Śmiertelny potencjał (329)

Wybór daty premiery często decyduje o sukcesie lub porażce gry, co pokazuje przypadek Immortals of Aveum. Z kolei Read Only Memories: Neurodiver to tytuł, który mimo potencjału, został sklejony na ślinie.

Posłuchajcie…

Immortals of Aveum

Gatunek: FPS

Producent: Ascendant Studios

Rok wydania: 2023

Grałem na: PlayStation 5

Gra dostępna również na: Xbox Series X/S, PC

Moja recenzja Immortals of Aveum w TrójKast #066 - Dżdżownica ft. Kamil Podryban

Wybór daty premiery potrafi zadecydować o tym, czy tytuł odniesie sukces, czy poniesie sromotną porażkę. Idealnym tego przykładem, podawanym zresztą przez graczy przy każdej możliwej okazji, jest Titanfall 2, ale wcale nie jest on wyjątkiem, bo podobny los spotkał również w zeszłym roku Immortals of Aveum, wypuszczone (swoją drogą też przez EA) w gorącym okresie między Baldur’s Gate 3 a Starfieldem. Oczywiście twór Ascendant Studios swoje za uszami ma, więc nie jest to tak, że jego niska sprzedaż była skutkiem wyłącznie daty premiery, ale może gdyby wybrano ją z większą rozwagą, tytuł ten nie zostałby aż tak szybko zapomniany.

Zwłaszcza że trudno jest mu odmówić własnej tożsamości, ba, Immortals of Aveum to produkcja wyjątkowo charakterna. Już sam pomysł na grę intryguje, bowiem Ascendant Studios postanowiło stworzyć pierwszoosobową strzelankę bez broni, wrzucając w jej miejsce magię. Toteż zamiast strzelby mamy czerwone zaklęcia, zamiast pistoletu bądź snajperki niebieskie pociski magiczne, a karabiny maszynowe zastąpiono zielonymi czarami. Jakiekolwiek skojarzenia z Ghostwire: Tokyo są w tym miejscu równie trafne, co błędne. Obie gry wprawdzie łączy niemalże identyczny pomysł na rozgrywkę, ale pod względem jej prędkości i poziomu trudności Immortals of Aveum zdecydowanie bliżej do takiego DOOM: Eternal, aniżeli dzieła Tango Gameworks.

Potyczki zyskują przy tym na różnorodności dzięki wszelakiego rodzaju bajerom na podorędziu głównego bohatera. Poza czarodziejskim strzelaniem z palca może on bowiem także przyciągać do siebie przeciwników przy pomocy bicza, spowalniać ich ruchy zielonymi glutkami lub boleśnie przerywać ich atak przy pomocy czerwonego lasera (lubię wyobrażać sobie, że świecimy im nim po oczach). Do tego dochodzą specjalne umiejętności: rozbijająca energetyczną tarczę oponentów fala uderzeniowa, deszcz zielonych pocisków oraz kilka innych, wliczając w to ładujący się podczas walki strumień śmiertelnej energii, zmiatający niemalże wszystko, co stanie mu na drodze.

Wszystko to w połączeniu z całkiem wysokim poziomem trudności, nieźle zaprojektowanymi, niestroniącymi od pewnej dozy wertykalności arenami i faktem, że każdy przeciwnik okraszony został konkretnym kolor, informującym przy okazji o tym, na czary jakiej barwy jest podatny, sprawia, że potyczki są wyjątkowo angażujące. W szczególności, kiedy na naszej drodze stanie Pan (bądź Pani) Boss, potrafiący niekiedy napsuć sporo krwi (nawet jeśli niektórzy są  popychadłami). Problematyczne okazuje się niestety to, że od początku do końca walczymy w zasadzie z tymi samymi typami wrogów, więc Immortals of Aveum najlepiej sprawdza się w mniejszych dawkach, bo w przeciwnym razie zaangażowanie szybko ustąpi miejsca znużeniu.

