Tydzień 64 (Halo Wars 2: Operation Spearbreaker, World War Z, Lords of the Fallen: Ancient Labyrinth)



Moją recenzję World War Z dla gamerweb.pl mieliście okazję czytać już kilka dni temu, ale jeśli na tak długi tekst brak Wam czasu – poniżej znajdziecie skrót moich wrażeń z tego, w sumie, niespodziewanie ciepło przyjętego tytułu.

Przeczytać też będziecie mogli o dwóch dodatkach. W Operation Spearbreaker do Halo Wars 2 poznamy losy pewnego oddziału ODST oraz ich próbie zniweczenia kolejnych planów wygnańców. W Ancient Labyrinth do Lords of the Fallen zwiedzić przyjdzie nam tytułowy starożytny labirynt – miejsce równie tajemnicze, co niebezpieczne. Oba dodatki są stosunkowo niedrogie, ale czy niska cena idzie w parze z wysoką jakością?

Zapraszam!

Halo Wars 2: Operation Spearbreaker (PC)
Creative Assembly i 343 Industries, 2017r.
Dodatek dostępny także na Xbox One
Tekst poświęcony Halo Wars 2 znajdziecie tutaj.


Jeżeli pamiętacie mój tekst poświęcony Halo Wars 2, możecie również pamiętać, że narzekałem w nim na ucięte zakończenie, za którego resztę należy zapłacić. Nie chodziło mi wtedy o ten dodatek, a przynajmniej nie do końca. Operation Spearbreaker (czy też Operacja Złamane Włócznie w polskiej wersji językowej) to swoiste przedłużenie historii podstawki, ale dalekie jest od jej zamknięcia. Prędzej nazwałbym to historią poboczną, która akurat toczy się niedługo po finale podstawki. Opowiada ona o oddziale ODST, który wysłany zostaje z misją zbadania dziwnej aktywności Wygnańców wykrytej przez Spirit of Fire.

Historia ta mogłaby mieć szanse na bycie interesujący, gdyby nie fakt, że upchnięto ją w zaledwie dwóch misjach. Ciężko jest się zatem w niej zanurzyć i poczuć jakiekolwiek zagrożenie ze strony Wygnańców, kiedy ma się świadomość, że w pierwszej misji odkrywamy plany przeciwnika tylko po to, aby pokrzyżować je już w następnej. Przydałaby się tak z jeszcze jedna, ale przynajmniej to, co dostajemy wcale złe nie jest. Ośmielę się nawet powiedzieć, że bawiłem się w Operation Spearbreaker lepiej niż w jakiejkolwiek misji z podstawki. Otwarta struktura zadań oraz dość duża dowolność w kolejności wykonywania celów wpływają bardzo pozytywnie na wrażenia płynące z rozgrywki. Dostajemy też kilka nowych jednostek do multiplayera, ale to akurat średnio mnie interesowało. Wydając na to DLC dwadzieścia złoty obawiałem się czy nie zmarnuję przypadkiem pieniędzy, ale okazuje się, że w sumie było warto i bawiłem się naprawdę dobrze. Nawet, jeśli fabule daleko do ideału.

World War Z (Xbox One)
Kooperacyjna strzelanka TPP
Saber Interactive, 2019r.
Gra dostępna również na: PlayStation 4, PC
Moją recenzję World War Z dla gamerweb.pl znajdziecie w tym miejscu.


Filmowa adaptacja powieści Maxa Brooksa zebrała dość mieszane noty i choć mi osobiście całkiem się podobała to daleki jestem od bycia fanem filmu. Niemniej, żałuję trochę, że druga część nie powstanie, bo „jedynka” mogła poszczycić się paroma naprawdę fantastycznie wyglądającymi momentami. Niby napakowanych akcją filmów w kinie nie brakuje, ale nadal mam jakiś taki dziwny sentyment do World War Z i chętnie spędziłbym w tym świecie więcej czasu. Zatem możliwość poznania uniwersum poprzez interaktywne medium od razu mi się spodobała i muszę przyznać, że developerom z Saber Interactive naprawdę udało się odtworzyć magię filmu.

Z pozoru wydawać może się, że jest to zwykła kopia Left 4 Dead i zasadniczo stwierdzenie to nie jest aż tak dalekie prawdy. World War Z to przede wszystkim kooperacyjny shooter ze szczątkową fabułą oraz masą zombie do ubicia. To jest właśnie ta słabsza, nieco odtwórcza i mało interesująca część, która, choć wciąż spoko, nie potrafi wywołać w graczu większych emocji. Przeciwnicy to zwykłe mięso armatnie, a nasze cele wcale nie są jakieś skomplikowane i zazwyczaj polegają na dojściu dokądś lub obronie czegoś.


