Bieg do Indii (304)

 

Kiedy nabiegałem się już z kataną w Ghostrunner 2, udałem się do Indii, by uratować tamtejszą monarchię w The Settlers: Narodziny Imperium – Wschodnie Królestwa.

Posłuchajcie…

Ghostrunner 2

Gatunek: Slasher

Producent: One More Level

Rok wydania: 2023

Grałem na: Xbox Series X

Gra dostępna również na: Xbox Series S, PlayStation 5, PC

Moja recenzja Ghostrunner 2 w TrójKast #054 - Kurczak chudszy

Grę do recenzji dostarczył wydawca.

W 2020 roku Ghostrunner pojawił się praktycznie znikąd. Wydaje mi się, że kompletnie nikt nie spodziewał się, że małe krakowskie studio, znane do tej pory z niezależnych produkcji pokroju Deadlings czy Warlocks vs Shadows, zaserwuje graczom tytuł, który zawstydził wyczekiwanego Cyberpunka 2077 swoją jakością i technicznym dopracowaniem. Doskonały gameplay, fenomenalna ścieżka dźwiękowa i przepiękna oprawa wizualna okazały się przepisem na sukces, więc raczej nikt nie był zdziwiony, że twórcy poszli za ciosem, tworząc najpierw udane rozszerzenie Project_Hel, a w tym roku pełnoprawną kontynuację. Psikus polega na tym, że teraz oczekiwania były dużo, dużo wyższe.

One More Level postanowiło nie zmieniać aż nazbyt sprawdzonej formuły, więc u podstaw Ghostrunner 2 jest dokładnie tym samym, co poprzednik – diabelnie dynamicznym i trudnym slasherem, w którym jedna pomyłka oznacza zazwyczaj śmierć. Dodajmy do tego fakt, że każda arena pełna jest nie tylko przeciwników, ale również wymagających opanowania sztuki parkouru przeszkód terenowych, a o porażkę będzie jeszcze łatwiej. Ponownie jednak śmierć cofa gracza na początek obecnego starcia w błyskawicznym wręcz tempie, więc ewentualną frustrację zastępuje determinacja, by pokazać tym skurkowańcom, kto w tym mieście jest prawdziwym cybernetycznym ninją. Gdyby Ghostrunner 2 był turówką, mówilibyśmy o „syndromie jeszcze jednej tury”.

Jack, bo ponownie to właśnie w niego się wcielamy, nauczył się przy okazji kilku nowych sztuczek. Poza znanymi już z oryginału kataną i shurikenami, potrafi on teraz wywołać odpychającą przeciwników falę uderzeniową, odwrócić ich uwagę przy pomocy swojego sobowtóra czy też potraktować jednym z kilku „ultów”, jak chociażby kosząc wszystko na swojej drodze strumieniem energii. Niby nie jest to potrzebne, bo przy odrobinie wprawy wszystkich wrogów można zasiec ostrzem (zwłaszcza że każdy pada od strzała), ale zdecydowanie zwiększa to liczbę taktyk, możliwych do wykorzystania na polu walki. To wraz z jeszcze bardziej rozbudowanym drzewkiem rozwoju i kilkoma usprawnieniami, jak choćby ułatwione blokowanie pocisków, sprawia, że Ghostrunner 2 jest odczuwalnie przystępniejszy od oryginału. Nadal nie można nazwać go grą łatwą, ale ginąłem zdecydowanie rzadziej, niż w oryginale i to nawet w trakcie walk z bossami.

Zadbano też o kilka większych nowości, z których tą najbardziej reklamowaną jest legendarny motocykl, odblokowywany gdzieś w okolicach połowy gry. Osobiście mocno się na nim zawiodłem, bo choć sama jazda jest całkiem przyjemna, a większość sekwencji z nim związanych również wymaga małpiej zręczności do omijania przeszkód i sporadycznego walczenia z przeciwnikami, to już poziomy z nim związane wieją straszną nudą, przy okazji przenosząc gracza na niemalże połowę gry z przepięknej i pełnej neonów wieży Dharma na szarobure i nijakie pustkowia poza nią. Do gustu zdecydowanie bardziej przypadł mi wingsuit, który perfekcyjnie wtapia się w główną mechanikę zabawy, ale dostęp do niego otrzymujemy tak późno, że napisy końcowe ujrzycie zanim tak naprawdę zdążycie się nim nacieszyć.