Tym jednak, co najbardziej odróżnia grę Ascendant Studios od Dooma, jest warstwa fabularna, która okazuje się tutaj dość ważna. Nie będę ściemniał, że mamy tu do czynienia z jakąś wybitną historią, bo momentami nieprzyjemnie zawiewa sztampową fantastyką, niemniej z bohaterami tej opowieści można się polubić, a i od czasu do czasu scenarzyści potrafią zaserwować jakiś zaskakujący twist. W efekcie początkowo odtwórcza historia o walce armii Lucjum z siłami złego Rasharnu dowodzonymi przez jeszcze bardziej złego Sandrakka, w której wcielamy się w rolę Jaka – złodziejaszka-zawadiaki, który w obliczu śmierci odkrył w sobie rzadką zdolność władania wszystkimi kolorami magii – nabiera rumieńców. Trzeba jednak przyznać, że scenarzyści średnio poradzili sobie z jej tempem, więc poczucie zmęczenie ciągłą walką jest tu na porządku dziennym.

Najlepiej wypada tutaj jednak projekt samego świata. Tytułowe Aveum to dosłownie i w przenośni miejsce magiczne. Pośród dolin i gór znajdziemy przepiękne miasta i podziemne ruiny starożytnych cywilizacji, ponad którymi górują gigantyczne statuy i wznoszą się kolorowe strumienie magii. Sama mapa ma natomiast półotwartą strukturę. Oznacza to zatem, że pomiędzy konkretnymi lokacjami przemieszczamy się dość szerokimi „korytarzami”, ale możemy je dowolnie zwiedzać w poszukiwaniu notatek informujących o historii i kulturze Aveum, polując na pobocznych bossów, zaliczając pomniejsze areny czy po prostu tłukąc przeciwników, by podbić swój poziom, a za zdobyte w ten sposób wstąpienia (tutejsze punkty umiejętności), złoto i czarodziejskie esencje fragmenty zwiększyć moc swoich magicznych zdolności lub wycraftować sobie lepszy ekwipunek.

Poza misjami głównymi jest zatem co robić, aczkolwiek żadna z aktywności pobocznych nie może określać się zbyt zajmującą. Wszystko to znalazło się w grze tak naprawdę dla osób, które chciałyby wymaksować je na sto procent, ale jeżeli zależałoby Wam na głębszym poznaniu świata gry, to poza wspomnianymi notatkami próżno jest tu czegokolwiek szukać. Immortals of Aveum nie oferuje bowiem żadnych wątków pobocznych, a szkoda, bo był tu potencjał na wykreowanie paru ciekawych historii i po prostu urozmaiceniu podróży gracza przez świat. Niemniej nawet bez tego produkcji Ascendant Studios w żadnym razie nie można zarzucić krótkiego czasu trwania, bo na jej ukończenie trzeba poświęcić co najmniej kilkanaście godzin.

Czas ten – poza walkami – uprzyjemnia przepiękna oprawa audiowizualna, czerpiąca garściami z możliwości Unreal Engine 5. Bogate w szczegóły krajobrazy i modele postaci cieszą oko, zwłaszcza że graficy wykazali się niemałym kunsztem także w projektowaniu wszystkich tych kapitalnych widoków oraz zniewalających strojów i fryzur. Świetnie wypada również oświetlenie, powołujące odwiedzane lokacje do życia, a animacje i mimika bohaterów spokojnie uplasować można w czołówce. Pod względem dźwiękowym także trudno cokolwiek Immortals of Aveum zarzucić. Angielski dubbing (wspomagany przez dobre polskie napisy) wypada świetnie, a muzyka skutecznie buduje klimat, nawet jeśli nie są to utwory, które zapadałyby w pamięci na dłużej.

Problem polega na tym, że Immortals of Aveum, choć wygląda kapitalnie, ma spore problemy z działaniem. Przede wszystkim problematyczne okazują się klatki, które nawet w trybie jakości gra lubiła notorycznie i boleśnie gubić, co irytowało zwłaszcza w przypadku potyczek. Na szczęście jakiś czas temu twórcy w ramach aktualizacji zaimplementowali obsługę generacji klatek przy użyciu FSR 3, dzięki czemu gra trzyma w końcu 60 FPS, ale robi to kosztem widocznych wizualnych glitchy, będących skutkiem zastosowanej technologii. Immortals of Aveum notorycznie też wykrzacza przerywniki filmowe, po prostu ich nie wyświetlając i racząc nas w zamian czarnym bądź białym ekranem z dźwiękiem w tle. Na całe szczęście obyło się bez psujących grę błędów czy wysypujących się skryptów.

