Y Ferch o'r Sger (170)

 

Absolutnie uwielbiam, kiedy twórcy wykorzystują lokalny folklor w swoich grach. W całej historii ludzkości w różnych zakamarkach świata powstało multum fascynujących i często mrożących krew w żyłach opowieści, których moglibyśmy nigdy nie mieć okazji poznać, gdyby nie ich zaadaptowanie na potrzeby fikcji. Wiedźmin, Nioh, Never Alone i wiele, wiele innych produkcji pozwala zapoznać się z wierzeniami i legendami z całego świata, co czyni je niezwykle intrygującymi pozycjami. Z tego też względu olbrzymie nadzieję wiązałem z Maid of Sker – luźno opartym na walijskiej balladzie horrorze. Czy jednak tytuł oferuje coś poza ciekawą otoczką fabularną?

Posłuchajcie…

Maid of Sker

Gatunek: Survival horror

Developer: Wales Interactive

Rok wydania: 2020r.

Grałem na: Xbox Series X*

Gra dostępna również na: Xbox One, PlayStation 4, Nintendo Switch, PC

*w ramach wstecznej kompatybilności

Zawsze z otwartymi ramionami przyjmę każdy horror, starający się wykroczyć poza utarte schematy, niezależnie od finalnego efektu. Maid of Sker może nigdy nie było pretendentem do tytułu gry roku i pod wieloma względami jest nieco niedoszlifowane, ale już sam pomysł na opowieść i miejsce akcji sprawiają, że tytuł ten pozostaje widoczny pośród tłumu innych pierwszoosobowych horrorów. Całość inspirowana jest bowiem walijskim folklorem, a mianowicie balladą „Y Ferch o'r Sger” (ang. „The Maid of Sker”) oraz czerpiącą z niej trzytomową powieścią o tym samym tytule autorstwa R.D. Blackmore’a. Gra jest jednak raczej reinterpretacją, aniżeli adaptacją, aczkolwiek podobnie jak w książce Blackmore’a wszystko skupia się wokół tajemniczej istoty, którą wyłowiono z otaczającego tytułową wyspę Sker morza.

Nie jesteśmy jednak świadkami ani tego wydarzenia, ani jego bezpośrednich następstw. Wcielamy się bowiem w Thomasa, który wiele lat później otrzymuje prośbę o pomoc od swojej ukochanej Elisabeth i wyrusza do ulokowanego na wyspie, faktycznie istniejącego hotelu Sker, który należy do rodziny dziewczyny. Okazuje się, że wszyscy mieszkańcy wyspy zapadli w dziwny trans, a naszym celem staje się wybudzenie i uratowanie ich poprzez odnalezienie czterech muzycznych cylindrów i odegranie „magicznej” melodii. W trakcie przygody powoli odkrywamy tożsamość wspomnianej wcześniej istoty oraz jej powiązanie z niepokojącymi wydarzeniami na wyspie, przy okazji chłonąc prześwietny klimat, przywodzący na myśl twórczość chociażby Edgara Allan Poego czy też nawet Lovecrafta, aczkolwiek raczej z naciskiem na „Kolor z przestworzy”. Wątek paranormalny został tu bowiem potraktowany dość subtelnie – byty nadnaturalne wprawdzie się w grze pojawiają, ale daleko im do Cthulhu czy też ryboludzi z Innsmouth. Nawet bezustannie patrolujący korytarze rezydencji przeciwnicy to na dobrą sprawę nie potwory, a zwykli ludzie, jeno w morderczym transie.

I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że pod względem rozgrywki Maid of Sker nie do końca dowozi. Już nawet nie chodzi o to, że w zasadzie poza łażeniem po hotelu niewiele się w tej grze robi, bo z „symulatorami chodzenia” nie mam najmniejszego problemu. Wręcz przeciwnie, bardzo je lubię. Problem w tym, że Maid of Sker nie do końca takim „symulatorem chodzenia” jest, wpasowując się nieco bardziej w konwencję survival horroru. Mamy tu bowiem tropiących nas przeciwników, system zdrowia i przedmioty leczące, a w pewnym momencie otrzymujemy nawet urządzenia do chwilowego ogłuszania goniących nas przeciwników. Sęk w tym, że wrogowie nie stanowią tu najmniejszego zagrożenia, o ile nie zaczniemy hałasować – są bowiem ślepi. Oznacza to więc, że wystarczy wszędzie i zawsze śmigać w kuckach, od czasu do czasu wstrzymując na chwilę oddech, a spokojnie będziemy mogli minąć ich na korytarzu o dosłownie milimetry.

Jedynym wyzwaniem są więc sporadyczne „łamigłówki”, aczkolwiek i one sprowadzają się do znalezienia odpowiedniego przedmiotu lub przełączenia kilku przełączników, celem otworzenia drzwi. Nie jest to jednak nic, co mogłoby zatrzymać gracza na dłużej, zmuszając do zastanowienia się nad tym, co należy zrobić. Szkoda, że nie zdecydowano się przedstawić nam żadnych ambitniejszych zagadek, które nie tylko dałyby więcej satysfakcji z rozwiązania ich, ale też wydłużyłyby czas gry. Byłoby to o tyle cenne, że Maid of Sker w obecnym stanie to gra na jakieś trzy godziny, co jest wynikiem dość mizernym – zwłaszcza, że większość gry spędziłem w kuckach, poziewując od czasu do czasu.

Maid of Sker zdecydowanie miało szansę na stanie się czymś więcej, aniżeli tylko zjadliwym horrorem do zgarnięcia na promocji lub w bundle’u. Świat gry i pomysł na fabułę zasługiwał na rozwinięcie i sam chętnie spędziłbym w hotelu Sker kilka dodatkowych godzin, gdyby tylko skupiono się bardziej na scenkach fabularnych oraz łamigłówkach, aniżeli przekradaniu się między przeciwnikami. Tych najlepiej kompletnie bym się pozbył, pozostawiając tylko jednego lub dwóch ważnych dla fabuły bohaterów, którzy pojawialiby się w konkretnych momentach. Byłoby to zdecydowanie bardziej ekscytujące, a i przeciwnik z pewnością mocniej zapadałby w pamięci. Żal więc, że mogę o tym jedynie pomarzyć, a Maid of Sker, z którym wiązałem spore, jakby nie było, nadzieje, okazało się zaledwie cieniem tego, czym mogłoby być.

Komentarze

Popularne posty