Wiedz, że coś się dzieje (184)
DOOM Eternal wyzwolił we mnie takie pokłady wymierzonej w stronę demonicznych hord agresji, że spokojnie mógłbym posłużyć niektórym księżom na kazaniu za dowód na „szatańskość” gier. To pozycja obowiązkowa dla każdego szanującego się fana staroszkolnych, niezwykle intensywnych, ale też nieziemsko satysfakcjonujących strzelanek.
Szatańskich
wpływów i resztek agresji pozbywałem się natomiast ćwicząc swoją zręczność w
uroczej platformówce Glyph oraz wytężając umysł w „odwróconym escape roomie” Dr
Livingstone, I Presume?.
Posłuchajcie…
DOOM Eternal
Gatunek: FPS
Developer: id
Software
Rok
wydania: 2020r.
Grałem
na: Xbox Series X
Gra
dostępna również na: Xbox Series S, Xbox One, PlayStation 5, PlayStation 4,
Nintendo Switch, PC
Dawno
już nie grałem w nic równie intensywnego – DOOM Eternal to zaprawdę esencja
czystego wkurwienia. Nie, nie złości, nie wnerwienia, nie wściekłości – po
prostu wkurwienia. Z pewnością są to słowa, które kiedyś już słyszeliście, ale
których nie zrozumiecie w pełni dopóty, dopóki w DOOM Eternal nie zagracie.
Wiem to z własnego doświadczenia, bo przez długi czas wydawało mi się, że Internet
po raz kolejny przesadza, bo przecież grałem w DOOM-a z 2016 roku i wprawdzie
rzeźnia na ekranie wprowadzała mnie w swego rodzaju trans, ale daleki byłbym od
aż takich zachwytów. Cóż, DOOM Eternal sprawia, że DOOM wygląda jak gra dla
przedszkolaków.
Szkielet
wprawdzie nadal pozostaje ten sam, bo już „oryginał” był niemalże perfekcyjny,
ale zmiany wprowadzone w DOOM Eternal czynią ów tytuł strzelanką naprawdę bliską
ideałowi. Przyznam jednak, że wcale nie było to moje pierwsze wrażenie.
Początkowo czułem się bowiem dość zagubiony – wciąż byłem zakotwiczony w
formule współczesnych strzelanek, premiujących raczej zachowawczy sposób
grania. Toteż choć pamiętałem wyniesione z poprzednika nauki, nadal musiałem
przebić mentalną barierę postawioną przez wszystkie ukończone od tamtego czasu
Call of Duty i Battlefieldy. DOOM Eternal wymusza bowiem agresywny styl gry –
już DOOM za pomocą widowiskowo brutalnych egzekucji zamienił przeciwników w
mobilne apteczki, ale Eternal idzie o dwa kroki dalej, pozwalając na wykorzystanie
demonów jako pakietów amunicji lub źródła elementów pancerza. Wystarczy ich po
prostu, kolejno, przeciąć na pół piłą mechaniczną lub podpalić.
Dzięki
temu prostemu patentowi zdecydowanie bardziej opłaca się pozostawać w wirze
walki, zamiast chować się za murkiem i zachowawczo podgryzać przeciwnika.
Wprawdzie zdarzają się momenty, kiedy należy salwować się ucieczką z powodu
szybko kurczącego się poziomu żywotności, ale nawet wtedy czujemy się niczym
łowca tropiący najsłabszego członka demonicznego stada, by móc wyssać z niego
życiodajną energię i po chwili znów wrócić do mordowania pozostałych,
silniejszych osobników. DOOM Eternal to gra, która wyzwala w człowieku najbardziej
zwierzęce cechy, zamieniając go w bezrefleksyjną maszynkę do zabijania. Widząc
demona, po prostu chce się go zabić – przeciąć na pół, wbić głowę do środka
jego kadłubka, wyłupić oko, czy też gołymi rękoma rozerwać jego korpus na dwie
części. I, jasna cholera, ileż to daje satysfakcji!
Rozgrywka
w DOOM Eternal to przepiękny wir śmierci, który wprowadza grającego w trans.
Wszystko dookoła przestaje być ważne, wizja robi się tunelowa, a ekran
telewizora zdaje się przybierać odcienie czerwieni. To zasługa zabójczo
szybkiego tempa akcji, które w trakcie potyczek ani na moment nie zwalnia.
Jedyną szansą na kilka sekund odpoczynku jest dokonanie egzekucji na jednym ze
słaniających się od odniesionych ran przeciwniku. Każda pozostała chwila to
pełna adrenaliny batalia z hordą różnorodnych demonów, wymagająca od gracza
zdolności do szybkiego przystosowania się do zmieniających się warunków.
Naprawdę dawno w żadnej grze nie bawiłem się tak dobrze. Podobały mi się nawet
sekcje platformowe, a, ku mojego wielkiemu zaskoczeniu, jednymi z moich
ulubionych momentów były spotkania ze znienawidzonymi przez niektórych
maruderami, wymagającymi skupienia się na kontrowaniu ich ataków, zmieniając
tym samym na moment tempo akcji. Gdybym tylko mógł cofnąć czas, to właśnie DOOM
Eternal wybrałbym jako swoją grę roku 2020.
Glyph
Gatunek: Platformówka
Developer:
Bolverk Games
Rok
wydania: 2021r.
