Horror (211)
CrossfireX,
od którego dziś zaczniemy, okazało się być tworem fatalnym, ale bardziej boli
fakt, że nad Operation Catalyst i Operation Spectre – dwiema dostępnymi do
zakupienia osobno częściami kampanii – pracowało Remedy Entertainment, czyli twórcy
Alana Wake’a i legendarnego Maxa Payne’a. Żal więc, że również i one okazały
się zawodem, bo pasowałyby do pozostałych, fabularnie doskonałych produkcji, o
których wam dzisiaj opowiem.
Są
to przede wszystkim fenomenalne, choć mocno niedopracowane Call of Cthulhu:
Dark Corners of the Earth, biorące na tapet dorobek Samotnika z Providence; a
także zestaw fabularnych rozszerzeń do This War of Mine w postaci poruszających
Father’s Promise, The Last Broadcast oraz Fading Embers.
Skończymy
zaś nieco lżej, bo uroczą i zwariowana platformówką Demon Turf, przywodzącą na
myśl trójwymiarowe „mariany”. Wisienką na torcie będzie natomiast Mitoza, czyli
abstrakcyjny i interaktywny spektakl o losach pewnego ziarenka.
Posłuchajcie…
CrossfireX
Gatunek: FPS
Deweloper: Smilegate
Entertainment
Rok
wydania: 2022
Grałem
na: Xbox Series X
Gra
dostępna również na: Xbox Series S, Xbox One
Moja recenzja trybu sieciowego CrossfireX dla Pograne.eu
Na
CrossfireX wylano już w Internecie wiadro pomyj i nikogo nie powinno to dziwić.
Dawno już bowiem nie widziałem tak przerażająco wybrakowanego, nieprzemyślanego
i po prostu niedopracowanego tytułu jak właśnie twór Smilegate Entertainment. Rozumiem,
że gry F2P rządzą się swoimi prawami, skupiając się na sprzedaży mikropłatności
i utrzymywaniu gracza przy konsoli poprzez stopniowe wprowadzanie nowej
zawartości w kolejnych miesiącach po premierze. Problem w tym, że chyba nie do
końca rozumieli to sami twórcy.
Pobieranie
CrossfireX to poniekąd zbrodnia przeciwko planecie, bo marnujemy w tym celu
cenną energię, którą moglibyśmy poświęcić na coś pożyteczniejszego, jak
chociażby odkurzanie. Mało tego, sięgając po odkurzacz najprawdopodobniej
będziecie bawić się zdecydowanie lepiej. Strzelanie samo w sobie jest
stosunkowo przyjemne, ale cała reszta to jedno wielkie nieporozumienie.
Najmniejszym problemem jest brak balansu, bo zostanie to najpewniej poprawione
w kolejnych aktualizacjach. Toteż choć plaga tarczowników dość mocno mnie irytowała,
byłem jeszcze w stanie ją przełknąć.
Tym,
co przez gardło mi jednak nie przeszło, są poronione decyzje projektowe
twórców, jak chociażby fakt, że do każdego z trybów rozgrywki wydzielono jedną,
nigdy się niezmieniającą mapę. Albo to, że za zarabiane w trakcie zabawy
pieniądze będzie was stać co najwyżej na kupno wacików, bo o kosztujących
fortunę broniach możecie pomarzyć. W poszczególnych trybach rozgrywki dodatkowo
roi się od spawn killerów, ponieważ twórcy najwidoczniej zapomnieli o ochronie przy
odrodzeniu.
Teoretycznie
wszystko to wciąż można naprawić w kolejnych miesiącach, choć wymagać to będzie
drastycznego przebudowania rozgrywki. Pierwsze wrażenie robi się jednak tylko
raz i wątpię, by w przypadku CrossfireX cokolwiek sprawiło, by gracze postanowili
dać mu jeszcze jedną szansę. To po prostu kolejny sieciowy shooter jakich
wielkie, nieoferujący zbytnio niczego, czego nie oferowałyby dziesiątki innych,
zdecydowanie lepszych produkcji.
CrossfireX: Operation Catalyst
Dodatek
Deweloper: Remedy
Entertainment
Rok
wydania: 2022
Grałem
na: Xbox Series X
Gra
dostępna również na: Xbox Series S, Xbox One
Moja recenzja kampanii CrossfireX dla Pograne.eu
Dla
wielu dość sporym zaskoczeniem okazał się fakt, że w dniu premiery CrossfireX w
ramach abonamentu Xbox Game Pass dostępna będzie zaledwie połowa sprzedawanej
osobno kampanii dla jednego gracza. Czy też miała być dostępna, bo
zainteresowani kolejną historią od mistrzów pióra z Remedy Entertainment
zmuszeni byli obejść się smakiem ze względu na problemy techniczne,
uniemożliwiające darmowe pobranie pierwszego z dwóch fabularnych rozszerzeń
CrossfireX.
