Miłość, muzyka, disco polo (Filmiś #3)
Jeszcze na początku tego roku nawet by mi przez myśl nie przeszło, że lepiej będę bawić się na „Zenku” – filmie o królu Disco Polo niż na trzecim sezonie „Dark", który na dobrą sprawę w siebie wmusiłem. Po latach nie zawiedli na szczęście „Przyjaciele”, którzy już od dłuższego czasu towarzyszyli mi w trakcie posiłków, dodając do nich nieco smaczku nostalgii.
Posłuchajcie…
Zenek
(Film)
Gatunek:
Pseudobiograficzny
Rok
wydania: 2020
Reżyseria:
Jan Hryniak
Obsada:
Krzysztof Czeczot, Jakub Zając, Magdalena Berus, Klara Bielawka, Karol Dziuba,
Jan Frycz
Disco
Polo jest tak daleko od kręgu moich muzycznych preferencji jak to tylko
możliwe, więc wieści o nadchodzącym filmie poświęconym Jego Wysokości Zenkowi
Martyniukowi nie odpuściłem sobie podśmiechujek. Stawiałem go wówczas w
podobnej kategorii co „365 Dni” i „Bad Boy”. Po seansie „Zenka” (czy też jak
wolą Internety „Żenka”) muszę jednak zwrócić Janowi Hryniakowi honor, bo
porównanie to jest dla jego filmu niezwykle krzywdzący. Ponieważ Disco Polo
bardzo często postrzegane jest jako mało ambitna muzyka dla mniej inteligentnej
części społeczeństwa, nietrudno jest podobnie podejść także do filmu, którego
głównym bohaterem jest ikona gatunku.
„Zenek”,
wbrew pozorom, głupi nie jest. Śmiem nawet twierdzić, że jest to jeden z
ciekawszych polskich filmów tego roku. Może nie posiada on wybitnego
scenariusza, a zdjęcia, choć ładne, nie odkrywają koła na nowo. Jest on
natomiast bardzo przyjemnym „oglądadłem” pozwalającym widzom przenieść się w
czasie na Podlasie z końca lat osiemdziesiątych. I można sobie tutaj żartować,
że przez ostatnie 30 lat Podlasie kompletnie się nie zmieniło i wciąż muzyki
słucha się tam na kasetach, w okolicy pełno jest taborów cygańskich, a na widok
samolotu Podlasianie rzucają widłami. W całej tej prostocie ukazywanej przez
film tkwi jednak jego urok i swojskość, która w mig kradnie całą uwagę widza.
Choć na wioskowe festyny i potańcówki patrzyłem zazwyczaj z góry uważając przy
okazji obijanie się z innymi ludźmi w pogo za zdecydowanie ambitniejszą
rozrywkę, widok ludzi bawiących się przy muzyce młodego Zenka (Jakub Zając)
poczułem jakąś taką dziwną nostalgię i sam nawet miałem ochotę zakręcić
obertasa przyśpiewując coś tam o oczach zielonych.
Warto
jednak zaznaczyć, że choć pierwsza połowa filmu opowiada o początkach zespołu
Akcent oraz o tym jak Zenek poznał swoją żonę Danusię, „Zenek” nie do końca
jest filmem biograficznym. Już same te wątki potraktowane są nieco po łebkach,
ale klarowne staje się to w momencie, gdy akcja filmu przenosi się do 2003 roku,
a opowiadana przezeń historia przybiera kształt bardzo ubogiego filmu
sensacyjnego pokroju W-11. Sam Martyniuk przyznał, że wydarzenia te nigdy nie
miały miejsca, ale chcieli dodać nieco „pikanterii”, by film był ciekawszy.
