Namydlone japońskie chłopy (146)
W
ostatnim czasie większość swojego wolnego od obowiązków czasu spędziłem w
malowniczej Yokohamie, walcząc z namydlonymi golasami, wyzwalając homary z rąk
wygłodniałych bezdomnych, z którymi też zdarzało mi się pobić o puszki na skup,
kiedy akurat nie uczestniczyłem w gokartowym turnieju lub nie prowadziłem
potyczek słownych z inwestorami na giełdzie. W całej tej plątaninie
dziwaczności znalazło się też miejsce na porządną i uderzającą w uczucia historię
o rodzinie i lojalności. Moi kochani, Yakuza: Like a Dragon pełna jest
kontrastów niczym Japonia, z której seria ta się wywodzi.
Posłuchajcie…
Yakuza: Like a Dragon
Gatunek: jRPG
Developer:
Ryu Ga Gotoku Studio
Rok
wydania: 2020r.
Grałem
na: Xbox One i Xbox Series X
Gra
dostępna także na PlayStation 4 oraz komputerach PC
Moja recenzja Yakuza: Like a Dragon dla Gamerweb.pl
Mamy
tu chyba do czynienia z pewnego rodzaju precedensem, bo czy słyszeliście
kiedykolwiek, by gra akcji z części na część stała się turówką? Ba, mowa tu nie
o jakimś pobocznym projekcie, a o kolejnej głównej odsłonie marki. Zawsze tego
typu rzeczy dotyczyły gier-odskoczni, jak choćby przypadku Metal Gear Solid,
które dostało taktyczno-karciankowy spin-off w postaci Metal Gear Acid. Yakuza:
Like a Dragon to natomiast pełnoprawna, duża Yakuza, w której znajdziecie
dokładnie to, co znaleźć można było w poprzednich Yakuzach: widowiskowe walki,
masę aktywności pobocznych (zakrawających niekiedy o parodię, bo jak inaczej
wytłumaczyć erotyczne przedszkole dla dorosłych?), skomplikowaną historię i
każdy inny element, którym fanów rozkochała jeszcze oryginalna Yakuza z 2005
roku.
Tyle
tylko, że Like a Dragon nagle z jakiegoś powodu stało się jRPG-em z krwi i
kości. Mamy tu bowiem i budowanie drużyny, i pożerające manę umiejętności, i
kupowanie „pancerza” oraz broni, a nawet klasyczną bolączkę gatunku, czyli
grind. Brzmi to jak pomysł kompletnie z czapy i poniekąd takim właśnie jest,
ale mimo wszystko ta „tranzycja” międzygatunkowa udała się naprawdę dobrze. Turowa
walka w Like a Dragon okazuje się niezwykle przyjemną, choć w klasycznym
jRPG-owym stylu w pewnym momencie staje się nużąco powtarzalna, a potyczki z
bossami potrafią trwać w nieskończoność lub zakończyć się prędko jego
krytycznym atakiem, którego nie mogliśmy przewidzieć. Skłamałbym jednak,
mówiąc, że bawiłem się źle, bo nawet kilka momentów mozolnego grindu i
trudniejszych (ale za to trzymających w napięciu) batalii nie zepsuło mi wrażeń
z rozgrywki.
Mam nadzieję, że po ujrzeniu powyższego obrazka tytuł wpisu stał się odrobinę klarowniejszy. |
Dokonała
tego natomiast fatalna reżyseria, skutecznie w wielu momentach zabijająca
przyjemność ze śledzenia kolejnych losów Ichibana Kasugi, nowego bohatera
serii, na drodze do rozwikłania niezwykle złożonej historii mafijnej. Like a
Dragon pod względem skomplikowania fabuły spokojnie może konkurować z
niektórymi odsłonami Metal Gear Solid, bo kolejne wątki przeplatają się z sobą
w taki sposób, że następujące po sobie zwroty akcji są nie do przewidzenia, a
różnorodność motywów potrafi przytłoczyć. Te potrafią bowiem sięgać od
bezdomności aż po politykę i wybory na gubernatora Tokio, zahaczając po drodze
o wartości rodzinne i co oznacza w ogóle bycie rodziną. Toteż mam olbrzymi żal
do twórców, że tak kapitalną historię opowiedzieli tak tragicznie źle.
Większość dialogów prowadzona jest przez dwie, stojące naprzeciw siebie
postacie, często bez podłożonego głosu. Scenarzyści powinni natomiast dostać
zakaz siadania do klawiatury za masakryczne wodolejstwo i tony chamskiej
ekspozycji, które ciążą na dialogach. Nawet naprawdę genialne, pełne akcji i
emocji w głosach bohaterów, choć zdecydowanie rzadsze przerywniki filmowe nie
zmieniają faktu, że przez większość czasu po prostu ziewałem.
Była
to też jedna z pierwszych produkcji, które ograłem na swoim Xboksie Series X.
Nie jest to wprawdzie prawdziwy next-gen, bo jeszcze w styczniu Japończycy cięli
w Like a Dragon na PS4 i (powiedzmy) Xboksie One. Sam pierwsze kilka godzin
ograłem jeszcze na poprzedniej konsoli Microsoftu i śmiało mogę powiedzieć, że
nie warto. Wersja starsze sprzęty ma olbrzymie problemy z utrzymaniem 30 klatek
na sekundę przy, co gorsza, dość niskiej rozdzielczości. Użerać trzeba się też
z bolesnym pop-upem modeli oraz okrutnie długimi czasami ładowania. Wszystkie
te problemy znikają na Series X, na którym zagramy w stabilnych 60FPS i
rozdzielczości 4K, a także z poprawionym oświetleniem i wyższą jakością grafiki
w ogóle. Jeżeli więc macie grać w Yakuza: Like a Dragon (a warto), to tylko w
wersję na nowe konsole (PlayStation 5 otrzyma swoją wersję w przyszłym roku).
Zwłaszcza, że olbrzymia liczba ekranów w ich przypadku nie boli, bo pojawiają
się dosłownie na sekundkę.
Komentarze
Prześlij komentarz