Czerwień (328)
Test Drive: Ferrari Racing Legends miał być wielkim sukcesem dzięki
licencji Ferrari i zaangażowaniu Slightly Mad Studios, ale pomimo pięknych
samochodów i zróżnicowanych tras, gra okazała się rozczarowaniem, przyczyniając
się do upadku serii
Posłuchajcie…
Test Drive: Ferrari Racing Legends
Gatunek: RPG
Producent: Slightly Mad Studios
Rok wydania: 2012
Grałem na: Xbox 360
Gra dostępna również na: PlayStation 3,
PC
Test Drive – nawet pomimo zbliżającej się premiery
nowej odsłony – jest obecnie raczej zapomnianą serią. W sumie nie ma się co
dziwić, bo choć miała ona swoje wzloty, nie brakowało jej także upadków. Ten
ostatni, który doprowadził do odłożenia marki na długie lata na półkę, odbył
się w dwóch częściach. Pierwszą stanowiło niezbyt ciepło przyjęte Test Drive
Unlimited 2, drugą natomiast przedmiot tego tekstu – wydane w 2012 roku Test
Drive: Ferrari Racing Legends. W teorii tytuł ten po prostu nie mógł się nie
udać. Posiadał licencję jakże seksownej marki samochodów, jaką jest Ferrari,
formuła jego rozgrywki naśladowała uwielbiane Need for Speed: Porsche 2000, a
gdyby tego było mało, to odpowiadało za niego Slightly Mad Studios, znane
wówczas z dwóch części Shifta, a w przyszłości także z Project CARS. Życie bywa
jednak przewrotne…
Nie skłamię, Test Drive: Ferrari Racing Legends robi naprawdę dobre
pierwsze wrażenie. To produkcja uszyta na miarę dla fanatyków włoskiego
producenta supersamochodów, pozwalająca zasiąść za sterami 50 licencjonowanych
i naprawdę ślicznie (jak na tamte czasy) wymodelowanych (wliczając w to
kokpity) samochodów – zarówno tych nowych, jak i tych starszych, wliczając w to
nawet model 125 S, czyli debiutancki model Ferrari. To właśnie ten aspekt –
możliwość prześledzenia historii marki – jest najbardziej nęcący w tytule
Slightly Mad Studios. O ile samochody spod znaku wierzgającego konia dostępne
są w wielu grach, o tyle w mało której są one tak liczne i różnorodne, jak
tutaj.
Kampanię podzielono na trzy, delikatnie fabularyzowane epoki – złotą
(1947-1973), srebrną (1974-1990) i współczesną (1990-2011) – dając przy tym
graczom wolną rękę w kwestii tego, od której zacząć (aczkolwiek poszczególne
mistrzostwa w ramach każdej z nich trzeba przechodzić po kolei). Nic nie stoi
zatem na przeszkodzie, by od razu wskoczyć za kółko najpotężniejszych maszyn,
aczkolwiek osobiście zdecydowałem się pobawić w samochodowego historyka i
rozpocząć swoją przygodę od samego początku, by wraz z postępami obserwować,
jak na przestrzeni lat zmieniało się Ferrari. Był to – jak niedługo później
odkryłem – spory błąd i radziłbym pozostawienie sobie zabawy starociami do
chwili, kiedy już opanujecie model jazdy.
Powiedzieć, że Test Drive: Ferrari Racing Legends jest grą trudną, byłoby
pewnym niedopowiedzeniem, bo nie jest nią zawsze. Część konkurencji (mamy tu
nie tylko wyścigi, ale również eliminacje, czasówki, tory przeszkód i kilka
innych, każda ma przypisany konkretny samochód) faktycznie potrafią dać w kość,
chociażby wykręconym czasem okrążenia do pobicia, ale bywa też i tak, że
trafiamy na tor i do mety dojeżdżamy bez najmniejszego problemu. Poziom
trudności (w każdej chwili możemy się przełączyć na łatwiejszy bądź
trudniejszy) jest zatem wyjątkowo nierówny i nie ma tu absolutnie żadnego
znaczenia, czy znajdujemy się u początków swojej wyścigowej kariery, czy w
naszym salonie nie mieszczą się już zdobyte w jej trakcie trofea.
Spory wpływ na poziom trudności ma niestety samochód, który prowadzimy.
Oczywiście kompletnie logiczne jest to, że wspomagany różnorakimi asystami
komputerowymi bolid z XXI wieku prowadzi się zdecydowanie łatwiej, niż jego
pięćdziesięcioletniego przodka, ale niektóre z aut sprawiają wrażenie, jakby
żyły własnym życiem i to wyłącznie od ich kaprysu, a nie naszych umiejętności
zależy, czy próba skorygowania toru jazdy nie pośle nas w barierki. Sprawia to,
że choć sam model prowadzenia u podstaw jest naprawdę dobry, co czuć właśnie w
przypadku późniejszych dzieł Ferrari, to notorycznie ma się wrażenie, że nasza
pozycja w wyścigu uzależniona jest w olbrzymiej mierze od szczęścia. Próbowałem
kontrować to nawet asystami, ale tych nie możemy dowolnie modyfikować, a
jedynie ustawić ich moc, więc raczej przeszkadzają, niż ułatwiają zabawę.