Pomysł kompletnie nietrafiony, bo po całym tym wątku kryminalnym z Zenkiem
Martyniukem niczym Rysiek z „Klanu” robiącym cyganom wjazd na chatę (swoją
drogą, ogromnie żałowałem, że drugiej godziny filmu nie mogłem spędzić na
oglądaniu pijącego wódkę z kumplami młodego Martyniuka. Nawet przejmujący
główną rolę Krzysztof Czeczot wypada tutaj gorzej od mniej doświadczonego
Zająca. Kompletnie nie kupuję go jako Zenka Martyniuka, a już zwłaszcza, kiedy
na jego twarzy pojawia się ten okropny uśmiech mający imitować
charakterystyczną minę muzyka – tutaj wygląda to tak, jakby Czeczot chciał tym
wszystkim ludziom po prostu zaje…
Dark: Sezon 3 (Serial)
Gatunek: Thriller
S-F
Rok
wydania: 2020
Reżyseria:
Baran Bo Odar, Jantje Friese
Obsada: Louis
Hofmann, Lisa Vicari, Dietrich Hollinderbäumer, Barbara Nüsse
Momentami
czuję się jakbym był jedyną osobą na całym świecie, której trzeci sezon „Dark”
kompletnie nie siadł. Sprawdziły się niestety moje obawy sprzed dwóch tygodni i
fabuła serialu puchnie tutaj niemiłosiernie, co niestety nie przekłada się na
samą jakość scenariusza. W końcówce drugiego sezonu dowiedzieliśmy się bowiem,
że od tej pory podróżować będziemy nie tylko w czasie, ale i przestrzeni, bo
twórcy pokusili się o wprowadzenie do tego już i tak nad wyraz skomplikowanego
równania światy równoległe.
Teoria
światów równoległych zakłada, że w danym momencie istnieć może nieskończona
liczba wersji naszej rzeczywistości różniących się od niej w mniej lub bardziej
znaczący sposób – od brakującego źdźbła trawy aż po kompletnie zdewastowaną
planetę. Jest to temat, który fascynuje nie od dłuższego czasu, więc
teoretycznie rozszerzenie uniwersum „Dark” o ten element powinno było mi się
podobać. Teoretycznie, bo w praktyce okazał się to pomysł nie tyle nietrafiony,
co w moim odczuciu kompletnie niepotrzebny, bo nie dodaje on zupełnie nic
wartościowego do samej opowieści. W zasadzie przez większość sezonu oglądamy
znowu wydarzenia z pierwszego sezony tyle, że w lekko zmienionej wersji
wynikające z faktu, że Jonas w tym świecie nie istnieje, a jego miejsce zajmuje
Martha.
Twórcy
jednak szybko rezygnują z pomysłu dalszej rozbudowy nie tylko alternatywnej
rzeczywistości, ale także tej dobrze nam znanej z poprzednich dwóch sezonów. W
zamian serwują nam nieustanne jęczenie Adama oraz Evy (odpowiednik Adama z
drugiego świata) o tym, że „czas to jest niezmienny, ale trzeba go zmienić, bo
jak się go nie zmieni to nic się nie zmieni i wszystko będzie dalej tak samo do
dupy”. Najgorsze jest jednak to, że kompletnie nic z tej paplaniny nie wynika,
a każdy krok podejmowany przez bohaterów nie służy niczemu poza skonfundowaniem
widza.