Immortals of Aveum z pewnością nie jest produkcją, o której za kilkanaście lat wznosić będą peany, ale spokojnie mogę wyobrazić sobie sytuację, w której tytuł ten przewijać będzie się przez kolejne zestawieniach niepozornych perełek z dziewiątej generacji. Produkcja Ascendant Studios, owszem, ma problemy z działaniem, początkowo odrzuca pozornie sztampową historią, a i sama rozgrywka potrafi przy dłuższych sesjach zmęczyć, ale mimo to jak najbardziej można się tutaj bawić naprawdę świetnie. Toteż jeżeli poszukujecie wymagającej i nieszablonowej strzelanki z ciekawym światem, a w dodatku nie macie problemów z brakiem szlifu, dajcie szansę Immortals of Aveum.

Read Only Memories: Neurodiver

Gatunek: Visual Novel

Producent: MidBoss

Rok wydania: 2024

Grałem na: PlayStation 5

Gra dostępna również na: Xbox Series X/S, Xbox One, PlayStation 4, Nintendo Switch, PC

Nie byłem fanem pierwszej części serii – 2064: Read Only Memories – ale absolutnie nie można było odmówić jej przeciekawego świata. Trafialiśmy w końcu na ulice Neo-San Francisco w roku 2064, kiedy to ludzko-zwierzęce hybrydy są na porządku dziennym, choć ludzie przechodzący gatunkową tranzycję wciąż muszą walczyć o swoje prawa. Niby można się nabijać, że była to produkcja o furrasach w wersji premium, ale pod płaszczykiem tej unikatowej historii poruszano kwestię tak bardzo bliskie naszemu społeczeństwu, jeszcze bardziej dziś, niż w momencie premiery gry. Toteż choć pierwowzór zmęczył mnie swoją przegadaną rozgrywką, to w Read Only Memories: Neurodiver zanurkowałem bez chwili namysłu.

Polak głupi jednak po szkodzie i może gdybym przed daniem nura w fikcyjną przyszłość przystanął i zastanowił się nad swoją decyzją, nie doznałbym kilka godzin później bolesnego zawodu. Zwłaszcza że już przed zagraniem docierały do mnie głosy, że nie wszystko w tej produkcji zagrało. Zanurkowałem jednak i nic z początku nie zwiastowało katastrofy, która miała się niedługo wydarzyć. Krótki prolog przypomniał mi, czym stoi świat Read Only Memories, a przy okazji zapoznał mnie z Luną, młodą telepatką, przygotowującą się do specjalistycznych egzaminów, mających zapewnić jej stanowisko w korporacji Minerva, gdzie kilka lat później, w 2070 roku, w końcu trafiła wraz z przydziałowym neurodiverem.

Czym są neurodivery? Cóż, to przypominające krzyżówkę dłoni z kałamarnicą stworzenia, wspomagające zdolności telepatów, pozwalając im tym samym na nurkowanie we wspomnieniach „pacjentów” celem manipulacji nimi. Oczywiście wedle regulaminu firmy pracownicy Minervy robią to – przynajmniej w teorii - tylko i wyłącznie po to, by je naprawić i pomóc ludziom w przypomnieniu sobie ważnych szczegółów z ich przeszłości. Zapotrzebowanie na nasze usługi w ostatnim czasie dodatkowo się zwiększyło przez pojawienie się Golden Butterfly – żyjącego tylko wewnątrz ludzkich wspomnień telepaty, wypaczającego je podczas swoich wizyt. Któż inny miałby go powstrzymać, jeśli nie my?

Zarys scenariusza jawi się zatem wyjątkowo ponętnie. Całość nabiera jeszcze rumieńców, kiedy po pierwszej misji Lunę zaczynają męczyć dziwne koszmary, które nasilają się z każdym kolejnym zadanie. Miło jest też zobaczyć kilka dobrze znanych fanom pierwowzoru twarzy, a w tle całkiem przyjemnie rozwija się wątek romantyczny z towarzyszącą bohaterce w ramach eskorty Gate, będącą w zasadzie androidem z ludzkim mózgiem; a także stanowiący pokłosie wydarzeń z pierwowzoru motyw uzyskania przez roboty autonomii. Problem w tym, że w trakcie produkcji Read Only Memories: Neurodiver coś poszło wyjątkowo nie tak, bo finalny produkt jest wyraźnie nieskończony.