Nie pomaga też niestety szalejący silnik fizyczny, który co rusz płata
figle. Już pal to licho, że po przydzwonieniu w barierki samochód potrafi
dostać ataku padaczki lub wystrzelić w powietrze. Bardziej irytują te momenty,
kiedy jedziemy po torze w prostej linii, a mimo to gra dostaje głupawki i nagle
wywraca samochód do góry kołami. To samo zresztą notorycznie dzieje się w przypadku
kontaktu z pojazdami oponentów, zwłaszcza kiedy prowadzimy bolid Formuły 1.
Nawet przebolałbym to, gdyby do kraksy faktycznie doszło z mojej winy, ale
rywale lubią sobie w nas wjechać sami z siebie. Z racji, że nie mamy tutaj
możliwości cofania czasu, a jedynie zresetowania pozycji samochodu, tego typu
figle zazwyczaj skutkują przykrym widokiem wyprzedzających nas przeciwników.
Na szczęście, kiedy już odrobinę oswoimy się z modelem jazdy i
zaczniemy jeździć głównie nowszymi brykami, zaczynamy w końcu czerpać z jazdy
przyjemność. Możemy poczuć, ile pracy włożyli w twórcy w sprawienie, by każdym
z samochodów jeździło się kompletnie inaczej, co czuć zwłaszcza, gdy z takiego
zwinnego jak diabeł Ferrari F2008 przesiądziemy się do Modeny Spyder, którą
nagle steruje się niczym łodzią. Fenomenalnie prezentują się również same trasy
– łącznie 39 – zabierające nas w podróż nie tylko po świecie, ale i w czasie.
Ot, chociażby taki Silverstone zjeździmy zarówno w wersji z 2009 roku,
jak w tych z lat 1959 i 1975. Nie zabrakło przy tym wielu innych klasyków – są
tu dostępne Monza, Spa-Francorchamps, Nurburgring Norschlife i cała masa
innych, wzbogacona o parę autorskich tworów, jak choćby kręty Misty Loch. Żal
jedynie, że zabrakło tu wyścigów nocą czy nawet zmiennych warunków pogodowych,
które urozmaiciłyby rozgrywkę, zwłaszcza w przypadku złotej ery, podczas której
śmigamy w zasadzie po pięciu torach na krzyż.
Całość prezentuje się przy tym naprawdę ślicznie, przynajmniej jak na
możliwości ówczesnych konsol. Nie jest to może poziom Forzy Motorsport 4, ale
Test Drive: Ferrari Racing Legends nie ma się czego pod względem oprawy
wstydzić. No, może poza muzyką w trakcie wyścigów, bo mimo wszystko odrobinę mi
jej brakowało. Większym problemem okazuje się jednak kultura działania, chociaż
absolutnie nie jest to nic karygodnego.
Niemniej boli fakt, że na większych trasach pokroju Spa-Francorchamps
lubią zaliczyć spadek z zazwyczaj stabilnych 30 FPS. Sporadycznie natrafić
można też na graficzne glitche, a gdzieniegdzie zauważyć da się doczytujące się
dalsze fragmenty toru. Nie jest to jednak nic, co psułoby wrażenia z rozgrywki.
Uważam, że Test Drive: Ferrari Racing Legends jest smutnym przykładem
produkcji, która miała potencjał być czymś naprawdę fenomenalnym. Pięćdziesiąt
pięknych samochodów Ferrari, 39 różnorodnych tras z różnych lat, niezła oprawa
audiowizualna (auta ryczą aż miło), a także naprawdę dobry model jazdy, kiedy
akurat fizyka nie płata figli. No ale właśnie, problemy z silnikiem fizycznym i
diabelnie nierówny poziom trudności sprawiają, że rozgrywka zdecydowanie zbyt
często frustruje. Poza kampanią dla pojedynczego gracza nie ma tu też zbyt
wiele do roboty. Ot, możemy przejechać sobie szybki wyścig, wykręcić czasówkę
lub pooglądać modele samochodów. Teoretycznie jest też tryb sieciowy, ale na tę
chwilę zagrać można w niego wyłącznie lokalnie. Szkoda, bo mieliśmy szansę
dostać piękny list miłosny do Ferrari, a zamiast tego marka Test Drive trafiła
na złomowisko.
Komentarze
Prześlij komentarz