Na
całe szczęście nieszczęśnicy ci stracili raczej niewiele, bo Operation Catalyst
sprawia wrażenie ochłapu, cynicznie rzuconego „biedakom z Game Passa”. Nie
tylko jest to bowiem doświadczenie zaskakująco nudne ze względu na
korytarzowość poziomów oraz nieudolne i pozbawione logiki próbowanie imitowania
bombastyczności Call of Duty, ale przede wszystkim fabularnie nijakie. Całość
sprawia wrażenie, jakby Remedy Entertainment pracowało nad CrossfireX za karę,
bo kompletnie nie czuć w tym wszystkim serca.
Szczególnie
źle jest właśnie w przypadku Operation Catalyst, bo całą tę historię można
byłoby po prostu pominąć i streścić tylko w zdecydowanie lepszym, płatnym
Operation Spectre. To typowa opowiastka o pozornie prostej misji wojskowej,
która niespodziewanie przerodziła się w próbę powstrzymania wroga przed użyciem
eksperymentalnej i śmiertelnie niebezpiecznej broni, wzbogacona tylko o
delikatne wątki paranormalne. Wprawdzie wzięło mnie to nieco z zaskoczenia, ale
to w końcu Remedy. Zresztą zdecydowanie większym problemem było to, że całość –
włącznie z bohaterami, ich historią i odwiedzanymi lokacjami – nie wyróżnia się
absolutnie niczym, więc w zasadzie szkoda poświęcać na Operation Catalyst swój
bezcenny czas.
CrossfireX: Operation Spectre
Dodatek
Deweloper: Remedy
Entertainment
Rok
wydania: 2022
Grałem
na: Xbox Series X
Gra
dostępna również na: Xbox Series S, Xbox One
Moja recenzja kampanii CrossfireX dla Pograne.eu
W
zestawieniu z fatalnym trybem sieciowym oraz nijaką pierwszą połową kampanii
CrossfireX, Operation Spectre wydaje się być nareszcie czymś, co faktycznie
może się w tej grze podobać. Już początek opowieści nastawia optymistycznie,
gdy odkrywamy, że znajdujemy się nie w kolejnej zabitej dechami dziurze gdzieś
na wschodzie Europy, ale wielkiej, pełnej odbijających się w kałużach neonów
metropolii. Projekty poziomów uległy znacznej poprawie – nie tylko jest jakoś
tak mniej korytarzowo, ale przy okazji po prostu ciekawej. Wspomniana metropolia
szybko ustępuje miejsca wąskim uliczkom południowoamerykańskiego miasteczka, z
którego przenosimy się na górującą nad kanionami tamę, by finalnie skończyć w
tajemniczych, podziemnych laboratoriach.
Fabularnie
także jest lepiej, bo nareszcie czuć, że Remedy próbowało poprzez CrossfireX
przekazać jakąś konkretną opowieść. Nie oznacza to jednak, że jest dobrze, bo
kontynuująca wątki poprzednika historia opowiedziana w Operation Spectre jest co najwyżej poprawna. Główni bohaterowie
to nadal wydmuszki, złoczyńcom wciąż brak jest logicznej motywacji, a co
ciekawsze wątki ponownie prowadzą donikąd.
Wciąż
jednak wyraźnie czuć, że to Operation Spectre było tym bardziej kochanym
dzieckiem i w zasadzie nie mam większych skrupułów, by powiedzieć, że śmiało
możecie po nie sięgnąć. Za około czterdzieści złotych dostaniecie całkiem
przyjemną, choć wciąż nazbyt odtwórczą strzelankę na jakieś trzy godziny.
Należy jednak pamiętać, że w żadnym wypadku nie będzie to nic rewelacyjnego. Ot,
szybko przekąska pomiędzy kolejny, bardziej sycącymi pozycjami.
Call of Cthulhu: Dark Corners of the Earth
Gatunek: Survival
horror
Deweloper: Headfirst
Productions
Rok
wydania: 2005
Grałem
na: PC
Gra
dostępna również na: Xbox
Lata
dwutysięcznie to niesamowity okres w historii gier, bo chyba w żadnym innym jej
momencie na rynku nie pojawiło się tylko absolutnie fantastycznych i niezwykle
klimatycznych produkcji, będących jednocześnie technologicznymi koszmarami. Z
pewnością wszystkim doskonale znany jest Gothic, ale zapomnieć nie można też o taki klasykach jak Arx Fatalis czy właśnie
Call of Cthulhu: Dark Corners of the Earth. W moim odczuciu to właśnie ów tytuł
oparty na prozie H.P. Lovecrafta jest w tym towarzystwie zdecydowanie
najciekawszą produkcją, która gdyby nie problemy techniczne, byłaby grą po
prostu wybitną.
