Tydzień 63 (Life is Strange: Before the Storm, Assassin's Creed: Syndicate - Season Pass)



Wszyscy po świętach jeszcze napchani wielkanocnym żurem i plackami, więc jako lekturę do odpoczywania chciałbym zaoferować kilka poniższych tekstów. Pierwszy z nich poświęcony jest pobocznej odsłonie serii Life is Strange, której pierwsza część okazała się dla wielu niemałym zaskoczeniem i która okazała się być „Telltale killerem”. Life is Strange: Before the Storm to prequel „jedynki” tworzony przez zupełnie inne studio. Pytanie więc brzmi, czy podołali zadaniu?

Jeżeli wolicie nieco więcej akcji z możliwością skradania to zapraszam do przeczytania mojej opinii o dodatkach do Assassin’s Creed: Syndicate (o którym przeczytać można również tutaj). A Long Night oraz Streets of London Pack to maluszki dorzucające tylko parę misji, ale już The Last Maharaja i przede wszystkim Jack the Ripper to pełnoprawne rozszerzenia z rozwiniętą fabułą i nowymi bohaterami. W pierwszym poznamy ostatniego maharadżę Państwa -Sikhów, Dullepa Singha, w drugim zaś staniem w szranki z legendarnym Kubą Rozpruwaczem.

Zapraszam!

Life is Strange: Before the Storm (Xbox One)
Przygodówka
Deck Nine, 2017r.
Gra dostępna również na: PlayStation 4, PC, Mac, Android, iOS


Pierwsze Life is Strange mnie oczarowało. Zdaję sobie sprawę, że słowa te wypowiadane w kontekście tegoż tytułu nie są w najmniejszym stopniu zaskakujące. LiS zdobyło niemalże jednogłośną aprobatę graczy i do dziś uważany jest za jednego z najlepszych przedstawicieli epizodycznych gier przygodowych. Grało tam wszystko. Od historii, przez postacie, aż po muzykę. Trudno było nie zakochać się w momentami nawet łamiących serce przygodach Max Caufield oraz niebieskowłosej Chloe Price. Po olbrzymim sukcesie pierwszej części wielu fanów oczekiwało na sequel, ale zanim zdążyliśmy go dostać otrzymaliśmy Before the Storm.

Jest to prequel Life is Strange, którego wydarzenia odgrywają się na trzy lata przed nadejściem tytułowej, znanej z oryginału burzy. Główną bohaterką jest tym razem szesnastoletnia jeszcze Chloe przechodząca burzliwy okres buntu podsycany tylko tragiczną śmiercią ojca oraz wyjazdem jej najlepszej przyjaciółki Max z Arcadia Bay do Seattle. W trakcie pewnego rockowego koncertu w pobliskim tartaku Chloe poznaje Rachel Amber, co dość mocno wpływa na życie naszej bohaterki. Celem gry jest przede wszystkim wytłumaczenie ich dość tajemniczej w oryginale relacji. Life is Strange pozostawiało tę kwestię otwartą na interpretację. Jedni uważali, że były tylko i wyłącznie bliskimi przyjaciółkami, inni natomiast twierdzili, że łączyło je coś więcej.


Poza tym mamy okazję poznać również przeszłość pozostałych bohaterów oryginału, choć nie jest to rozwinięte na tyle, aby zaciekawić grającego. To z resztą największy problem Before the Storm. Brakuje tutaj tego czegoś, co sprawiało, że „jedynka” wsysała gracza bez pamięci i pozwalała mu zapomnieć o całym bożym świecie. O ile dwa epizody oryginału potrafiłem wciągnąć przy jednym posiedzeniu, o tyle w przypadku prequela ciężko było mi ukończyć jeden w trakcie dwóch. Wydarzenia na ekranie rzadko kiedy angażują gracza. Większość to łażenie po lokacjach i słuchanie komentarzy Chloe lub rozmowy z innymi postaciami. Na tym opierał się również gameplay pierwszej części, ale w przypadku BtS całość wykłada się na nawet niekiedy tragicznych dialogach brzmiących kompletnie nienaturalnie.

