Potworna talia (195)

 

Powróciłem ostatnio do dwóch trapionych przez potwory światów, choć do każdego z nich trafiłem w innym celu. Dodatek Gears 5: Pogromcy uli zabrał mnie w podróż na Wyspy Południowe, gdzie poznałem historię początkow odpowiedzialnego za niszczenie tytułowych uli oddziału Scorpio. Gwint: Wiedźmińska gra karciana pozwolił mi natomiast po trudnych bojach z Szarańczą na chwilę relaksu z talia kart w ręku.

Posłuchajcie…

Gears 5: Pogromcy uli

Dodatek

Developer: The Coalition

Rok wydania: 2020r.

Grałem na: PC

Dodatek dostępny także na: Xbox One, PC

Wprowadzenie otwartego świata w Gears 5 było w moim odczuciu średnio udanym pomysłem. Nie uważam by akurat ta seria dzięki temu cokolwiek zyskała, bo eksploracja w Gears of War nigdy nie była zbytnio obecna (nie licząc porozrzucanych tu i tam znajdziek), a nacisk kładziony był przede wszystkim na wartką i niezwykle brutalną akcję. Może kiedyś pojawi się nowa odsłona marki, która diametralnie zmieni mój pogląd na temat otwartości jej map, ale póki tak się nie stało, więc niezmiernie ucieszyła mnie wiadomość, że Pogromcy uli, czyli pierwszy i jak na razie ostatni dodatek do „piątki”, ponownie stawia na zamknięte mapy, wracając tym samym niejako do korzeni serii.

Tytuł ten stanowi prequel Gears 5, ale, co ciekawe, nie historii Kait, a bohaterów kooperacyjnego modułu Ucieczka, w którym trójka graczy stara się uciec przed wypełniającym korytarze i jaskinie toksycznym gazem, przebijając się jednocześnie przez zastępy przeciwników. W Pogromcach uli poznajemy początki oddziału Scorpio, który dopiero co wyruszył na swoją pierwszą, utajnioną misję. Warto tutaj zaznaczyć, że nie będzie to opowieść w żaden sposób łapiąca za serce czy zapadająca na dłużej w pamięci, choć bohaterowie są tutaj dość dobrze zarysowani, a i nie zabrakło kilku nieco mocniejszych fragmentów. Miło było też spotkać kilku starych znajomych i ich potomków, ale koniec końców wszystko to i tak składa się na zaledwie wprowadzenie do trybu kooperacji.

Szkoda, bo aż chciałoby się, by historia Pogromców uli była nieco dłuższa. Zwłaszcza, że jest tu na to niemały potencjał, choćby dlatego, że akcję rozszerzenia osadzono na Wyspach Południowych, co umożliwiło twórcom wykreowanie przepięknych, inspirowanych lasami deszczowymi lokacjami oraz możliwością liźnięcia nieco kultury tamtejszych ludów. Niestety fakt, że dodatek można ukończyć jakieś dwie godzin nie pozwala temu wszystkiemu wybrzmieć, bo twórcy nie mieli po prostu czasu na rozwinięcie wszystkich tych wątków. Na szczęście u podstaw to wciąż stare, dobre Gearsy, więc gra się w nie nad wyraz przyjemnie, więc w efekcie kampania pyka w mgnieniu oka.

Gwint: Wiedźmińska gra karciana

Gatunek: Karcianka

Developer: CD Projekt RED

Rok wydania: 2016r.

Grałem na: PC

Gra dostępna także na: PlayStation 4, Xbox One, Mac, iOS, Android

Biegając pewnej nocy po burdelach i ogrywając lokalnych zakapiorów w karty w Wiedźminie 3, nie sądziłem, że będący wówczas zaledwie ciekawym dodatkiem do wyśmienitej gry Gwint w kolejnych kilku latach przejdzie tak olbrzymią metamorfozę. W obecnej formie Gwint nie przypomina już bowiem swojej pierwotnej wersji, co jest w moim odczuciu zdecydowanym plusem, pozwalającym grze wyróżnić się na tle konkurencji. Celem rozgrywki nie jest już zbicie punktów życia przeciwnika do zera, a zbudowanie jak najpotężniejszej armii po swojej stronie, korzystając z zaledwie jednego rozdania kart.

Gwint: Wiedźmińska gra karciana zyskała dzięki temu na świeżości, zachowując tym samym klasyczne, znane wszystkim podstawy. Ponownie budować będziemy swoje wymarzone talie ze zdobytych kart, optymalizując je i budując strategię, a później spróbujemy zaskoczyć przeciwnika wymyślnymi łańcuchami zależności pomiędzy rozgrywanymi kartami, które w ciągu kilku tur będą w stanie nielicho zwiększyć siłę naszej armii. Fakt, że do dyspozycji mamy zaledwie dziesięć losowo dobranych kart sprawia, że gra staje się niezwykle emocjonująca, kiedy oboje mamy po zaledwie jednej karcie, a wokół unosi się aura niepewności, bo to właśnie ta jedna karta może zaważyć o naszej wygranej.

Nie zamierzam jednak udawać, że jestem jakimś karcianym specem. Budowanie talii nigdy mnie nie bawiło, więc w większości przypadków skupiam się na zabawie taliami startowymi. Jasne, nie zapewni mi to mistrzostwa, ale też nigdy do tego nie aspirowałem, więc niezwykle ucieszył mnie fakt, że podstawowe zestawy kart są tutaj całkiem sensowne – każda jest inna i na tyle ciekawa, że skutecznie zachęca do nauczenia się jej. Sam w Gwincie spędziłem jakieś pięć godzin, co w moim przypadku jest liczbą całkiem sporą, bo gry kompetetywne z zasady pochłaniają mnie na niezbyt długo. Zwłaszcza wtedy, kiedy nie są strzelankami, a Gwint zdecydowanie taką nie jest. Jest natomiast przyjazny nowicjuszom i ma potencjał na zapewnienie masy świetnej zabawy osobom o większych ambicjach i umiejętnościach od moich. Toteż choć Gwint: Wiedźmińska gra karciana odsunęła się w ostatnich latach na ubocze, wciąż warto dać jej szansę, o ile jeszcze tego nie zrobiliście.

Komentarze

Popularne posty