Psychiczne zmęczenie (325)
Senua's Saga: Hellblade II miała wysokie oczekiwania do spełnienia, będąc
kontynuacją docenianej za unikalną narrację i wnikliwe przedstawienie psychozy Hellblade: Senua's Sacrifice. Niestety, zamiast upragnionego rozwoju, gra pogłębia
niektóre wady pierwowzoru, nie wprowadzając znaczących ulepszeń.
Posłuchajcie…
Senua's Saga: Hellblade II
Gatunek: Narracyjna przygodówka
Producent: Ninja Theory
Rok wydania: 2024
Grałem na: Xbox Series X
Gra dostępna również na: Xbox Series/S,
PC
Grę do recenzji dostarczył wydawca.
Dobra kontynuacja nie musi wnosić do serii rewolucji. Absolutne
minimum, które powinna spełniać to zachowanie zalet oryginału przy jednoczesnym
poprawieniu jego niedociągnięć. Tych Hellblade: Senua’s Sacrifice, choć było
kapitalną produkcją, miało całkiem sporo, więc gdy parę lat temu zapowiedziano
Senua’s Saga: Hellblade II, oczekiwałem ni mniej, ni więcej, a kolejnego
rozdziału przejmującej opowieści z psychozą w roli głównej, może z nieco
poprawioną walką i ciekawszymi zagadkami środowiskowymi. Tymczasem nie dość, że
drugi Hellblade żadnej z wad oryginału nie poprawia, to wręcz jeszcze bardziej
je ogłupia.
Niestety ma to miejsce również w przypadku warstwy fabularnej, czyli –
jakby nie było mamy tu do czynienia z narracyjną przygodówką – najważniejszego
elementu tej produkcji, który tak bardzo błyszczał w pierwowzorze. Pozornie
również kontynuacja wydaje się na tym polu całkiem niezła. Gra ciągnie dalej
wątek dręczonej psychozą Senuy, która w jakiś czas po wydarzeniach z pierwszej
części wyrusza na IX-wieczną Islandię tropem łowców niewolników, porywających
jej krajanów. Choroba bohaterki wciąż odgrywa niezwykle ważną rolę, a twórcy
ponownie podeszli do tematu bardzo poważnie, konsultując temat z profesorem
Paulem Fletcherem z uniwersytetu Cambridge, by jak najwierniej oddać
postrzeganie rzeczywistości przez schorowany umysł protagonistki. O ile jednak
w Senua’s Sacrifice skupiono się na jej wewnętrznej walce z psychozą, w Senua’s
Saga postanowiono rozwinąć temat jej relacji ze światem zewnętrznym, jej
postrzegania przez społeczeństwo, a także poniekąd mechanizm powstawania mitów.
Punkt wyjściowy obdarzony był zatem olbrzymim potencjałem, ale niestety
całość rozsypuje się przez źle poprowadzoną narrację. Przede wszystkim brak
jest dobrego rozpoczęcia. Senua’s Saga: Hellblade II po prostu się zaczyna,
dosłownie wrzucając nas w środek akcji, kiedy bohaterka znajduje się już na
statku łowców niewolników, a niedługo później rozbija się o pobliskie skały.
Brak jest tu zatem odpowiedniej motywacji. Twórcy nie dają nam szansy nawet
chwilowego poznania ludzi, dla których Senua ryzykuje swoje życie, udając się w
pogoń. Nie widzimy jej wioski, z której mieszkańcami powinniśmy empatyzować. Ma
nam po prostu zależeć, choć porwani to w zasadzie wyłącznie majak na fabularnym
horyzoncie. Początek ciągnie się zatem niemożebnie, a my przemy do przodu tylko
dlatego, że tego wymaga od nas gra.
Dalej na szczęście jest już nieco lepiej. Poznajemy kilku mieszkańców Islandii, z którymi wchodzimy w sojusz, często trzymający się wyłącznie na ślinie, a na tapet trafia dodatkowo motyw pustoszących wyspę gigantów i mitycznych stworzeń. Problem w tym, że zabrakło tu poniekąd tego, co tak bardzo błyszczało w „jedynce” – motywu mieszania się rzeczywistości z urojeniami głównej bohaterki. Niby wciąż przez całą przygodę towarzyszą nam trajkotające głosy, świat wykrzywiany jest przez halucynacje, a sporą część wydarzeń po głębszej analizie można sklasyfikować jako efekt „wyobraźni” Senuy, ale gra w zasadzie w żadnym momencie nie podrzuca nam poszlak, które kazałyby powątpiewać w to, co widzimy na ekranie. Żeby nie było, w żadnym razie nie mówię tu o łopatologicznej ekspozycji, a raczej o drobnych nieścisłościach, nadających opowieści smaczku.