Żadna
późniejsza gra w świecie Cthulhu nie osiągnęła już podobnego efektu, co właśnie
Dark Corners of the Earth. To tytuł z niesamowicie gęstym klimatem, budzącym w
graczu uczucie niepokoju już od pierwszego postawionego w Innsmouth kroku.
Oczywiście, znacząco w tym pomaga fakt, że zanim to zrobimy, będziemy w prologu
świadkami samobójstwa głównego bohatera oraz pełnego zmasakrowanych zwłok domu
tajemniczego kultu, ale wciąż rzadko która lokacja z gier wywołuje u mnie takie
ciarki na plecach, co właśnie ciemne i surowe Innsmouth, po którego opustoszałych
uliczkach przechadzają się jego nieprzyjemni, dotknięci „znamieniem Innsmouth”
mieszkańcy.
Na
uwagę zasługuje przede wszystkim pierwsza połowa Dark Corners of the Earth,
kiedy naszym głównym celem wciąż jest odnalezienie zaginionego mężczyzny.
Zbieranie dowodów, obserwowanie dziwnych zachowań mieszkańców i powolne
odkrywanie skrywanej przez miasto tajemnicy bawi niezmiennie od ponad piętnastu
lat. Dość powiedzieć, że choć jest to moje drugie podejście do Dark Corners of
the Earth, ani przez moment nie czułem znużenia, mimo że zdecydowaną większość
gry doskonale już znałem, bo kilka lat wcześniej dotarłem niemalże do samego
końca, by zostać pokonanym przez uniemożliwiający mi ukończenie jej błąd.
W
przypadku Dark Corners of the Earth, pomimo całej jego wspaniałości, można
narzekać na wiele – nieco żmudna i przepełniona prastarymi jaskiniami druga
połowa gry, koślawe sterowania, czy chociażby niekiedy niezbyt jasne cele misji.
Wszystko to jednak pikuś w zestawieniu z licznymi błędami, które bez
nieoficjalnych aktualizacji i technologicznych fikołków nie pozwolą wam na
ukończenie tej gry. Bez dwóch zdań najbardziej problematyczny jest finał, w
którym nie tylko skorzystanie z pewne trefnego punktu zapisu zepsuje skrypty w następującej
po nim walce z bossem, ale i sama finałowa sekwencja ucieczki jest nie do
przejścia, o ile nie zmniejszymy rozdzielczości do 800x600 i nie wymusimy
systemowo synchronizacji pionowej. Przeklinałem więc i uderzałem pięścią w
biurko wielokrotnie, próbując znaleźć rozwiązanie, ale mimo wszystko nie jestem
po prostu w stanie nie kochać tej gry. To chyba jakaś
forma szaleństwa.
This War of Mine: Father’s Promise
Dodatek
Deweloper:
11 bit studios
Rok
wydania: 2017
Grałem
na: PC
Gra
dostępna również na: Xbox One, PlayStation 4, Nintendo Switch, Android, iOS
This War of Mine to świetna platforma do opowiadania o losach zwykłych ludzi, którzy
utknęli w pochłoniętym wojną mieście. Już podstawowa wersja gry pozwalała na
poprowadzenie swojej własnej, przejmującej historii przez kilkadziesiąt dni
trwania walk, ale dopiero w 2017 roku postanowiono w pełni wykorzystać
drzemiący w grze potencjał i nakreślić konkretnych bohaterów, biorących udział
w konkretnych wydarzeniach.
Father’s
Promise jest zdecydowanie najprostszą z nich, bo odwołuje się do najbardziej
podstawowych ludzkich instynktów – troszczenia się o swoich bliskich. To
historia Adama i jego ciężko chorej córki Amelii, która pewnej nocy znika bez
śladu, zmuszając zrozpaczonego ojca do wyruszenia w głąb zdewastowanego miasta
w desperackiej próbie odnalezienia swojego dziecka. Nie poznajemy tu zbyt wielu
bohaterów pobocznych, a skąpe dialogi są dość sztywne, ale nie zmienia to
faktu, że opowieść koniec końców chwyta za serce.
