Polacy nie gęsi... (160)
Że
też Polacy mają czelność chcieć w grać w gry po polsku! Ogłoszenie braku
polskiej wersji językowej w nadchodzącym Resident Evil: Village podzieliło społeczność
graczy, wywołując falę dyskusji związanych z tym tematem. Przyznam, że
zmierziła mnie głupota niektórych argumentów, więc nabuzowany emocjami, postanowiłem
napisać felieton o tym, dlaczego polonizacje gier wcale nie są wymysłem leniwych i roszczeniowych gracz, jak niestety uważa wielu.
Posłuchajcie…
Polacy nie gęsi…
Ostatnio
całkiem dużym newsem okazał się fakt, że nadchodzący Resident Evill: Village
pozbawiony będzie polskiej wersji językowej. Pociągnęło to za sobą dość głośną,
publiczną debatę na wszelakiego rodzaju social mediach, nie tylko o tej
konkretnej polskiej wersji, ale o polonizacjach w ogóle. Byli ci oburzeni, bo
nagle Capcom utrudnia im odbiór najnowszej odsłony jednej z najsłynniejszych
serii gier w historii. Pojawili się też jednak broniący decyzji wydawcy,
wskazujący na konieczność nauki języka angielskiego tudzież kwestie finansowe.
W dyskusjach tych, choć na co dzień stronię od internetowych wojenek, udział
biorę bardzo chętnie, bo od jakiegoś czasu temat polonizacji gier cyklicznie
pojawia się w mojej głowie.
No,
bo jeżeli tak spojrzeć na to zagadnienie szerzej, gry wideo są pod tym względem
ewenementem. Odbiorcy żadnego innego medium (wyłączając branżę muzyczną – tutaj
pojawiają się problemy logistyczne w ewentualnych polonizacjach piosenek) nie
muszą martwić się o to, czy interesujący ich film lub książka ukaże się w
Polsce przetłumaczona na język polski. Tymczasem gracze bezustannie muszą o nie
walczyć, bo spolszczenie w przypadku gier wcale nie jest standardem i przez
długi czas w przypadku gier konsolowych było wręcz czymś wyjątkowym. Na
szczęście ostatnimi czasy zaczęło się to zmieniać, zmieniły się standardy i
coraz więcej wydawanych w Polsce dużych produkcji oferuje przynajmniej polskie
napisy. Przyznam, że patrząc na moje pudełka z grami na Xboksa One oraz
PlayStation 4 miałem problem ze znalezieniem tytułu oferującego jedynie
angielską wersję językową.
Doom: Eternal |
I
w pełni rozumiem, że olbrzymią rolę odgrywa tutaj opłacalność. Polska stała się
już na tyle dużym rynkiem, że zwyczajnie wydawcom opłaca się te gry spolszczać,
zachęcając tym samym coraz większą liczbę graczy do sięgnięcia po nie. Swego
rodzaju rodzynkiem jest tutaj Nintendo, które w naszym kraju wciąż jest dość
niszowym producentem (aczkolwiek powoli zaczyna się to zmieniać), więc rozumiem
ich proces decyzyjny w rezygnacji (czy też raczej niewprowadzeniu, bo gry
Nintendo rzadko kiedy polskie wersje miały) z polonizacji, aczkolwiek nie
jestem w stanie nie odnieść wrażenia, że w ten sposób sytuacja nigdy się nie
zmieni, bo dla nieznających angielskiego graczy, to wciąż może być powód, by
sięgnąć nie tylko po inne gry, ale nawet po inne platformy. W końcu Nintendo
Switch nie oferuje nawet głównego menu konsoli w języku polskim, a porty
spolszczonych uprzednio produkcji są z polskiej wersji kastrowane, jak choćby było
to w przypadku Doom: Eternal.
W
latach dziewięćdziesiątych jedną z taktyk CD Projektu na zachęcenie Polaków do
sięgania po gry z legalnej dystrybucji było zadbanie o bogatą zawartość
polskich wydań, w tym o zapewnienie, by sprzedawana gra posiadała polską wersję
językową. To właśnie dzięki „CeDePowi” byliśmy w stanie w ojczystym języku
zagrać w Baldur’s Gate oraz Planescape Torment. I to z doborową obsadą, bo
swoich głosów we Wrotach Baldura użyczyły takie sławy jak Piotr Fronczewski,
Wiktor Zborowski czy ś.p. Krzysztof Kowalewski. Oficjalne polskie wersje
językowe od tych bazarowych, tworzonych przez „rusków”, dzieliła przepaść, a
same gry stały się tym samym zdecydowanie bardziej przystępniejsze dla
polskiego odbiorcy, nie zmuszając go do grania z otwartym na kolanach
słownikiem.