Pozbawiając gracza możliwości polowania na fabularne dziury, twórcy
niechcący mocno okaleczyli swoją grę. W efekcie Senua’s Saga: Hellblade II
okazuje zaledwie śliczną wydmuszką z niezbyt zajmującą historią i boleśnie
wręcz prostacką rozgrywką. Absolutnie nie chodzi mi tu nawet o to, że Ninja
Theory stworzyło narracyjną przygodówkę, a nie kolejny dynamiczny slasher, w
których przecież wcześniej się specjalizowali. Wystarczy porównać Senua’s Saga:
Hellblade II do A Plague Tale: Requiem, które łączy ten sam gatunek, by z
miejsca dostrzec, jak dużo bardziej ograniczoną produkcją jest ta pierwsza.
Mało tego, wystarczy odpalić Hellblade: Senua’s Sacrifice, który może nie był
gameplayowym arcydziełem, ale wciąż spokojnie deklasuje swoją kontynuację.
Wspomniałem już o tym, że gra w żądnym razie nie jest slasherem, więc
pociągnijmy temat walki. Ta jak najbardziej się tutaj znajduje i pod względem
animacji i jej brutalności prezentuje się absolutnie zjawiskowo. Psikus polega
na tym, że tutaj kończą się jej pozytywne strony. Na pozór wszystko wygląda
sensownie. Mamy lekki i mocny atak, unik i możliwość blokowania ciosów, czyli
wszystko to, co powinno znaleźć się w każdej siekance. Same potyczki to jednak
każdorazowo pojedynki jeden na jednego, które bez problemu można przejść,
powtarzając tę samą sekwencję, składającą się z kilku uników i ataków.
Zapomnijcie o walce z kilkoma przeciwnikami na raz z „jedynki”, które
wymagały nieco więcej taktyki, czy o konieczności wsłuchiwania się w głosy
demonów Senuy, ostrzegających ją chociażby przed nadciągającym ataku od tyłu. W
Senua’s Saga: Hellblade II przeciwnik jest zawsze jeden (choć akurat może być
wyposażony w krótki miecz lub wielki topór, a niekiedy pluć nawet ogniem), a
kamera nie spuszcza go z oka ani na sekundę. Z czasem dodatkowo ładuje się
posiadane przez Senuę lusterko, którego użycie spowalnia otoczenie, pozwalając
na szybkie wykończenie oponenta. Taki tam przycisk do wygrywania. Ma to
oczywiście pewne plusy, zwłaszcza kiedy połączyć niski poziom trudności z
licznymi ułatwieniami dostępu, w tym całkowitą automatyzacją walki. Czyni to
bowiem Hellblade II grą, po którą sięgnąć może każdy, niezależnie od
doświadczenia z tym medium.
Między kolejnymi nudnymi jak flaki z olejem walkami możemy na szczęście
odsapnąć w trakcie eksploracji, choć słowa tego używam w zasadzie wyłącznie
kurtuazyjnie. Senua’s Saga: Hellblade II to bowiem jeden, niesamowicie długi
korytarz, tylko miejscami otwierający się odrobinkę, by ukryć gdzieś służące za
znajdźkę totemy i ołtarzyki, których odnalezienie uraczy nas odrobiną
dodatkowego lore. Poza tym eksploracja ogranicza się do parcia przed siebie i
sporadycznego rozwiązania jakiejś mało skomplikowanej zagadki. Ot, znajdź kulkę
i przynieś ją do ołtarza, spójrz na otoczenie z odpowiedniej perspektywy, by
jego elementy ułożyły się w znaki runiczne, lub popatrz w konkretne miejsce,
aby zmienić układ mapy, otwierając chociażby wcześniej zasypane przejście. Satysfakcja
z tego żadna, więc każdorazowo „łamigłówki” witałem ciężkim westchnięciem
(zresztą tak samo, jak walkę).
