Mario + Rabbids: Kingdom Battle (Kacprowizja)

 

Od prawie trzech lat Pykmiś jest moim małym wycinkiem Internetu, w którym systematycznie publikuję swoje opinie o poszczególnych grach. Dzisiaj jest jednak dzień, w którym mam przyjemność zaprosić do swojego zakątka mojego dobrego kolegę Kacpra Cembrowskiego, który zechciał napisać, co nieco o urokliwej strategii turowej Mario + Rabbids: Kingdom Battle, którą ostatnio ukończył.

Warto przeczytać, bo Kacper pomimo młodego wieku już teraz prężnie rozwija swój warsztat, regularnie pisząc dla serwisu Gamerweb.pl, ale udzielając się także choćby na witrynie Antyweb, gdzie znajdziecie jego recenzję FIFA 21. Poszukujący informacji o „rapsach” i piłce nożnej bez dwóch zdań powinni też zainteresować się jego profilem na Twitterze.

A co sądzi o Mario + Rabbids: Kingdom Battle?

Posłuchajcie…

Mario + Rabbids: Kingdom Battle

Autor: Kacper Cembrowski

Gatunek: Strategia turowa

Developer: Ubisoft Paris oraz Ubisoft Milan

Rok wydania: 2017r.

Grałem na: Nintendo Switch

Gra dostępna wyłącznie na Nintendo Switch


Cześć, jestem Kacper, kolega Konrada. Poznaliśmy się w redakcji serwisu Gamerweb.pl. Jestem młodszy od prowadzącego Pykmisia. Nie oznacza to jednak, że zajawkę na punkcie gier komputerowych mam od niego mniejszą – obaj jesteśmy nerdami na tym samym levelu. Poza grami uwielbiam rap, japońską popkulturę i hiszpański futbol. Tyle na start chyba wystarczy, przejdźmy więc do właściwiej treści mojego gościnnego występu i porozmawiajmy o bardzo ciekawym połączeniu, jakim jest Mario + Rabbids: Kingdom Battle.

M+B to dzieło na tyle wyjątkowe, że gdyby ktoś na parę lat przed jej premierą zapowiedział mi pojawienie się gry ekskluzywnej na konsolę Nintendo, opracowanej w pełni przez Ubisoft i łączącej światy Mario i Kórlików (ang. Rabbids – w tekście będę posługiwał się polskim nazewnictwem), a do tego będzie to strategia turowa na wzór serii X-COM - bardzo głośno parsknąłbym śmiechem. A jednak, stało się. I bardzo dobrze.

Pierwsze dzieło Ubisoftu na Switcha (nie licząc będącego prostym portem Just Dance 2017), tak jak pisałem wcześniej, łączy ze sobą światy Mario oraz Kórlików. Mario, jak mi się wydaje, nie muszę przedstawiać nikomu – wąsaty hydraulik nie jest w końcu jedynie maskotką Nintendo, a postacią kluczową dla popkultury gier komputerowych. Co innego w przypadku Kórlików, bo akurat tej serii możecie nie kojarzyć. Białe, przypominające (uwaga, element zaskoczenia) króliki stworki wywodzą się ze świata Raymana. Chaotyczne gryzonie otrzymały kilka swoich osobnych gier (pierwszą z nich było imprezowe Rayman: Szalone Kórliki z 2008 roku - dop. Konrad), chociaż były to z leksza durne produkcje, kierowane głównie do młodych graczy. Z tego właśnie powodu nie podchodziłem do Mario + Rabbids: Kingdom Battle hurraoptymistycznie, zwyczajnie fuzja tych dwóch, można powiedzieć, skrajnych światów, nie wydawała mi się dobrym pomysłem. Wręcz przeciwnie, bałem się, że wyjdzie z tego mocno kiczowaty i średnio grywalny produkt, który oprze wszystko na popularnych markach. Jakże bardzo się myliłem…

Fabularnie gra stoi naprawdę solidnie. Fanka Mario eksperymentuje nad nowym wynalazkiem, umożliwiającym łączenie dwóch elementów w jedno i noszącym złowieszczą nazwę SupaMerge. Jeden z Kórlików, Spawny, odnajduje owo cacko, zakłada je na swoją głowę i w wyniku zabawy nim, przypadkowo łączy światy Mario i Kórlików. Gryzonie napadają na Mushroom Kingdom, siejąc niesamowite spustoszenie, przy okazji tworząc ciekawe fuzje bohaterów, na przykład Kórlika Mario. Sprawcę zamieszania porywa, oczywiście w niecnych celach, Bowser Jr. Jak mogło być inaczej, prawda?

Rozgrywka Mario + Rabbids: Kingdom Battle oparta jest właściwie na trzech głównych filarach – walce, eksploracji oraz rozwiązywaniu zagadek. Potyczki odbywają się w systemie turowym. Mamy do dyspozycji trzech bohaterów, których wraz z postępami w rozgrywce będziemy mogli dowolnie wymieniać. Każdy z nich posiada dwie własne bronie, dla przykładu Mario używa zwykłego „pistoletu”, dobrze sprawującego się nie tylko na bliskich, ale i dalekich dystansach. Pod ręką ma także młot, który zadaje wielkie obrażenia, ale tylko, jeśli rywal jest obok nas. Różne postaci sprawdzają się w zależności od odległości, w jakiej znajdują się od przeciwnika. Z tego powodu często musimy wybierać, która ekipa będzie najlepsza na daną walkę. Czy bardziej przyda nam się postać z shotgunem, czy może jednak snajper?

