Kryształy Harmonii (333)
Crystals of Arborea, będące protoplastą serii Ishar, to wyzwanie nawet dla
fanów staroci, choćby ze względu na liczne archaizmy. Ale czy oznacza to, że
nie można się przy tym tytule dobrze bawić?
Posłuchajcie…
Crystals of Arborea
Gatunek: RPG
Producent:
Silmarils
Rok wydania: 1990
Grałem na: PC
Gra dostępna również na: Amiga, Atari ST
Grę do recenzji dostarczył GOG.
Przez ostatnich kilka lat moja tolerancja na archaizmy i „przysłowiowe”
drewno znacząco wzrosła, dzięki czemu obecnie jestem w stanie przebijać się
przez najtoporniejsze nawet starocie. Wciąż jednak tkwi we mnie głęboko
zakorzeniony strach przed dawnymi komputerowymi RPG-ami. Miks względnie
skomplikowanej mechaniki rozgrywki, wysokiego poziomu trudności, niskiej
rozdzielczości i masy archaizmów jest dla mnie zabójczy, o czym przekonałem się
niegdyś, próbując swoich sił w The Elder Scrolls: Arena (stąd zresztą trauma).
Przyszła jednak pora, by zmierzyć się ze swoimi strachami, ale małymi
kroczkami, bo poprzez pozycję zdecydowanie mniejszą, acz od twórców uznanego,
amigowego Ishar. Poznajcie Crystals of Arborea.
No dobra, będąc szczerym, to żeby uznać owy tytuł za grę RPG, trzeba
mocno naciągnąć definicję tego terminu. Niby możemy sobie stworzyć własną,
sześcioosobową drużynę, która pod wodzą księcia Jarela (czyli siódmego członka
ekipy) wyruszy w podróż po tytułowym księstwie-wyspie Arborei, by odnaleźć
cztery kryształy i zwrócić je do odpowiednich wież, zanim swoje złoczyńcze
łapska położy na nich bóg chaosu Mogroth (fabuła, jak pewnie zauważyliście, do
najbardziej zajmujących bynajmniej nie należy), ale już poza rozdysponowaniem
początkowych punktów umiejętności między zdrowie, siłę, wytrzymałość i zwinność
nie mamy żadnego wpływu na ich rozwój.
Crystals of Arborea to zatem bardzo płytki „erpeg”, przypominający
raczej grę przygodowo-strategiczną.
Przygodowy element stanowi podróżowanie po wyspie w poszukiwaniu wspomnianych
wcześniej kryształów. Robić to możemy zarówno z poziomu dwuwymiarowej mapy, po
prostu wskazując konkretnych członków drużyny (ekipę można rozdzielać) w
dowolne miejsca, jak i z perspektywy pierwszoosobowej, ochrzczonej tu dość
buńczucznie „trybem 3D” (z prawdziwym trójwymiarem ma to tyle wspólnego, co
Polska z motoryzacją – kiedyś może, dzisiaj wcale). Psikus polega na tym, że
Jarel może poruszać się wyłącznie w tym drugim wariancie, więc „podróżowanie
palcem po mapie” jest absolutnie bezsensowne, zwłaszcza że nie tylko pozbawia
nas ono dodatkowej jednostki w trakcie walk, ale dodatkowo książę potrzebny
jest, by móc w ogóle podnieść kryształy i umieścić je w wieżach.
Sytuacji nie poprawia fakt, że ze względu na wiek Crystals of Arborea,
w „trybie 3D” przemieszczamy się skokowo i wyłącznie w czterech kierunkach.
Pomocny okazuje się umieszczony w rogu ekranu kompas, lecz nawet z nim łatwo
jest się zgubić w gąszczu podobnie wyglądających i mocno rozpikselizowanych
gajów i polan. Plus jest taki, że w trakcie wyprawy najprawdopodobniej nie raz
natraficie przypadkowo na chatynkę, której mieszkaniec po małym quizie zapewni
nam dodatkowy bonus lub zaoferuje podpowiedź, co do lokalizacji któregoś z
kryształów, albo na uzupełniającą puste butelki po miksturach zdrowia fontannę.