W
pewnym momencie autentycznie straciłem jakąkolwiek chęć do dalszego śledzenia
historii fabuły serialu. Pierwsze dwa sezony oglądałem z zapartym tchem i nie
byłem w stanie oderwać się od telewizora. Z kolei przy trzecim moją jedyną
motywacją była chęć zamknięcia na zawsze tego rozdziału z domieszką ciekawości,
jak oni to wszystko odplączą. Koniec końców okazało się, że cały ten świat
równoległy nie był, w moim odczuciu, zupełnie do niczego potrzebny, a całość
można było zakończyć identycznie bez niepotrzebnego motania. Żałuję, że nie
zatrzymałem się na pierwszym sezonie…
Przyjaciele
(Serial)
Gatunek:
Sitcom
Lata
emisji: 1994-2004
Reżyseria:
Pamela Fryman
Obsada:
Jennifer Aniston, Courtney Cox, Lisa Kudrow, Matt LeBlanc, Matthew Perry, David
Schwimmer
Ależ
to była przeprawa! Powrót po latach do tego absolutnie kultowego już serialu
przebiegł bezboleśnie i rad jestem mogąc powiedzieć, że to wciąż prześwietny i
przezabawny sitcom. O ile, oczywiście, nie należycie do ludzi, którzy tuż po
netflixowej premierze „Przyjaciół” oburzyła się w Internecie, że serial ten
naśmiewa się z osób homoseksualnych i osób cierpiących na nadwagę. Po
obejrzeniu całości mam nieodparte wrażenie, że ludzie ci naprawdę nie mają
niczego lepszego do roboty niż dopatrywanie się homofobii i dyskryminacji w
każdym możliwym dziele popkultury. Jasne, serial ten powstawał w czasach, kiedy
świat nie był tak tolerancyjny jak dzisiaj i pojawia się w nim kilka żartów,
które dzisiaj prawdopodobnie by nie przeszły, ale święte oburzenie i domaganie
się usunięcia serialu z sieci jest co najwyżej śmieszne. Zwłaszcza, że żaden z
nich nie jest nasycony nienawiścią czy też nie nawołuje do dyskryminacji danej
grupy społecznej.
Ostatni
raz „Przyjaciół” oglądałem jeszcze będąc dzieckiem i po powtórzeniu sobie
całości jestem odrobinę w szoku jak wiele podtekstów czy nawet jawnych żartów
związanych z seksem kompletnie mi umykało. Czułem się trochę jakbym odkrywał
ten serial na nowo, dzięki czemu bawiłem się wręcz doskonale, co rusz parskając
śmiech, a to przecież wcale nie zdarza się zbyt często. Zazwyczaj tylko
uśmiechnę się pod nosem i wypuszczę głośno powietrze na znak aprobaty dla
zasłyszanej śmiesznostki. Przy „Przyjaciołach” natomiast nieraz śmiałem się
głośno i rubasznie, chwytając się przy tym za brzuch niczym Święty Mikołaj. Co
prawda poziom żartów w późniejszych sezonach nie był tak wysoki, co w tych
wcześniejszych, ale i tak nie przeszkodziło mi to w dobrej zabawie.
To
główna zasługa perfekcyjnie dobranej obsady i świetnie napisanych postaci. Losy
szóstki przyjaciół z Nowego Jorku śledzi się z zainteresowaniem, bo serial ten
nie jest tylko pasmem gagów i dowcipów, bowiem znalazło się tu miejsce także
dla poważniejszych tematów związanych przede wszystkim z wątkami romantycznymi.
Znów, podobnie jak w przypadku poziomu humoru, „Przyjaciele” pod względem
scenariusza osiągnęli szczyt między drugim a piątym sezonem. Później mamy
niestety z równią pochyłą, co najmocniej odczuwalne jest w przypadku bohaterów,
którzy stają się karykaturami samych siebie. Ross zamienia się w wiecznie
narzekające dziecko w ciele mężczyzny, Monica w porządkowego nazistę, a
Chandler obrażany jest bez powodu niemalże na każdym kroku. Niemniej
najtragiczniejszą jest historia Joeya. Na przestrzeni dziesięciu sezonów
obserwujemy bowiem umysłową degradację tego początkowo dobrze zapowiadającego
się, niezbyt bystrego, ale bardzo przystojnego młodego aktora, który zaliczył
już chyba połowę kobiet w Nowym Jorku. W ostatnim sezonie ma się niestety
wrażenie, że niezdiagnozowana choroba wyżarła mu przynajmniej połowę mózgu, bo
Joey niezdatny jest do powtórzenia słów tuż po ich usłyszeniu czy też
poradzenia sobie z niektórymi codziennymi czynnościami. Na szczęście nie jest
to na tyle uciążliwe, by zepsuć przyjemność z oglądania serialu (to stało się
dopiero w poświęconym tej postaci serialowi „Joey”) i wciąż uważam, że jest to
jeden z tych seriali, który absolutnie każdy powinien obejrzeć.
Komentarze
Prześlij komentarz