Mrok (Filmiś #1)

O kinie i innych dziełach kultury nie piszę zbyt często. W zasadzie przez ponad dwa lata prowadzenia bloga napisałem zaledwie jedną recenzję filmu, ale było to tak dawno, że aż wydaje się być nieprawdą. Niemniej kto stoi w miejscu, ten się cofa i logiczną decyzją wydało mi się wzbogacenie zawartości bloga o poświęcony filmom i serialom cykl Filmiś. W zamyśle będzie on publikowany w piątki, ale jego regularność zależeć będzie w dużej mierze od tego, czy w danym tygodniu udało mi się obejrzeć jakiś film lub skończyć sezon serialu.

Dark to bez wątpienia jedna z najważniejszych produkcji Netflixa. Nie tylko jest to serial absolutnie fenomenalny pod względem fabuły, zdjęć i ścieżki dźwiękowej, ale jest to też żywy dowód na to, że nie tylko Amerykanie potrafią zrobić dobre „show”. Choć wydawać może się, że Dark to niemiecka odpowiedź na Stranger Things, stwierdzenie to jest dalekie od prawdy. Wprawdzie Dark również jest serialem fantastycznym, a umiejscowienie w centrum podróży w czasie pozwala na sporadyczne uderzenie w siedząca w widzach nostalgię, ale serial ten jest czymś zdecydowanie ambitniejszym niż dzieło braci Duffer.

O ile Dark mroczne jest wyłącznie z tytułu, o tyle już Wołyń reżyserii Wojciecha Smarzowskiego w tym mroku tonie. Jest to bowiem szokująca opowieść o czającym się w ludziach złu czekającym na zapalnik, by wybuchnąć i pochłonąć wszystko dookoła. Smarzowski znalazł też w filmie o rzezi wołyńskiej miejsce na nieco radośniejsze sceny, dzięki czemu choć całość zmusza do przemyśleń, w żadnym wypadku nie przytłacza.

Posłuchajcie…

Dark - Sezon 1 i 2

Gatunek: Thriller S-F

Rok wydania: 2017 (S1), 2019 (S2)

Reżyseria: Baran Bo Odar, Jantje Friese

Liczba odcinków: 10 (S1), 8 (S2)

Premierę trzeciego sezonu uznałem za idealny moment na przypomnienie sobie pierwszego i nareszcie nadrobienie drugiego sezonu Dark. Obejrzenie całości od początku nie było jednak moją fanaberią, a raczej koniecznością, bo jego fabuła jest na tyle zagmatwana i obrośnięta wątkami, że nie sposób jest przypomnieć sobie wszystko po dwuletniej przerwie między jej kolejnymi rozdziałami. Choć mogłoby się wydawać, że jest to olbrzymi problem serialu, w rzeczywistości jest wręcz przeciwnie. Oglądając Dark ponownie po ponad trzech latach od jego debiutu bawiłem się niemal tak samo dobrze, co w dużej mierze jest zasługą jego fabularnego labiryntu. Co prawda brakowało mi tego poczucia świeżości, które dał mi pierwszy seans (bo pierwsze dziesięć odcinków pochłonąłem niemalże przy jednym posiedzeniu), ale było to spowodowane tym, że Dark był jednym z moich pierwszych seriali obejrzanych tuż po rozpoczęciu subskrypcji Netflixa, a sam serial wciąż pozostaje jednym z najlepszych, które obejrzałem w swoim życiu.

Zwłaszcza pierwszy sezon to istny majstersztyk w budowaniu napięcia i tajemnicy. Wyrwane z kontekstu sceny nabierające powoli sensu wraz progresją opowieści i odkrywanie kolejnych elementów układanki niesamowicie bawi. Pierwszy sezon urzekł mnie przede wszystkim kameralnością historii. Całość odbywa się w stosunkowo niedużym miasteczku Winden, które obecnie żyje przede wszystkim zaginięciem młodego chłopca. W tle majaczy gdzieś wątek mającej zostać niedługo zamkniętą elektrowni atomowej, ale poza tym życie dla większości ludzi toczy się po staremu, a przynajmniej jest tak do momentu, kiedy w okolicy zaczynają dziać się coraz to dziwniejsze rzeczy – giną coraz to kolejne dzieci, ptaki w okolicy zaczynają masowo umierać, a w centrum tego wszystkie zdają się stać podróże w czasie.

Charakterystycznym elementem Dark jest fakt, że właśnie dzięki podróżom w czasie bohaterów obserwujemy na różnych etapach ich żyć. A, że bohaterami są nie tylko pojedyncze osoby, a raczej rodziny, często prześledzić możemy całe drzewa genealogiczne i skrywane przez nie sekrety. Każdemu pojawieniu się starszej bądź młodszej wersji danej postaci towarzyszy uczucie ekscytacji. To trochę tak jakbyśmy nagle spotykali na swojej drodze dawno niewidzianego przyjaciela. Zwłaszcza, że aktorów dobrano tutaj absolutnie perfekcyjnie i widząc choćby młodego Ulricha jesteśmy w stanie rozpoznać go jeszcze zanim ktokolwiek inny zwróci się do niego po imieniu. Jeszcze w żadnym innym dziele popkultury nie spotkałem się z tak pieczołowicie dobraną obsadą. Rzadko kiedy młodsza wersja jednego bohatera przypomina tę starszą, a tutaj na każdą z postaci przypada po 2-3 aktorów i każdego z nich można by wziąć za tę samą osobę.