Widać
jednak, że twórcy wciąż jeszcze dopracowywali formułę w trakcie prac nad nią,
więc Father’s Promise jest niestety najmniej ambitną ze wszystkich trzech
historii. To w zasadzie tylko i wyłącznie to samo, co w podstawowej wersji gry,
tyle tylko, że z większa ilością skryptów i dialogów. Sięgnąć i tak warto, bo
This War of Mine samo w sobie to po prostu kapitalna gra, więc warto wykorzystać
każdą okazję, by spędzić przy niej nieco więcej czasu.
This War of Mine: The Last Broadcast
Dodatek
Deweloper:
11 bit studios
Rok
wydania: 2018
Grałem
na: PC
Gra
dostępna również na: Xbox One, PlayStation 4, Nintendo Switch, Android, iOS
The
Last Broadcast tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że wydane rok wcześniej
Father’s Promise było swego rodzaju prototypem właściwego produktu. Nie jest to
już bowiem tylko i wyłącznie nieco bardziej oskryptowany scenariusz This War of
Mine, ale rozbudowana i pełna trudnych decyzji moralnych opowieść o Esme i
niepełnosprawnym Maliku – małżeństwie, które podczas okupacji Pogoren prowadzi stację
radiową, informującą mieszkańców o wszystkich ważnych wydarzeniach i niebezpieczeństwach,
czyhających na nich w mieście.
Mechanika
nadawania audycji jest tu kompletną nowością, której próżno szukać w
podstawowej wersji gry. Malik, choć ze względu na swoją niepełnosprawność nie jest
zdolny do opuszczania kryjówki, wykorzystuje swój czas do przesłuchiwania
kolejnych częstotliwości radiowych i przekazywania dalej odkrytych w ten sposób
informacji. Jego żona Esme zajmuje się natomiast wyprawami w poszukiwaniu surowców,
przy okazji polując na ciekawe tematy, które można byłoby poruszyć w trakcie
codziennych audycji.
To
właśnie w tym miejscu rodzi się moralny konflikt rozszerzenia. Malik to
ideowiec, gotowy poświęcić wszystko, byle tylko pomóc lokalnej społeczności w przetrwaniu
horroru wojny. Esme pomaga mu natomiast przede wszystkim z miłości do niego, co
sprawia, że kiedy tylko przeczuwa, że przez przekazanie mieszkańcom Pogoren
niesprzyjających okupantowi informacji może znaleźć się on na celowniku wojska,
zaczyna rozważać przemilczenie pewnych faktów lub przynajmniej ich nagięcie.
Tylko
od nas zależy, czy ostrzeżemy grupkę rebeliantów o planowanej czystce ich
kryjówki, czy zignorujemy zasłyszane plotki, pozwalając im zginąć. Zbrodnie
wojenne możemy ukazać jako nieszczęśliwy wypadek, bo czy warto jest narażać
własną rodziną dla już i tak martwych ludzi? A może jednak dostęp do stacji
nadawczej nadaje nam pewien obowiązek wobec okolicznej ludności, który należy wypełnić?
Czegokolwiek byśmy jednak nie wybrali, wpłynie to na otaczający nas świat.
Ostrzeganie ludzi zapewni nam ich wdzięczność i pomoc w przetrwaniu, ale
jednocześnie może skłonić zaborcę do jeszcze większych okrucieństw. Trwa
bowiem wojna, a w wojnie nie ma zwycięzców.
This War of Mine: Fading Embers
Dodatek
Deweloper:
11 bit studios
Rok
wydania: 2019
Grałem
na: PC
Gra
dostępna również na: Xbox One, PlayStation 4, Nintendo Switch, Android, iOS
Fading
Embers to zdecydowanie najbardziej przejmująca ze wszystkich trzech opowieści, wchodzących
w skład This War of Mine Stories. Pozornie jednak może na to nie wyglądać,
wszakże Father’s Promise opowiadało o poszukującym córki ojcu, a The Last
Broadcast mocno stawiał na więzy rodzinne. Fading Embers tymczasem skupia się
na postaci Anji, która wraz z uratowanym od śmierci przyjacielem dołącza do
grupki dawnych pracowników lokalnego muzeum, próbujących uratować dorobek
kulturowy Republiki Vyseny.
Szybko
okazuje się jednak, że dodatek ten to coś więcej niż jedynie kolekcjonowanie
dzieł sztuki i historycznych dokumentów. To przejmująca opowieść o ratowaniu
dziedzictwa kulturowego zniszczonego wojną kraju, bezustannie zadająca pytanie
o to, ile jest ono warte i ile jesteśmy w stanie poświęcić, by je ocalić. I nie
chodzi tu nawet o najprostsze zabiegi, każące nam położyć na przeciwległych
szalach wartościowe eksponaty i ludzkie życia, by ocenić ich wartość, bo twórcy
nie poszli po linii najmniejszego oporu, więc jest tu zdecydowanie więcej ciekawszych
scenariuszy.