Z czasem odblokowujemy nowe bronie, które kupić można za specjalne monety. Warto, bo nowe pukawki zadają więcej obrażeń i mają mnóstwo efektów specjalnych, jak choćby zablokowanie przeciwnikom możliwości chodzenia na jedną turę poprzez pokrycie ich miodem. Każda postać ma też specjalne umiejętności, na przykład czuwanie (czuwający bohater ustrzeli poruszającego się wroga) oraz leczenie obszarowe. Opcji jest naprawdę mnóstwo. Mario + Rabbids: Kingdom Battle daje nam bowiem masę możliwości w podejściu do problemu, dzięki czemu każdą walkę możemy przeprowadzić na tysiące sposobów. Do wcześniej wymienionych mechanik należy bowiem dodać także ataki wręcz, zwiększanie zakresu naszego ruchu poprzez wybijanie się z ramion sojuszników oraz podróżowanie rurami w dalsze zakątki mapy lub jej wyższe/niższe poziomy. Wszystko to sprawia, że każdy może przeprowadzić walkę w swoim stylu. Świetna sprawa.  Możemy też rozwijać naszych bohaterów, wymieniając tzw. power orby na ich ulepszenia. To właśnie w ten sposób zwiększamy ilość życia naszych podopiecznych, maksymalny dystans ich poruszania, zadawane przez umiejętności obrażenia, itp.. Rozbudowane drzewska statystyk w moim odczuciu nie są jednak zbyt czytelne. Na szczęście, jest to ich jedyny mankament. Warto też wspomnieć o różnorodności naszych przeciwników, rodzajów rywali jest mnóstwo i z każdym światem dochodzą coraz mocniejsi gagatkowie. Uwierzcie mi, pod tym względem po prostu nie ma na co narzekać.

Cała gra składa się z czterech różnych i naprawdę świetnie prezentujących się światów o niepowtarzalnym klimacie. Między powodującymi gęsią skórkę pojedynkami przyjdzie pora na rozwiązanie kilku łamigłówek, które niejednokrotnie mnie pokonały. Zagadki głównie opierają się na przesuwaniu bloków oraz wciskaniu guzików o odpowiednich kolorach i z zawstydzeniem przyznaję się, że blisko połowę z nich rozwiązywałem przy pomocy playthrough na YouTube. Za każdym razem, wpisując na laptopie frazę „Mario + Rabbids world X puzzle” czułem wstyd, co pięknie spuentował Konrad w naszej prywatnej rozmowie – cytuję – „Przecież w to dzieci grają”. Eksploracja jest przyjemna, świat naprawdę ładny i pełen powodów, by zawiesić na czymś oko. Każda lokacja kipi intensywnym klimatem i nie mam co do tego żadnych zastrzeżeń. Dodatkowo, Beep-0, którym kierujemy (to za nim wiecznie łażą nasi bohaterowie) uczy się w każdym świecie nowych umiejętności, na przykład przesuwania lub rozwalania bloków. To daje nam często dostęp do ukrytych dróżek, prowadzących do skrzyń z lepszym lub gorszym lootem.

Przy Mario + Rabbids spędziłem blisko 20 godzin i nie żałuję ani minuty. To kawał świetnej produkcji, jedna z pozycji must-have dla posiadaczy konsoli Nintendo Switch. M+B: Kingdom Battle oferuje również kanapowy co-op, który świetnie się sprawuje i spędziłem w ten sposób kilka udanych godzin ze swoją lubą. Trybu online produkcja Ubisoftu się niestety nie doczekała, a szkoda – dzięki temu na pewno chętnie wracałbym w przyszłości do tej produkcji. Bawiłem się bowiem wspaniale i pomimo sporadycznych problemów, z czystym sumieniem polecam tę produkcję każdemu. To, że akcja odbywa się w świecie Mario i Kórlików nie znaczy wcale, iż będziemy przechodzić przez te światy jak przez masło – gra potrafi dać wycisk i do wielu walk musiałem podejść parę razy. Warto jeszcze wspomnieć o oprawie audiowizualnej, która jest wprost oszałamiająca. Muzyka jest miodna, ale największe wrażenie i tak robią klimatyczne efekty dźwiękowe, idealnie wpasowujące się w całości. Grafika jest prosta, ale jakże miła dla oka! Fuzja Nintendo i Ubisoftu to wyjątkowo udany eksperyment i liczę na powtórkę.

Jeśli dotrwaliście do tego momentu, to bardzo mi miło. Odkładając żarty na bok – bardzo dziękuję Konradowi za możliwość współpracy (oj, byczku, to ja dziękuję – dop. Konrad) i jest mi niezmiernie miło, że jestem pierwszą osobą, która mogła gościnnie udzielić się na Pykmisiu. Skoro już się znamy, to muszę przyznać - mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja ponownie się na jego łamach zobaczyć. Dziękuję jeszcze raz za uwagę i oby do zobaczenia!

Komentarze

Popularne posty