Wyścigi jak dawniej (145)

W tym roku nie dostaliśmy nowego Need for Speeda, co w kontekście zakończenia jakiś czas temu wsparcia dla zeszłorocznego Heat może być smutną wiadomością dla fanów serii. Na otarcie łez rzucono nam natomiast remaster jednego z fajniejszych NfS-ów ostatnich lat, bo wracającego po wielu lat tunerskiego blingu do korzeni – Need for Speed: Hot Pursuit Remastered.

Znudzeni Minecraftem mogą natomiast zainteresować się Boundless, opierającym się na tych zasadach. Warto jednak zaznaczyć, że tytuł ten w momencie premiery stawiał mocno na zabawę sieciową, więc obecnie eksploracja kolejnych planet mija na zwiedzaniu opustoszałych miast.

Posłuchajcie…

Need for Speed: Hot Pursuit Remastered

Gatunek: Wyścigi

Developer: Stellar Entertainment oraz Criterion Games

Rok wydania: 2020r.

Grałem na: PlayStation 4

Gra dostępna także na Xboksie One, Nintendo Switch oraz komputerach PC

Moja recenzja Need for Speed: Hot Pursuit Remastered dla Gamerweb.pl

Bywa tak, że pierwsze wspomnienia związane z danym tytułem są dosyć niecodzienne. Normą jest, że pamięta się produkcje, w które zagrywało się przed laty, dziecięciem jeszcze będąc, w wyniku czego stają się one bliskie naszemu sercu, odwołując się do uczucia nostalgii. W przypadku Hot Pursuit natomiast nostalgiczne uczucia pojawiają się we mnie nie dlatego, że grałem w niego te dziesięć lat temu, a dlatego, że widziałem, jak ktoś w niego gra. Moje pierwsze doświadczenie z ów tytułem związane jest z Bożym Narodzeniem, kiedy to kuzyn pod choinkę dostał PlayStation 3 właśnie z Need for Speed: Hot Pursuit w zestawie. Pamiętam pierwszy wyścig, wspaniałą grafikę i grający w tle utwór zespół 30 Seconds to Mars. Matko, jak ja mu wtedy zazdrościłem.

Sam w remake Hot Pursuit zagrałem kilka lat później na moim własnym PS3 i choć tytuł ten nie robił już na mnie takiego wrażenia, nadal świetnie się przy nim bawiłem. Wybranie przez EA akurat tej części do zremasterowania wcale mnie zatem nie dziwiło. Racja, jest to w pewnym stopniu nieco już zapomniana odsłona marki, ale kto miał okazję w nią zagrać, ten wie, że jest ona też jedną z lepszych. Miało to być bowiem nowe otwarcie dla serii NfS, która mocno pogubiła się w całym tym tunerskim klimacie wprowadzonym jeszcze w pierwszym Undergroundzie. Nowy Hot Pursuit miał przywrócić ją do korzeni, wywalając wszystkie zapychacze, pozostawiając tylko supersamochody, policję i dziesiątki mil autostrad do pokonania. Świetnie im to wtedy wyszło i nawet po dziesięciu latach tytuł ten wciąż daje masę frajdy, aczkolwiek agresywna i często nieprzewidywalna policja bywa niekiedy powodem frustracji.

Głównym zarzutem wobec zapowiedzianego w zeszłym miesiącu remastera był fakt, że nie zmienia on praktycznie nic w samej grze. Trudno się z tym nie zgodzić, bo zmiany są naprawdę kosmetyczne. Nie ruszono niczego poza rozdzielczością, nieco lepszej jakości teksturami i upłynnieniem działania gry. Wystarczy jednak na chwilę odpalić Hot Pursuit Remastered, by zrozumieć, że nie jest to wynik lenistwa twórców, a faktu, że dziecko Criterion Games w momencie premiery wyglądało tak dobrze, że nie potrzebowało wielu szlifów, by doprowadzić je do współczesnych standardów. To wciąż przepiękna gra, która tylko zyskuje dzięki ostrzejszej grafice i płynniejszym klatkarzu (na podstawowych modelach One’a i PS4 tytuł ten wciąż działa w zaledwie 30FPS-ach). Pozycja obowiązkowa dla każdego fana wyścigów, który jeszcze w Need for Speed: Hot Pursuit nie grał.

