawnień dostępu do poszczególnych pomieszczeń.
Początkowo miałem co do tej drugiej nowości mocno mieszane uczucia, ale z
czasem ów pomysł doceniłem, kiedy w trakcie ponownej wizyty zamknięte wcześniej
szafki obdarowały mnie dodatkowymi zasobami.
Amunicji
wciąż jest jednak mało, a pojemność ekwipunku limitowana, więc zawsze czujemy,
że jesteśmy na krawędzi „bankructwa”. Dodatkowo zbierane w trakcie eksploracji
kredyty potrzebne będą nam do kupowania ulepszeń w automatycznych sklepach, a
rozsiane po mapie węzły okażą się niezbędne do ulepszania broni oraz stroju.
Dla fanów uniwersum sporym plusem będzie też fakt, że w ten sposób dowiecie się
nieco więcej o świecie gry, dzięki dziennikom tekstowym i audio, a także
holograficznym projekcjom.
Weteranów
zdecydowanie ucieszy informacja, że twórcy zdecydowali się na przeprojektowanie
kilku najbardziej kontrowersyjnych sekwencji oryginału. Mowa w tym miejscu o
niesławnym strzelaniu do asteroid przy pomocy pokładowego działka. W oryginale
wypadało to fatalnie, więc ekipa z Motive Studio kompletnie pozbyła się w
remake’u tej mechaniki, zastępując ją dużo sensowniejszą i łatwiejszą
alternatywą. W efekcie przemodelowano również jedną z walk z bossem, w której
ponownie zasiadaliśmy za sterami owego feralnego działka. Pozostałych bossów
pozostawiono w pozbawionej znaczących zmian formie - mało porywającej, ale
przynajmniej bezbolesnej.
Przeprojektowano
natomiast sposób działania sekwencji w zerowej grawitacji, pozwalając teraz
graczom na swobodne latanie. Niby jest to krok w dobrym kierunku i zdecydowanie
lepsza opcja niż skakanie od ściany do
ściany i łażenie po nich przy pomocy magnetycznych butów z oryginału, ale wciąż
fragmenty te są raczej przykrą koniecznością. Latanie jest mocno nieintuicyjne,
a przez brak strafe’owania oraz swobodnego unoszenia się i opadania również
irytująco niewygodne. Na szczęście większość lokacji w Dead Space grawitację
posiada, więc to raczej marginalny problem.
Absolutnie
złego słowa nie mogę powiedzieć o warstwie technicznej gry. Dead Space to pod
tym względem absolutny majstersztyk i jedna z najpiękniej wyglądających gier
tej generacji. Wykorzystanie dymu i zabawa światłem buduje fenomenalny klimat,
przy okazji maskując pewne niedociągnięcia. W ruchu całość nie tylko wygląda
obłędnie, ale widok przemykających za kotarą dymu stworów wywołuje wręcz
piorunujące wrażenie. Wszystko to potęguje doskonałe udźwiękowienie ze
wspomnianymi wcześniej odgłosami otoczenia i świetną muzyką na czele.
Dead Space
działa do tego po prostu bajecznie. W trybie wydajności gra utrzymuje cudownie
płynne 60FPS, zachowując przy tym klarowny obraz i wysoki poziom oprawy. Tryb
jakości klasycznie podbija natomiast rozdzielczość, okupując to dwukrotnie
niższym klatkażem. Różnica w jakości grafiki jest natomiast na tyle
niezauważalna, że rekomendowałbym postawienie na płynność rozgrywki. Warto też
dodać, że – nie licząc sporadycznie tańczących „bredgensa” (taniec na głowie,
jak ktoś nie wie) odciętych kończyn – gra w zasadzie pozbawiona jest
poważniejszych bugów. No, dobra, raz musiałem ją przeinstalować, bo z jakiegoś
powodu przestała wyświetla więcej niż dwadzieścia klatek, ale to raczej wyjątek
od reguły.
Nie zmienia
to zatem faktu, że nowy Dead Space to zwyczajnie wyśmienity survival horror.
Może nie jest to nowa odsłona serii, ale szereg zmian i usprawnień w połączeniu
z cudownie poprawioną oprawą sprawia, że całość jest po prostu świeża. Kilka
rzeczy można było wprawdzie zrobić lepiej, a sama premiera nie obyła się bez
problemów z VRS (osobiście się na nie natknąłem), lecz w żaden sposób nie
wpływa to na odbiór całości. Dodatkowo potężnym plusem jest obecność pełnej
polskiej lokalizacji z możliwością wyboru języka dialogów. Nowy stary Dead
Space to zatem stary, DOBRY Dead Space.
Komentarze
Prześlij komentarz