Jeden
z nich, przewijający się przez całą rozgrywkę, wynika z panującej na zewnątrz,
mroźnej zimy, która zmusza nas do ciągłego szukania drewna na opał. Twórcy wyraźnie
zaznaczają jednak, że w razie kłopotów możemy po prostu spalić kilka z
eksponatów. Stajemy więc przed pytaniem, czy nasze życie warte jest więcej niż dorobek
kulturowy naszego narodu, pieczołowicie tworzony i kolekcjonowany przez setki
lat? Na którym z eksponatów kończy się wartość naszego życia? Jak to wszystko wycenić
i owartościować? To pozornie błahe pytania, na które łatwo jest odpowiedzieć, ale
zastanówcie się sami – ile żyć warta jest „Bitwa pod Grunwaldem” Matejki?
Demon Turf
Gatunek:
Platformówka/Kolektaton
Deweloper:
Fabraz
Rok
wydania: 2021
Grałem
na: PlayStation 4
Gra
dostępna również na: Xbox Series X/S, Xbox One, PlayStation 5, Nintendo Switch,
PC, Mac
O Demon Turf opowiadać będę również w 21. epizodzie TrójKastu
Nigdy
nie ukrywałem, że nie jestem fanem platformówek, ale jednocześnie nie ustaję w
próbach zrozumienia ich popularności. Raz na jakiś czas zdarza się w końcu taka
gra, która przybliża mnie o parę kroczków do osiągnięcia celu. Jakiś rok temu
było nią nieśmiertelne Super Mario 64, teraz – dość niespodziewanie – nad wyraz
charyzmatyczne Demon Turf, w którym wyruszyłem z misją pokonania Króla Demonów
i przejęcia po nim władzy w piekle.
Rozgrywkę Demon Turf najłatwiej opisać jest jako miks szkoły projektowania poziomów z trójwymiarowych odsłon Super Mario z kolekcjonerskim zacięciem kolektatonów pokroju Banjo-Kazooie. Oznacza to mniej więcej tyle, że do kolejnych liniowych poziomów udajemy się z pełniących rolę naszych baz wypadowych światów, w których kolekcjonowane przedmioty możemy wymieniać na nowe kolory włosów i ubrań lub ulepszenia naszych zdolności. Nie zabraknie też aktywności pobocznych pokroju w gry piłkę oraz skorych do krótkiej pogawędki mieszkańców tego dziwacznego świata.
Same
poziomy pełne są natomiast ukrytych tortów i lizaków do zebrania, ale to nadal zręcznościowe
wyzwanie jest tutaj najważniejsze. Odwiedzane światy są dość różnorodne i raz
za razem stawiają przed nami przyjemne wyzwanie, ale mamy wrażenie, że w pewnym
momencie twórcom zabrakło pomysłów, bo mniej więcej w połowie zabawy zmuszają
nas do powtórzenia części etapów, tyle tylko, że w nieco trudniejszej wersji,
odblokowanej po pokonaniu lokalnego bossa. Szkoda, bo nieco psuje to odbiór
całości, która koniec końców jest naprawdę przyjemną grą z prześwietnym stylem
graficznym, ale nie jest to też coś, co sprawiłoby, bym nie mógł wam z czystym sercem
polecić wam tej uroczej platformówki.
Mitoza
Gatunek:
Klikadełko?
Deweloper:
Gal Mamalya
Rok
wydania: 2021
Grałem
na: PC
Gra
dostępna również na: Android, iOS
Mitoza nie jest grą, a raczej niezwykle abstrakcyjnym spektaklem, który warto obejrzeć, jeżeli tylko mamy wolne pół godzinki. Oferta jest tym bardziej kusząca, że całość dostępna jest na Steam za darmo, więc poza kilkoma minutami swojego życia, nie stracicie zupełnie nic, a i tego nie powinniście w żadnym wypadku żałować. Zamysł jest prosty – na ekranie widzimy ziarenko, którego losami kierujemy wybierając jedną z dwóch dostępnych w danym momencie opcji. Czegokolwiek byśmy jednak nie wybrali, czekać nas będzie niemałe zaskoczenie, bo twórcy podeszli do ukazywanych scenek w nad wyraz kreatywny sposób, nie ograniczając się jarzmem logiki.
Komentarze
Prześlij komentarz