Najboleśniej widoczne jest to właśnie w warstwie fabularnej, czyli nomen omen rdzeniu gry. Jeżeli mielibyśmy trzymać się tu klasycznej struktury opowieści, to spokojnie można powiedzieć, że w tym przypadku zapomniano o jej rozwinięciu, pozostawiając graczy wyłącznie z początkiem i zakończeniem, bowiem w chwili, kiedy zaczyna robić się naprawdę ciekawie, Neurodiver po prostu się kończy. Co gorsza, robi to, w zasadzie nie wyjaśniając zbyt wiele i zamykając wszystkie otwarte wątki na chybcika. Naprawdę dawno już nie byłem tak mocno skonfundowany w trakcie finału, jak tutaj. Lubię, kiedy twórcy pozostawiają odbiorcom pole do własnych interpretacji, ale w tym przypadku zinterpretować należy w zasadzie wszystko, co się dzieje, nawet pomimo tego, że nie pozostawiono nam zbyt wielu poszlak.

Po macoszemu potraktowano również wszystkie wątki związane z innymi bohaterami, które ani nie mają wpływu na przebieg historii (nawet pomimo licznych opcji dialogowych i całego jednego poważnego wyboru moralnego), ani na dobrą sprawę nie rozbudowują świata przedstawionego. Ba, nawet tak ciekawy motyw, jak ludzko-zwierzęce hybrydy nie ma w Neurodiver najmniejszego znaczenia i jest niczym więcej, jak wabikiem na przedstawicieli społeczności furry. Tytuł ten pomimo swojego potencjału pozostawi Was wyłącznie z poczuciem pustki, bo nie ma tu ani trudnych pytań, ani moralnie niejednoznacznych postaci, ani nawet sensownej opowieści. Jest to o tyle problematyczne, że fabuła to jedyne, co Read Only Memories ma tak naprawdę do zaoferowania, bo rozgrywka – nie licząc dialogów – sprowadza się do kilku wyjątkowo prostych zagadek, polegających na znalezieniu paru przedmiotów i odpowiedniego połączenia ich, by naprawić wspomnienie.

W zasadzie jedynym naprawdę dobrym elementem gry MidBoss jest jej oprawa audiowizualna, która momentalnie ujmuje swoim pixel artem i retro muzyką. Lokacje w Neurodiver wyglądają niczym wyrwane wprost z przygodówkowych klasyków lat 90., a portrety bohaterów romansują przy okazji z estetyką anime. Prezentuje się to naprawdę kapitalnie, a i brzmi równie dobrze, wliczając w to – nie licząc pomniejszych kwestii – pełne i całkiem nieźle zagranie udźwiękowienie dialogów (tu warto zaznaczyć, że Neurodiver dostępny jest wyłącznie w całości po angielsku). W zasadzie jedynym problemem okazuje się czasem nierówny poziom głośności wypowiedzi, ale to tak naprawdę mało istotna pierdoła.

Nie wiem, co wydarzyło się w trakcie procesu produkcji Read Only Memories: Neurodiver, ale nie mogło to być nic dobrego. To mógł być naprawdę kapitalny tytuł ze świetną historią, ciekawym światem i śliczną oprawą, a finalnie dostaliśmy  zamykającą się w jakichś trzech godzinach wydmuszkę. Najsmutniejsze jest to, że nawet pod względem rozgrywki wypada on całkiem dobrze. Sterowanie padem jest czasem nieintuicyjne, ale mimo wszystko wygodne. Zagadki okazują się proste, ale koncepcja naprawiania wspomnień jest nad wyraz ciekawa i miała potencjał, by rozwinąć skrzydła w dalszej części historii. Pewnie by to nawet zrobiła, gdyby twórcy w pewnym momencie nie postanowili jej nie rozwijać i po prostu posklejać to, co już mają na ślinie.

Komentarze

Popularne posty