Słowa i czyny (233)
Gamedec
jest kolejnym po Disco Elysium RPG-iem, który udowadnia, że czytanie w grach
może być sexy. Jeżeli jednak od niekończących się dialogów wolicie dynamiczną
rozgrywkę – sprawdźcie zeszłoroczne We Are Stardust, o ile tylko nie macie uczulenia
na piksele, bo tytuł ten stworzono z myślą o Commodore 64.
Posłuchajcie…
Gamedec
Gatunek: RPG
Producent:
Anshar Studios
Rok
wydania: 2021
Grałem
na: Nintendo Switch
Gra
dostępna także na PC
Recenzję Gamedec usłyszycie również w 28. odcinku TrójKastu
Ukończenie
Disco Elysium pozostawiło w moim sercu olbrzymią dziurę, domagającą się kolejnych
produkcji w podobnym stylu – mocno przegadanych, ale bezpamiętnie wciągających
za sprawą kapitalnych dialogów i fascynującego świata. Próbowałem tę pustkę
zapełnić japońskimi novelkami pokroju A.I.: The Somnium Files, ale azjatycki
sposób prowadzenia scenariusza sprawił, że tytuł ten kompletnie się w tej roli nie
sprawdził. Wtem, na dysku mojego Switcha pojawił się Gamedec, a ja pozwoliłem,
by pochłonął mnie jego niezwykły świat, czy też raczej światy…
Gamedec,
oparty na prozie Marcina Przybyła, dzieje się bowiem nie w jednym, a w
teoretycznie nieskończonej liczbie światów. Mieszkający w futurystycznej
Warszawie główny bohater (bądź, jak to było w moim przypadku, bohaterka)
pracuje jako tytułowy gamedec, czyli swego rodzaju prywatny detektyw, pracujący
wewnątrz gier komputerowych wtedy, kiedy możliwości programistów są
niewystarczające lub natura samej sprawy zbyt delikatna. Jest to koncepcja nie
tylko bardzo ciekawa, ale przede wszystkim świetnie sprawdza się jako baza dla
faktycznej gry.
Twórcy
poniekąd wykorzystali potencjał świata, bo każde śledztwo odbywa się w
kompletnie nowej grze – od westernowego MMO po ostro sadystyczną grę erotyczną.
Trudno jest się zatem nudzić, choć należy mieć na uwadze fakt, że poza aspektem
wizualnym i kilkoma pomniejszymi mechanikami, nie ma to zbyt dużego wpływu na
samą rozgrywkę. Gamedec jest bowiem przedstawicielem podgatunku RPG-ów, w
którym pierwsze skrzypce grają dialogi, poza którymi tytuł ten nie oferuje niemalże
nic.
Choć
dla wielu olbrzymim minusem będzie fakt, że nie są one udźwiękowione, to
przebrnięcie przez nie powinno być równie męczące, co w przypadku pierwotnej
wersji Disco Elysium. Dialogi w Gamedecu są zdecydowanie prostsze i nie tak
kwieciste jak w hicie ZA/UM, ale fabułę poprowadzono na tyle interesująco, że
chłonie się je z zaciekawieniem. W tym miejscu musicie mi zaufać, bo opowieść w
Gamedecu napisano w taki sposób, że dość trudno jest ją zarysować, nie zdradzając
przy tym zbyt wiele. Spodziewajcie się jednak klasyki cyberpunkowego gatunku –
olbrzymiego rozwarstwienia społecznego, złych korporacji i kilku naprawdę
niełatwych wyborów moralnych.
Jeżeli
brzmi to jak coś, co mogłoby Wam się spodobać, to zdecydowanie radziłbym
sięgnąć po wersje na komputery osobiste. Switchowy port wprawdzie jest jak
najbardziej grywalny i nawet wygląda całkiem nieźle, ale pod względem działania
wypada już zdecydowanie gorzej, strasząc notorycznie gubionymi klatkami. Z
jakiegoś dziwnego powodu ma to najczęściej miejsce w trakcie dialogów, kiedy to
Gamedec potrafi zjechać do jednocyfrowej liczby klatek. Gdyby nie to, to bez
dwóch zdań polecałbym wersję na konsolę Nintendo, bo to tytuł, który aż prosi
się o granie na wygodnym łóżku lub przydomowym hamaku.
We Are Stardust
Gatunek: Autorunner
Producent: Megastyle
Rok
wydania: 2021
Grałem
na: The C64 Mini
Gra
dostępna także na: Commodore 64
Nie,
wcale nie pomyliłem się przy wpisywaniu roku wydania We Are Stardust. Ten
stworzony z myślą o Commodore 64 platformer rzeczywiście ukazał się w zeszłym
roku w formie ukrytego pliku na albumie LukHasha o tym samym tytule.
Wystarczyło wydobyć plik, przekonwertować go na odpowiedni format i wypalić na
dyskietkę, by móc cieszyć się zupełnie nową produkcją na ukochanym C64. I ja w
teorii mógłbym to zrobić, gdybym tylko miał dwie rzeczy – wspomniany album oraz
własny egzemplarz kultowego komputera.
Na
moje szczęście, kilka dni wcześniej do mojej kolekcji dołączyła jego miniaturowa
edycja The C64 Mini, która wprawdzie nie posiada stacji dyskietek (czy nawet
funkcjonalnej klawiatury), oferując w zamian jakieś 70 wbudowanych tytułów i
pozwalając na niewymagające łamania żadnych zabezpieczeń odtwarzanie „kopii
bezpieczeństwa” z poziomu pendrive’a. Sama gra natomiast została jakiś czas
temu udostępniona przez twórców za darmo w serwisie itch.io, więc zwyczajnie
nie mogłem jej nie sprawdzić.
Prawdę
powiedziawszy, trudno jest We Are Stardust nazwać pełnoprawną grą, bo jej
ukończenie zajmuje dosłownie kilka minut. Miał to być jednak zaledwie miły
bonus dla grających fanów artysty, więc trudno wymagać od owej produkcji wiele
więcej. Zwłaszcza że w swojej roli sprawdza się naprawdę nieźle. Graficznie
prezentuje się stylowo, a oparty na odpowiednim unikaniu przeszkód gameplay
świetnie zgrywa się z przygrywającą w tle muzyką. Nie ma historii, nie ma zbyt
wiele głębi, ale z pewnością znajdą się chętni, którzy spróbują zdobyć jak
największą liczbę punktów.
Osobiście
w We Are Stardust ujęło mnie natomiast coś zupełnie innego – fakt, że jest to
zupełnie nowy tytuł przeznaczony na czterdziestoletni już komputer. I to nie
jest tak, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ludzie wciąż programują gry
na Commodore’a, Amigę, ZX Spectrum i inne sprzęty z dawnych lat, ale dopiero
zaopatrzenie się w The C64 Mini oraz sięgnięcie po We Are Stardust uświadomiło
mi, jak ślepy byłem do tej pory na całą gałąź elektronicznej rozgrywki. Cóż…
Trzeba będzie znaleźć czas również na nią.
Komentarze
Prześlij komentarz