Żeby jednak nie taplać się ciągle w negatywach, trzeba powiedzieć, że Senua’s
Saga: Hellblade II to artystyczny majstersztyk i absolutnie najpiękniejsza gra
na konsole nowej generacji. Równie dobrze mógłby być to film i również w kinie
byłbym oniemiały kunsztem grafików. Fenomenalne wrażenie robią już prześliczne
lokacje, które ujmują szczegółowością surowych krajobrazów IX-wiecznej
Islandii, nawet jeżeli mogą wydać się niekiedy monotematyczne. Jeszcze lepiej
wypadają pełne detalu modele postaci – zarówno ludzkich bohaterów, jak i
przeciwników – okraszonych dodatkowo wybitnie wręcz dobrymi animacjami,
zwłaszcza w przypadku mimiki twarzy, która – w mojej opinii – na ten moment
zwyczajnie nie ma sobie równych. Genialny klimat buduje dodatkowo świetna
muzyka z gardłowymi intonacjami oraz kapitalna gra aktorska, potrafiące
niekiedy wywołać gęsią skórkę. Koniecznie grajcie na słuchawkach.
Cały ten wizualny przepych nie został jednak osiągnięty bez ofiar.
Spokojnie, Senua’s Saga: Hellblade II pod względem technicznym wypada naprawdę
dobrze. W ciągu rozgrywki nie napotkałem żadnych problemów z działaniem ani w
kontekście błędów, ani spadków płynności animacji. Boli niestety fakt, że na
Xboksie Series X tytuł ten działa wyłącznie w 30 FPS-ach. Na szczęście w
kontekście tego konkretnego tytułu nie jest to aż tak problematyczne, jak
byłoby w bardziej dynamicznej produkcji, ale jednak nie obraziłbym się, gdybym
dostał tryb wydajności, nawet kosztem okrojonej oprawy. Według zapewnień
twórców – konkretnie Dana Attwella i Marka Slatera-Tunstilla - decyzja ta
podyktowana była chęcią dostarczenia graczom „filmowego doświadczenia”.
Bardzo boli mnie zatem nierówne traktowanie graczy poprzez pozbawianie posiadaczy PC-tów tego fantastycznego „ficzeru” i pozwolenie, by gra działała na ich komputerach w wyższym klatkażu. To absolutny skandal, ale na szczęście ich wersji nie wykastrowano z czarnych i jakże filmowych pasów u góry i dołu ekranu, których w żaden sposób nie można wyłączyć. „PeCeciarze” wprawdzie mogą to zrobić, grzebiąc w plikach gry, ale to już psucie sobie „filmowych doznań” na własne życzenie. Teraz zupełnie na poważnie i bez grama sarkazmu, nie mam problemu z zablokowaniem klatkażu na trzydziestu ramkach, widocznie twórcy mieli problem ze stabilnym działaniem gry przy wyższych wartościach (o czym świadczą wspomniane pasy), ale nie róbcie z graczy idiotów, wciskając nam kit, że był to zamysł artystyczny.
Jest mi po prostu przykro, abstrahując nawet od marketingowego mydlenia
oczu, bo na Senua’s Saga: Hellblade II czekałem bardzo mocno i cieszyłem się,
że ponownie jako Senua podejmę nierówną walkę zarówno z przeciwnikami, jak i z
własnym umysłem. Przepis na sukces leżał na tacy, wystarczyło go podnieść i
wprowadzić parę usprawnień, by tytuł ten mógł stać się czymś naprawdę wielkim.
Tymczasem Ninja Theory dostarczyło zaledwie przepiękną wydmuszkę, która paradoksalnie
ma w sobie jednocześnie za mało i za dużo gry. Za mało, bo rozgrywka jest tutaj
szczątkowa. Za dużo, bo mimo wszystko przez 5 godzin wciąż musiałem nawigować
po ciągnących się w nieskończoność korytarzach, zamiast rozwalić się na fotelu
i po prostu śledzić spektakl. Senua’s Saga: Hellblade II zmęczyło mnie ponadto
tak mocno, że kiedy po napisach końcowych zobaczyłem informację o tym, że teraz
mogę rozegrać przygodę ponownie, ale z innym narratorem, po prostu parsknąłem
śmiechem. To mógł i powinien być film.
Komentarze
Prześlij komentarz