Trudno jest też jednoznacznie określić, kto jest głównym bohaterem serialu. Teoretycznie jest nim Jonas Kahnwald, który zdaje się być kluczem do rozwikłania tajemnicy pojawiającej się Winden wyrwy w czasoprzestrzeni. Niemniej jego wątek wagi nabiera dopiero w drugim sezonie. Problem w tym, że każdy z bohaterów Dark jest integralną częścią tej opowieści i wielu z nich można by uznać za tych najważniejszych. Idealnie współgra to z wykorzystywanymi przez serial motywami początku i końca powtarzających się cyklów czasu, a sama historia jest dzięki temu zdecydowanie mniej przewidywalna, więc nawet kiedy wydaje nam się, że już dany wątek rozgryźliśmy, może pojawić się w nim coś, co cofnie nas do punktu wyjścia.

O ile cała ta zabawa w kotka i myszkę ze scenarzystami w pierwszym sezonie podobała mi się nieziemsko, o tyle już jego zakończenie wywołało we mnie jednak pewien niepokój związany z dalszym torem, który obrać miała historia. Moje obawy niestety nie okazały się nieuzasadnione i w trakcie oglądania drugiego sezonu Dark nie mogłem pozbyć się wrażenie, że twórcy trochę za bardzo odlecieli. Choć w wielu momentach jego scenariusz pozwolił w końcu rozwinąć skrzydła wątkom potraktowanym w poprzednim sezonie nieco po macoszemu (nabierający charakteru Jonas czy nawet jakby mniej irytujący Bartosz), a także wprowadził kilka naprawdę świetnych odnóg tej opowieści (dramat Ulricha Nielsena mocno związany z życiem Egona Tiedemanna to absolutny majstersztyk i bez dwóch zdań mój ulubiony wątek z pierwszych dwóch sezonów), to zwiększył też niestety skalę samej historii.

Oznacza to przede wszystkim, że nie obserwujemy już kameralnej historii mieszkańców małego miasteczka próbujących odkryć niewytłumaczalną zdawałoby się tajemnicę. Sezon drugi już od samego początku (co zajawiał już finał poprzedniego sezonu) informuje nas, że celem bohaterów będzie tutaj niezrozumienie tego co się dzieje, a już uratowanie świata przed apokalipsą. Fabuła wciąż pozostaje angażująca, a oglądając co chwila pauzuje się serial by poukładać sobie w głowie pewne fakty, a sam motyw apokalipsy współgra z wątkiem elektrowni atomowej obecnym w serialu od samego początki, ale całość jednocześnie zaczyna sprawiać wrażenie nieco zbyt rozdmuchanej i odrobinę przekombinowanej. Choćby postać Noah, szarej eminencji, pierwszego sezonu zostaje tutaj rozszerzona do całego tajnego stowarzyszenia przypominającego do pewnego stopnia iluminatów, a niektóre pojawiające się pod koniec sezonu zwroty akcji związane z pokrewieństwem pewnych bohaterów sprawiają wrażenia bycia szokującymi na siłę.

Jest to fantastyczny serial nie tylko ze względu na pochłaniającą opowieść i gęstą, lepką niczym smoła atmosferę. Również zdjęcia i muzyka to istna uczta dla oczu i uszu. Po latach i dziesiątkach obejrzanych seriali wciąż ujmuje mnie nocne ujęcie jadącego długą, oświetlaną tylko przez światło latarni roweru, a pojawiające się na końcu kilku odcinków montaże pokazujące przeszłość, teraźniejszość, a nawet przyszłość bohaterów dzięki fenomenalnie dobranej muzyce nadal potrafiły wywołać u mnie ciarki na plecach. Tuż po obejrzeniu finału pierwszego sezonu przez okrągły tydzień katowałem użyty w nim utwór, choć nie jest to zbyt radosna, nadająca się do codziennego odsłuchiwania muzyka. Żałuję jedynie, że Dark nie wykorzystuje technologii HDR, co tylko spotęgowałoby wrażenia wizualne.

Narzekam trochę na drugi sezon, ale nie robię tego dlatego, że jest on zły, bo wcale tak nie jest. Ba, to wciąż jedna z najlepszych historii, którą obejrzeć można na Netflixie. Problem w tym, że pierwszy sezon Dark ustawił poprzeczkę tak wysoko, że jego kontynuacja po prostu nie miała szans na jej przeskoczenie i koniec końców musiała mnie w jakimś stopniu zawieść i to pomimo, że nadal bardzo mi się podobała. To jeden z tych seriali, które po prostu trzeba obejrzeć (koniecznie z niemiecką ścieżką dźwiękową) i nie ma żadnego „ale”. Sam nie mogę doczekać się aż wieczorem zasiądę przed telewizorem i wraz ze swoją lubą ponownie udamy się do Winden, choć muszę przyznać, że końcówka drugiego sezonu i jej implikacje wywołały u mnie podobne uczucia, co finał sezonu pierwszego.