Tutaj następuję twist, który sprawia, że nagle World War Z staje się dwukrotnie lepsze – chmary zombie. I nie, słowo „chmara” wcale nie jest hiperbolą. Momentami liczba nieumarłych wylewająca się zza budynków, piętrząca się pod murami czy przelewająca się przez dachy i uliczki budzi respekt. Z resztą w ogóle wizualnie World War Z trzyma wysoki poziom. Sama jakość grafiki to oczywiście żadne AAA, ale różnorodne lokacje pokroju zimowej Moskwy czy wiosennych zakamarków Tokio wyglądają naprawdę śliczne, a już kiedy na wyleją się na nie wcześniej wspomniane chmary zombie to już w ogóle jest istny majstersztyk.

Jest też multi, o którym raczej szkoda gadać, bo coś czuję, że szybko opustoszeje. Już teraz trzeba niekiedy na mecz poczekać kilka minut, a gra swoją premierę miała dwa tygodnie temu. Lepiej zatem skupić się na kampanii, bo jest ona całkiem niezła.

Lords of the Fallen: Ancient Labyrinth (PC)
CI Games, 2015r.
Dodatek dostępny również na: Xbox One, PlayStation 4


„Polskie Dark Souls” przeszedłem bardzo dawno temu. W zasadzie była to jedna z pierwszych gier, w które zagrałem na Xboxie One i nie powiem, byłem wtedy zachwycony. Oczywiście daleko Lordsom do Soulsów, ale to nadal całkiem interesujący tytuł z bogatym, choć, mam wrażenie, ledwo liźniętym światem. W ostatnim czasie tak się złożyło, że jeden ze sklepów komputerów sprzedawał pecetową wersję LoTF za symboliczną złotóweczkę, a na dodatkowo na Steamie można było upolować za kilka złotych DLC Ancient Labyrinth, o którym tekst ten traktuje. Jak zatem można się domyślić, skorzystałem z okazji.

To jeden z tych dodatków, którego fabuła wpleciona została w fabułę podstawki, więc aby do niego dotrzeć musiałem znowu przedrzeć się przez minimum połowę kampanii, ale że Artorias of the Abyss do Dark Souls oraz The Old Hunters do Bloodborne nauczyło mnie, iż zawsze lepiej w takich sytuacjach odwiedzić lokację DLC tuż przed finałowym bossem, tak postąpiłem i w tym wypadku. Dobrze zrobiłem, bo nawet pod koniec gry, kiedy większość mobków miałem na strzała, panowie zamieszkujący starożytny labirynt potrafili sprawić mi nieco problemów, choć już sam czyhający na jego końcu boss okazał być się niezłą pipką. Tutaj trzeba jednak powiedzieć, że mimo niestanowienia większego zagrożenia, potrafi on zabić gracza na strzała. Czemu? Bo po zbiciu mu tarczy do zera, puszcza atak, którego nie da się uniknąć, a który zadaje olbrzymie obrażenia o ile nie rozkminimy sposobu na jego uniknięcie. Nie będę go zdradzał, aby nie psuć Wam tej wątpliwej przyjemności. Może Wam się uda, ja skorzystałem z poradnika.


Nie wspomniałem jak dotąd o fabule dodatku, bo praktycznie ona nie istnieje. Ot, mistyczny kowal wspomina, że może nas do niego przenieść, więc się zgadzamy. Na miejscu spotykamy uwięzionego tam ziomka, który prosi nas o zabicie bossa żeby zdjąć z niego klątwę. To też właśnie robimy. Zero finezji, zero ciekawych dialogów, zero wartości dodanej do świata gry. Nawet projekt labiryntu jest do bani. Jedynie, kiedy po raz pierwszy ukazuje się on naszym oczom mamy szansę zobaczyć cokolwiek poza szarymi korytarzami labiryntu. Swoją drogą to „labirynt” jest określeniem raczej grzecznościowym, bo przejście go zajmuje 20 minut, a i tak większość tego czasu to walka z przeciwnikami.

O ile Lords of the Fallen nie musi być Wam podawane kroplówką, raczej sobie odpuśćcie.

Komentarze

Popularne posty