Baldur's Gate: Enhanced Editon |
Polonizacje
przez wiele lat były jednak domeną PC-ów, na konsolach nadal królował język angielski.
Zresztą nawet gracze komputerowi często grali po angielsku, choćby ze względu
na posiadaną piracką wersję danej produkcji. Owszem, w większości przypadków
brak polskiego nie przeszkadzał, bo w przypadku gier najważniejsza jest sama
rozgrywka, a jakakolwiek otoczka fabularna zwłaszcza w tamtych latach była dla
wielu tylko pomijalnym dodatkiem. Sam we wszelakie Grand Theft Auto czy Hitmany
grałem po angielsku, wyśmienicie się przy tym bawiąc, lecz nie da się ukryć, że
brak znajomości języka Szekspira sprawił, iż moje doświadczenie z ogrywanymi
wówczas produkcjami nie było kompletne. Przekonałem się o tym ostatnio,
wracając do San Andreas i odkrywając je wręcz na nowo, bo okazało się, że przez
lata umknęła mi masa smaczków czy też nawet całych wątków.
Toteż
polonizacje są w moim odczuciu jak najbardziej potrzebne, bo ich brak odcina
rzeszę graczy od sporej części zawartości konkretnego tytułu. W tym miejscu
często pojawia się argument, że Polacy powinni zacząć się po prostu uczyć
języka angielskiego i przestać marudzić, bo problemem jest ich lenistwo, a nie
brak polskiej wersji. Tego typu hasła tylko pokazują jak bardzo zapatrzonymi w
siebie potrafią być ludzie, nie potrafiąc lub nie chcąc dostrzec, że inni mogą
znajdować się w innej sytuacji od nich. Już pomijam kwestie finansowe, znacząco
utrudniające możliwości rozwoju językowego, bo jest to najprostszy
kontrargument. Ale co z ludźmi, którzy znają kilka języków obcych, lecz żadnym
z nich nie jest angielski? Albo z ludźmi, którzy znają podstawy angielskiego i
rozumieją go, ale czytanie lub słuchanie angielskich dialogów w trakcie
rozgrywki będzie dla nich problematyczne ze względu na konieczność podzielenia
swojej uwagi? Nauka jakiegokolwiek języka zajmuje mnóstwo czasu, a już
zwłaszcza jeśli chcemy dany język opanować w stopniu zaawansowanym. Niestety
nie każdy może sobie na to z różnych względów pozwolić. Zresztą nawet doskonale
znając język obcy, posługiwanie się nim nigdy nie będzie tak naturalne, jak w
przypadku języka ojczystego.
Grand Theft Auto: San Andreas |
Rozpoczynając
pisanie tego tekstu starałem się utrzymać pewne pozory neutralności, ale wraz z
każdym kolejnym zdaniem stawało się to coraz trudniejsze. Przyznam szczerze, że
cały ten ruch ganienia graczy za domaganie się polskich wersji językowych mocno
mnie irytuje. Kończyłem anglistykę, angielski jest też podstawowym środkiem
komunikacji w mojej pracy, więc, chcąc nie chcąc, znam go całkiem dobrze i
polonizacje nie są mi w najmniejszym stopniu potrzebne. Nie umiem sobie jednak
wyobrazić, bym mógł komuś powiedzieć, że brak polskiej wersji jest jego problem
i powinien się po prostu uczyć języka. Jak bardzo zapatrzonym w siebie bubkiem
trzeba być, by coś takiego powiedzieć? W trakcie jednej z dyskusji usłyszałem
też, że „narzekanie niczego nie zmieni i trzeba nauczyć się brać rzeczywistość
taką, jaką jest”, co w ogóle wydaje mi się absurdem i jakimś martyrologicznym
pieprzeniem.
Jesteśmy
Polakami, mówimy po polsku i z roku na rok kupujemy coraz więcej gier – polskie
wersje językowe po prostu nam się należą. I fakt, jest mnóstwo czynników, dla
których niektóre gry wydawane są u nas tylko w języku angielskim – wydawcom się
nie opłaca, gra jest tworzona przez małe, niezależne studio, etc. Nie oznacza
to jednak, że nie mamy prawa chcieć grać w swoim ojczystym języku. I nawet
jeśli nie jesteśmy w stanie łatwo tej sytuacji zmienić, zawsze możemy po prostu
ponarzekać. A nuż ktoś nas usłyszy…
Komentarze
Prześlij komentarz