Wołyń

Gatunek: Dramat

Rok wydania: 2016

Reżyseria: Wojciech Smarzowski

Tekst zawiera opisy scen bardzo drastycznych.

Wołyń to film, który obowiązkowo powinien obejrzeć każdy. Naprawdę dawno żadne dzieło popkultury nie wpłynęło na mnie tak mocno jak film Smarzowskiego. To film kompletnie różny od innych jego obrazów, bo o ile zazwyczaj poruszał on tematy ważne, o tyle w przypadku Wołynia pozbawiony on jest luźniejszych scen rozbijających atmosferę zaszczucia i beznadziei. To nie Wesele, które obnażając problemy mentalności Polaków również bawi scenami z zepsutym bigosem lub dziadkiem w skrzyni na kontrabas. To również nie Drogówka, w której przemoc wykorzystano wyłącznie w celach szokowych. Wołyń to precyzyjnie skonstruowany twór, którego każdy element znajduje się tam, gdzie powinien.

Z resztą wysoce niestosownym byłoby potraktowanie tematu rzezi wołyńskiej bez zachowania pełnej powagi. Dokonane przez banderowców ludobójstwo Polaków (a także okazujących im jakąkolwiek sympatię Ukraińców) to bowiem przejaw niepojętego okrucieństwa i bestialstwa. Myślałem, że mam mocny żołądek do momentu, do którego nie obejrzałem tego filmu i nie zacząłem zgłębiać tematu dalej. Kreatywność banderowców w kwestii tortur, którym poddawali swoje ofiary jest absolutnie szokująca. Zaszywanie kotów w brzuchach ciężarnych kobiet, łańcuszki z niemowląt wieszane na drzewach, pieczenie ludzi żywcem w piecach od chleba… Z trudem przychodzi pisać mi te słowa, a przecież to tylko trzy z 362różnych sposobów na mordowanie Polaków. Magda, z którą oglądałem Wołyń, świetnie podsumowała to słowami: „Jak głęboko trzeba kogoś nienawidzić, że samo zabicie go nie wystarcza”.

Wołyń ukazuje zaledwie ułamek okropieństw, których dopuszczali się banderowcy, a i tak sceny te ogląda się z trudem. Ich bestialstwo doprowadza do tego, że żołnierze Wehrmachtu, którzy kilka scen wcześniej wymordowali wołyńskich Żydów wydają się bardziej ludzcy niż poplecznicy Bandery. Wszystko to jest o tyle bardziej szokujące, że początek filmu przedstawia wesele Ukraińca i Polki, podczas którego przedstawiciele obu nacji piją, świętują i bawią się razem. W końcu wszyscy od lat mieszkają obok siebie, mówią w tych samych językach, a jedynym co ich różni to narodowość i poniekąd religia. A mimo to dochodzi do wydarzeń, które na stałe odcisnęły piętno w relacjach polsko-ukraińskich.

Nie jest to jednak film jednostronny. Nawet Polacy nie są tutaj bez skazy i Smarzowski pokazuje widzom, że zło pochodzi z ludzi niezależnie od ich narodowości ukazując przypadki antysemityzm (od słownych nieprzyjemności po wydawanie Żydów Niemcom), a nawet podobne niepohamowane bestialstwo w ramach zemsty za działania banderowców. Ba, pojawiają się tu także pozytywne postacie Ukraińców, którzy w całym tym chaosie próbują pozostać ludźmi. Wołyń nie jest bowiem filmem antyukraińskim, nie jest też filmem antypolskim – to film o nienawiści. Ostrzeżenie przed tym, do czego doprowadzić może kumulowana w ludziach nienawiść i to niezależnie od jej powodów. Nie istnieje bowiem nic, co usprawiedliwiałoby takie bestialstwo.

Choć wydawać się może, że tematyka i przedstawiany w Wołyniu sceny czynią ten film ciężkim w odbiorze i bardzo nieprzyjemnym do oglądania, wcale a wcale tak nie jest. Dzieje się to głównie za sprawą obsadzenia w roli protagonistki Zofii, młodej Polki zakochanej w ukraińskim sąsiedzie, która zostaje wydana jednak za dużo starszego Macieja. To właśnie z jej perspektywy obserwujemy nie tylko samą rzeź, ale również życie ówczesnych mieszkańców samych ziem i ich problemów wynikających z ciągle przesuwającej się linii drugowojennego frontu wschodniego. Oddanie realiów ówczesnej wsi dalekie jest od romantyzmu mickiewiczowskich wierszy, ale wśród goryczy nie brak jest tu też co weselszych scen, które sprawiają, że nie sposób jest się w tym filmie nie zatopić, a po seansie nie zechcieć samemu poczytać co nieco o życiu w tamtych czasach, co przecież nie jest wcale tak oczywiste w przypadku filmów historycznych.


Komentarze

Popularne posty