Najbardziej cierpi na tym mechanika „dissów”. Tak jak Max potrafiła manipulować czasem, tak Chloe potrafi wyzywać innych tak długo, aż się z nią zgodzą. Nie brzmi to zbyt atrakcyjnie, ale gdyby przyłożono się do pisania dialogów, miałoby potencjał. No, ale to już tylko gdybanie. W obecnym stanie toczone potyczki słowne opierają się na słuchaniu wypowiedzi oponenta, a następnie wybieraniu jednej z trzech dostępnych opcji najlepiej odpowiadającej temu, co właśnie usłyszeliśmy. Poziom ripost Chloe to niestety mocna podstawówka z aspiracjami na przedszkole. Puszczenie w stronę dyrektora Blackwell hasła „Ty dyrektorem chcesz być? Ciekawe czego? Chyba śmietników” ani odrobinę by mnie nie zaskoczyło, bo jakość tekstów autentycznie znajdujących się w grze jest całkiem podobna. W każdym innym aspekcie Before the Storm to stare, dobre Life is Strange. Problem w tym, że bez ciekawej fabuły i dobrych dialogów tytuł ten nie ma prawa działać, czego BtS doskonale dowodzi.

Assassin’s Creed: Syndicate – A Long Night (PlayStation 4)
Ubisoft Quebec, 2015r.
Dodatek dostępny również na: Xbox One, PC


A Long Night to bardzo malutki dodatek stanowiący tak naprawdę zawartość ekskluzywną dla przepustki sezonowej. To tylko jedna, stosunkowo krótka misja, w której naszym celem jest odnalezienie zaginionego członka zespołu kierującego naszym śmigającym po Londynie pociągiem. Brak tutaj ciekawej historii, interesujących dialogów czy przede wszystkim wyróżniającej się na tle całej gry rozgrywki. A Long Night nie oferuje niczego, czego zobaczyć nie można byłoby w trakcie fabuły Assassin’s Creed: Syndicate. Oczywiście, jeżeli cena za season passa jest dobra, warto go kupić dla pozostałych dodatków, a ten potraktować jako miły bonus. Nic więcej.

Assassin’s Creed: Syndicate – Streets of London Pack (PlayStation 4)
Ubisoft Quebec, 2016r.
Dodatek dostępny również na: Xbox One, PC


Tytuł „Ulice Londynu” sprawia wrażenie jakoby misje zawarte w tym pakiecie pozwalały nam odsłonić ociupinkę bardziej kurtynę kryjącą za sobą tajemnice londyńskich zakamarków. Można by więc pomyśleć, że otrzymamy kilka interesujących opowiastek o mieszkańcach Londynu. Po części tak właśnie jest, bo lwią część dodatku stanowi tzw. spisek Darwina i Dickensa. Brzmi intrygująco, nieprawdaż? Pozwólcie, że ostudzę Wasz zapał. Tytułowi bohaterowie pojawiają się tylko w pierwszej z trzech misji składających się na ten wątek, aby zlecić nam odebranie ze stacji kolejowej ich znajomego. To właśnie on jest centralną postacią tej historii i to właśnie on jest spiskowcem (choć jest to trochę naciągane, bo chodzi raczej o mały miłosny podstęp), a nie Dickens i Darwin. Takie tycie przekłamanie. W ostatniej z misji oferowanych przez dodatek musimy dostać się na skradziony przez wrogi gang należący do Asasynów pociąg, a następnie zatrzymać go. Fabularnie wypada to wszystko tak sobie i ani spisek, ani „pełna” adrenaliny pogoń za uciekającą lokomotywą nie zdobyły mojego serca, a raczej powiedziałbym, że trochę się przy nich wynudziłem.

Dostajemy także kilka nowych fatałaszków i broni, ale powiedzmy sobie szczerze – kogo to obchodzi? Assassin’s Creed: Syndicate ma już tyle różnych wersji uzbrojenia oraz ubioru, że kilka w te czy we w te nie robią najmniejszej różnicy. Zwłaszcza jeżeli w dodatki gra się po ukończeniu wątku głównego i posiada się już najlepszy sprzęt. Wyposażenie z DLC to taka średnia półka. Na początku gry będzie przydatne, ale im dalej w las, tym bardziej czuć będziemy, że równie dobrze moglibyśmy walczyć nożem do masła.

Assassin’s Creed: Syndicate – The Last Maharaja (PlayStation 4)
Ubisoft Quebec, 2016r.
Dodatek dostępny również na: Xbox One, PC


Ostatni Maharadża to w zasadzie pierwsze sensowne rozszerzenie do Assassin’s Creed: Syndicate. Nie jest to bowiem tylko i wyłącznie zestaw luźno powiązanych ze sobą misji, o których zapomnimy w momencie ich ukończenia. Dodatek poświęcony jest Duleepowi Singhowi, tytułowemu ostatniemu maharadży Państwa Sikhów, który znaczną część ostatnich lat swojego życia spędził właśnie w Londynie, gdzie najwyraźniej natknął się na rodzeństwo Jacoba i Evie Frye’ów.