Grałem
na: PC
Gra
dostępna również na: Nintendo Switch
Na
pierwszy rzut oka może się wydawać, iż Glyph to kolejna indycza platformówka,
jakich wiele. Ot, toczymy kuleczkę przez kolejne poziomy kampanii, starając się
zebrać w międzyczasie jak najwięcej monetek i kryształów, które później posłużą
nam do odblokowania następnych, coraz to bardziej wymagających etapów, których
ukończenie nierzadko wiąże się z poobijanymi od uderzania o biurko dłońmi (lub
zniszczonymi padami, choć akurat z tego fatalnego nawyku dawno już wyrosłem). Klon
klonów Marble Madness, powiedzieliby złośliwcy, który nawet mimo solidnej i
dopracowanej rozgrywki, utonie w codziennym zalewie indyków.
Na
całe szczęści Glyph to coś więcej niż tylko turlanie kulki, bo znalazło się tu
również miejsce na opowieść. Nie spodziewajcie się jednak bombastycznej czy też
nad wyraz głębokiej fabuły – to wciąż przede wszystkim gra zręcznościowa,
stawiająca na pierwszym miejscu zapewnienie grającemu frajdy z pokonywania
coraz to trudniejszych i coraz to bardziej pomysłowych wyzwań. Historia jest
tutaj tłem, które odkrywamy poprzez skąpe rozmowy z żukami-konstruktami oraz
przyglądanie się otoczeniu. Znów, nie należy spodziewać się niezwykłej głębi,
ale jest coś w tych drobinkach informacji o dawnym, zniszczonym przez kataklizm
świecie, co niezwykle mnie ujęło.
Strasznie
podobały mi się momenty, w których mogłem przystanąć na moment obok mojego
żuczego przewodnika i napawając się widokiem prześlicznych lokacji, posłuchać
jego dywagacji i przypuszczań dotyczących dawnego przeznaczenia tychże ruin.
Żal jednak, że nie pokuszono się o więcej finezji i próby przemycenia w ten
sposób głębszej historii, a jedynie podano graczom odcięte od niej skrawki, co
na dłuższą metę zaczyna powoli nudzić. Niemniej, Glyph wciąż pozostaje
zaskakująco przyjemnym doświadczeniem oferującym zarówno satysfakcjonujące
wyzwanie, jak i, za sprawą scenariusza i oprawy audiowizualnej, spokojniejsze
chwile wytchnienia.
Dr Livingstone, I Presume?
Gatunek: Logiczna
Developer: Vulpesoft
Rok wydania:
2021r.
Grałem
na: PC
Gra
dostępna wyłącznie na PC
David
Livingstone był XIX-wiecznym podróżnikiem i odkrywcą, którzy przemierzył Afrykę
z misją odkrycia źródeł Nilu. Tytuł gry to z kolei cytat Henry’ego Mortona Stanleya,
który został wysłany z zadaniem odnalezienia rzekomo zmarłego Livingstone’a i
wypowiedział owo słynne zdanie, gdy rozpoznał schorowanego doktora w mieście Ujija.
Historia tego przedsięwzięcia mogłaby stanowić świetną bazę dla gry przygodowej
pokroju Uncharted, ale na podobny projekt będziemy musieli sobie jeszcze trochę
poczekać. Studio Vulpesoft miało bowiem zdecydowanie inne plany dla opowieści o
dwójce podróżników.
Dr
Livingstone, I Presume? opowiada bowiem alternatywną wersję przytoczonych powyżej
wydarzeń. Wprawdzie wciąż wcielamy się w Henry’ego Mortona Stanleya próbującego
odnaleźć Davida Livingstone’a, ale w tej wersji historii obaj są już od
dłuższego czasu dobrymi przyjaciółmi to właśnie Livingstone wysyła do Stanleya list
z prośbą o pomoc. Tytuł ten bazuje więc na prawdziwych wydarzeniach, ale
jednocześnie będzie on absolutnie tragiczną lekcją historii i traktować należy
go jako zachętę do zapoznania się z prawdziwą wersją tej opowieści. Zachętę, należy
dodać, naprawdę niezłą, bo niezwykle klimatyczną. Sama historia może i jest
raczej nieskomplikowana i opowiadana przede wszystkim poprzez znajdowane tu i
ówdzie listy oraz fragmenty dzienników, ale w połączeniu ze przyjemną,
stylizowaną oprawą graficzną i kojącą muzyką, potrafi zaintrygować. Szybko więc
wyrobimy sobie naturalną chęć odkrycia sekretów domostwa doktora Livingstone’a
i odwiedzenie wszystkich jego zakamarków.
Zwłaszcza,
że Dr Livingstone, I Presume? to, jak twierdzą sami twórcy, odwrócony escape
room, w którym naszym celem jest nie ucieczka z pełnego tajemnic domu, a właśnie
dostanie się do jego najgłębszych zakamarków. Lwią część zabawy spędzamy zatem
na przeszukiwaniu kolejnych pomieszczeń oraz rozwiązywaniu mniej lub bardziej
wymyślnych zagadek. Ot, w pewnym momencie będziemy musieli odczytać zakodowany
w obrazie szyfr, a innym razem odegrać odpowiednią melodię na kalimbie. Łamigłówki
nie są nad wyraz trudne, więc nawet początkujący w tym gatunku nie powinien mieć
z ukończeniem gry większych problemów. Co więcej, nie uświadczycie tu żadnych
straszaków i sekwencji zręcznościowych – Dr Livingstone, I Presume? to zatem
źródło czystego relaksu, które pozwoli wam przy okazji nieco wytężyć szare
komórki, a może nawet zachęci do poszperania w sieci o osiągnięciach Davida
Livingstone’a. Sam dowiedziałem się o nim właśnie poprzez ten tytuł.
Komentarze
Prześlij komentarz