Boundless

Gatunek: Sandbox

Developer: Wonderstruck Games

Rok wydania: 2014r.

Grałem na: PC

Gra dostępna także na PlayStation 4 oraz komputerach Mac

Pamiętam czasy, kiedy potrafiłem spędzać dziesiątki godzin, grając w Minecrafta, gdzie wznosiłem kolejne niewydarzone produkcje. Miałem swój wał ziemny, chroniący podwieszony pod nawisem skalnym domek, z którego łodzią mogłem wypłynąć łodzią w podróż do pustynnego miasteczka, mijając po drodze replikę świebodzińskiego Jezusa. Przy pomocy nadziemnej kolejki mogłem natomiast udać się do górskiej fortecy, w której wybudowałem wyrzutnię dynamitu. Nie była ona wprawdzie często używana, bo na linii strzału stanęły później w pełni zautomatyzowane farmy trzciny cukrowej i pszenicy. Moja kreatywność w gimnazjum nie miała granic i choć większość z budowli wznosiłem na bazie znalezionych w sieci projektów, miałem ochotę się z tym wszystkim babrać, a potem własnoręcznie podejmować się ich usprawniania. Z różnym skutkiem.

Dlaczego piszę o tym wszystkim w tekście o Boundless? Ponieważ tytuł ten uświadomił mi, jak bardzo zmieniły się moje growe nawyki na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat. Dostrzegałem to w sobie już od jakiegoś czasu, ale Boundless, będący nieco bardziej bajkowo wyglądającym klonem Minecrafta, uświadomił mi, że ten typ gier nie jest już dla mnie. To po części wina mojego własnego lenistwa. Płacąc za grę chcę, by mnie zabawiano, a nie kazano szukać swojej własnej rozrywki. Jest to trochę ułomne i uporczywie staram się z tym walczyć, ale jak dotąd żadna gra nie dała mi tyle radości, co przed laty dał mi Minecraft. Natłok różnorodnych tytułów sprawia, że jestem niejako zblazowany, niewiele nadchodzących premier wywołuje we mnie ekscytację, więc i Boundless nie miał na tym polu większych szans. Brak tu w końcu wywołującej opad kopary grafiki, niesamowitego udźwiękowienia czy porywającej, dorosłej historii. Jestem tylko ja i wolna przestrzeń. I nie ma nic straszniejszego niż to.

Nie jest jednak tak, że moje lenistwo winne jest braku radości czerpanej z Boundless. Jakiś czas temu wróciłem na chwilę do Minecrafta i choć chwilę zajęło mi przebicie się przez początkową ścianę, szybko zacząłem cieszyć się budowaniem stajni dla zwierzaków czy zautomatyzowanego oświetlenia dookoła mojej jaskini. Minecraft jest bowiem niezwykle przyjemną i mimo wszystko intuicyjną grą. Ponadto działa całkiem szybko. Boundless z kolei ma pierdyliard opcji, w których nowemu graczowi trudno jest się połapać. Wewnętrze tutoriale tłumaczą bardzo mało, co jest o tyle problematyczne, że dawno przestało bawić mnie ślęczenie na wikiach, by znaleźć rozwiązanie swojego problemu. Najsmutniejsze jest jednak to, że eksploracja świata Boundless jest po prostu nudna i to pomimo, że możemy przeskakiwać i budować swoje posterunki na wielu planetach. Brak tu ciekawych wizualnie struktur, kopanie tuneli jest żmudne, a budowanie swoją mozolnością skutecznie zniechęca do tworzenia czegokolwiek bardziej skomplikowanego niż sześcian.

Boundless w momencie premiery wyróżniał się przede wszystkim tym, że u podstaw był grą sieciową. W świecie gry roiło się od graczy, którzy budowali swoje miasta, zakładali gildie i tworzyli swoje zasady, np. narzucając podatki. Dziś, sześć lat po premierze, Boundless wygląda jak wymarła kraina. Raz na ruski rok trafimy na innych graczy, więc w trakcie eksploracji często natrafiamy na opustoszałe miasta duchów, przypominające swoją pustotą postapokaliptyczny scenariusz. Jest to na swój sposób fascynujące, ale to niestety zbyt mało, by przyciągnąć mnie do gry na dłużej.

Komentarze

Popularne posty