W Arborei znalazło się też kilka jaskiń, do których kryształy zaniosą
poplecznicy Mogrotha, jeżeli ubiegną nas w ich zdobyciu, a do których
zapuszczać polecam się wyłącznie z konieczności i ze znalezioną w sieci mapą.
Bardzo łatwo jest się w nich zgubić.
Warstwę strategiczną Crystals of Arborea, o której wspominałem dobrych
parę akapitów temu, stanowią natomiast potyczki z elfami, orkami, trollami i
nietoperzami (znajdź niepasujący element), które przybierają tu formę turową i
przenoszą nas na pustą szachownicę, prezentując konkretne jednostki przy pomocy
ich głów. Nie jest ona ani wyjątkowo trudna, ani skomplikowana. Przeciwnicy nie
stosują wymyślnych taktyk i zawsze atakują z bliskiego dystansu, więc problemy
pojawiają się dopiero wtedy, kiedy natrafimy na ich większą grupkę.
My sami możemy przydzielić członkom naszej drużyny jedną z trzech ról –
wojownika, maga lub łucznika. Tę ostatnią klasę można z miejsca zignorować.
Jest kompletnie bezużyteczna, bowiem łucznicy mogą atakować wyłącznie z
dystansu i tylko jeśli mają czystą linię strzału (dosłownie muszą znajdować się
na tej samej linii, co wróg). Warto zatem wziąć kilku wojowników, by brali na
klatę ataki potworów, podczas gdy nasi magowie będą z bezpiecznej odległości
puszczać w ich stronę kule ognia (lub inne czary, jak magiczne tarcze, ale
fireballe spokojnie wystarczą). Czarodzieje są o tyle przekoksowani, że ich
czary ZAWSZE trafiają cel, więc w moim przypadku to właśnie oni pod koniec gry
mieli najwyższe poziomy (doświadczenie dostaje wyłącznie ten bohater, który
zadał śmiertelny cios, statystyki podnoszą się automatycznie). Ich jedynymi wadami
jest to, że muszą ominąć jedną turę, a jeżeli za bardzo się zmęczą, to będą
musieli się po walce wyspać, nim znów będą mogli rzucać czary.
Warto jednak pamiętać o tym, że Crystals of Arborea to produkcja ponad
trzydziestoletnia, więc trapi ją sporo problemów technicznych. Przede wszystkim
jest ona kompletnie nieczytelna. Jedyną formę instrukcji stanowi lakoniczny
„poradnik” w menu gry. Łatwo jest się zatem poczuć zagubionym na początku
przygody, ale z każda kolejną minutą rozumiemy coraz więcej i nawet tragicznie
nieintuicyjny interfejs zaczyna nabierać sensu. Większą bolączką są błędy,
wynikające – jak mniemam – z odpalenia jej na współczesnym systemie. Crystals
of Arborea potrafi się niekiedy zawiesić lub „zepsuć” zapisany stan gry, odmawiając
jego odczytania. W moim przypadku nie doszło również do finałowej walki. Po
prostu przeszedłem przez czekającego na mnie Mogrotha, a gra odpaliła
zakończenie.
Jeżeli czytając ten tekst, odnieśliście wrażenie, że nie skończy się on
poleceniem, to w zasadzie macie rację. Crystals of Arborea zestarzała się źle,
strasząc dziś mało czytelną, choć posiadającą swój urok oprawą (wizualną,
dźwięk towarzyszy wyłącznie zadawanym ciosom), licznymi archaizmami, płytką
rozgrywką i irytującymi błędami. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie stwierdził
na koniec, że z jakiegoś dziwacznego sposobu bawiłem się w tej grze całkiem
nieźle, odnajdując całe doświadczenie paradoksalnie relaksującym. Ot, jakieś
cztery godzinki łażenia po świecie i bicia potworów. Jako że Crystals of
Arborea to protoplasta serii Ishar, to zawarto ją w pakiecie Ishar Compilation,
dostępnym na GOG-u, więc jeżeli się na niego skusicie, to jak najbardziej
możecie sprawdzić i tę produkcję. Choćby po to, by zobaczyć, jak to wszystko
się zaczęło.
Komentarze
Prześlij komentarz