Zaczyna się całkiem interesująco, bo zostajemy zaproszeni na przyjęcie organizowane przez samą królową Wiktorię. Tam też poznajemy Duleepa, a niedługo później udaremniamy zamach na jego życie. Początkowo oschły wobec asasynów maharadża szybko otwiera się na pomysł współpracy w celu powstrzymania spiskujących przeciwko niemu templariuszy z Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Dodatek zatem w pewien sposób łączy się fabularnie z Assassin’s Creed Chronicles: India, którego akcja również toczyła się w podobnym okresie, a i ród Singhów nierzadko przewijał się w dialogach.

Problem w tym, że ciekawy pomysł to znów za mało. Przygoda oferowana przez Ostatniego Maharadżę jest boleśnie nierówna. Poziom zadań to jedna wielka niewiadoma. W jednej misji mamy okazję wkraść na się na kolejne, pełne ochrony przyjęcie królowej Wiktorii w celu wykradnięcia słynnego diamentu Koh-I-Noor, aby w następnej nudzić się na pokładzie płynącego parostatku, czekając na kolejne fale przeciwników do zabicia. Nie pomaga również fakt, że jest to dodatek o wiele dłuższy od dwóch opisywanych powyżej. To samo w sobie nie jest problemem. Problemem jest fakt, że czuć wyraźnie, że twórcy robili co mogli, aby historię tę rozciągnąć jak tylko się do. Wątek wspomnianego diamentu nie prowadzi w końcu donikąd, a bohaterowie zdają się zapominać, że ktoś czyha na głowę Duleepa Singha. Czuję się, że dostałem produkt na wpół surowy, a szkoda, bo liczyłem na dużo więcej.

Assassin’s Creed: Syndicate – Jack the Ripper (PlayStation 4)
Ubisoft Quebec, 2015r.
Dodatek dostępny również na: Xbox One, PC


Kuba Rozpruwacz przenosi nas w czasie o dwadzieścia lat do przodu względem oryginału. Jest rok 1888, a londyńska dzielnica Whitechapel terroryzowana jest przez tajemniczego mordercę prostytutek. Na tropie psychopaty znajduje się starszy i nieco mądrzejszy Jacob Frye, który po przegranej potyczce z wyżej wymienionym przepada, a w celu odnalezienia jego oraz Kuby Rozpruwacza do Londynu z egzotycznych Indii ściągnięta zostaje siostra zaginionego – Evie.

Fakt, że prawdziwa tożsamość Kuby Rozpruwacza pozostaje tajemnicą po dziś dzień pozwoliła twórcom na bardzo swobodną interpretację tamtych wydarzeń. Wciąż jednak to, kim tak naprawdę jest morderca pozostaje tajemnicą do samego końca DLC. Oczywiście, dowiadujemy się co nieco o jego przeszłości, ale sprawia to raczej wrażenie jednej z kolejnych teorii o tożsamości tego londyńskiego mordercy. Brak tutaj konkretów, a wszystkie serwowane nam informacje brzmią dość ogólnikowo. Zaskakująco, działa to na korzyść dodatku, bo Kuba Rozpruwacz nie zostaje odarty ze swojej tajemniczości, a to właśnie ona sprawia, że postać ta jest tak niezwykle interesująca. Świetna jest też możliwość ujrzenia starszych wersji bohaterów, z którymi spędziliśmy już tyle czasu, ale nie są oni niestety tak ciekawi jak ich oponent.


W dodatku jest on trzecią grywalną postacią DLC. Nie oznacza to jednak, że tak jak w oryginale możemy przełączać się w dowolnym momencie pomiędzy bohaterami. Tej mechaniki pozbyto się kompletnie, decydując się na przypisanie postaciom sekwencji napisanych specjalnie dla nich. To powiedziawszy trzeba też dodać, że po mapie Londynu pobiegać możemy wyłącznie jako Evie – jakby nie patrzeć to ona jest główną bohaterką dodatku. Do naszej dyspozycji oddano także kilka nowych gadżetów w postaci szpikulców oraz terroryzująych bomb. Powiązane są one bezpośrednio z mechaniką strachu wprowadzoną w Jack the Ripper. Używając wspomnianych gadżetów lub dokonując brutalnych egzekucji wzbudzamy w przeciwnikach strach. Spanikowani przeciwnicy zaczynają przed nami uciekać, dzięki czemu możemy wrócić do swoich spraw nie zabijając przy tym nikogo.

Nie jestem do końca pewien, czy Jack the Ripper jest naprawdę tak dobrym dodatkiem czy to może po prostu miałkość pozostałych sprawiła, że bawiłem się w nim bardzo dobrze. Co prawda jest w nim parę rzeczy, którym brakuje szlifu, np. nudnawe misje poboczne, ale w ogólnym rozrachunku jest on wart swojej ceny nawet poza przepustką sezonową.

Komentarze

Popularne posty