Przyznam szczerze, że Ghostrunner 2 okazał się dla mnie swego rodzaju rozczarowaniem. Pierwsza część wraz z dodatkiem rozkochała mnie w sobie kapitalnym, cyberpunkowym klimatem, podczas gdy kontynuacja z jakiegoś dziwnego powodu zrywa z nim na bardzo długi czas. Co dziwniejsze, tereny pustkowi praktycznie pozbawione są muzyki, a nawet jeśli takowa się pojawia, to kompletnie gubi się gdzieś w tle. Jasne, wyjście poza wieżę to miła odskocznia, oferująca przy okazji kilka przyjemnych sekwencji, ale podczas każdej z nich wyczekiwałem momentu, aż będę mógł wrócić do kolorowej Dharmy. Warto przy okazji wspomnieć, że powiększenie odwiedzanych lokacji okazało się niejako mieczem o dwóch ostrzach. Z jednej strony pozwala to na dobranie najwygodniejszej dla siebie ścieżki w trakcie walk. Z drugiej jednak bywały momenty – zwłaszcza na początku – że kręciłem się w kółko, szukając dalszej drogi.

Na plus zdecydowanie zaliczyć trzeba podejście twórców do narracji. Postawiono na nią odczuwalnie większy nacisk, dzięki czemu całość jest dużo czytelniejsza. Olbrzymia w tym zasługa przerywników między misjami, w których powracamy do naszej  bazy wypadowej, gdzie możemy nie tylko wykupić nowe umiejętności, ale też porozmawiać w spokoju z członkami ekipy. Pozwala to na bezstresowe skupienie się na fabule, przy okazji dając graczowi chwilę na mentalny i fizyczny odpoczynek od nieustannej akcji. Spora cześć dialogów wprawdzie wciąż odbywa się w trakcie biegu, ale na szczęście nie ograniczono narracji wyłącznie do nich. Sama historia, opowiadająca o próbie powstrzymania niebezpiecznej organizacji Asurów i wskrzeszonego przez nich ghostrunnera, nie jest natomiast niczym wybitnym, lecz skłamałby mówiąc, że nie byłem nią zaintrygowany.

Niemniej całość, pomimo mojego narzekania, wypada nad wyraz przyjemnie. Ciachanie przeciwników wciąż sprawia mnóstwo satysfakcji, a adrenalina jest pompowana do krwioobiegu w takich ilościach, że wręcz zastępuje w nim krew. Co więcej, gdyby po ukończeniu nadal było Wam mało, One More Level zaimplementował dodatkowy, całkiem przyjemny tryb „rogalikowy” o nazwie Roguerunner.exe, w którym dostajemy ograniczoną liczbę żyć, by ukończyć kilka zestawów poziomów. Skucha oznacza konieczność rozpoczęcia zabawy od nowa, ale w trakcie rozgrywki odblokowujemy modyfikatory, zmieniające zdolności i statystyki naszej postaci. Każdorazowo możemy wybrać jeden z pośród trzech dostępnych, więc każda rozgrywka wyglądać będzie inaczej. Zwycięstwo nagradzane jest natomiast elementami kosmetycznymi, które wykorzystać możemy także w trakcie kampanii.

Ghostrunner 2 to z pewnością jedna z ciekawszych pozycji, które ukazały się w tym roku. Ten był jednak tak obfity, że poniekąd ginie on w zalewie hitów, ale nie koniecznie sprawdźcie go, gdy tylko uporacie się z tymi wszystkimi Baldurami i innymi Zeldami. Gra jest tego warta, nawet jeśli niektóre jej elementy mogłyby zostać wykonane lepiej, a wersja na Xbox Series X potrafi niekiedy złapać zadyszkę (na szczęście zawsze poza walkami). To prostu bardzo dobra, diabelnie wciągająca produkcja, która cały włożony w jej przejście trud wynagradza genialnym klimatem i masą satysfakcji. Żałuję jedynie, że nie potrafię pokochać jej równie mocno, co pierwowzór.

The Settlers: Narodziny Imperium – Wschodnie Królestwa

Dodatek

Producent: Blue Byte Software

Rok wydania: 2008

Grałem na: PC

Dodatek dostępny wyłącznie na PC

Moja recenzja The Settlers: Narodziny Imperium - Wschodnie Królestwa w TrójKast #057 - Ostatni, posolony

Nie oszukujmy się, odbiór The Settlers: Narodziny Imperium nie był zbyt pozytywny, więc i grono jego fanów jest raczej skąpe. Z miejsca powiem zatem, że jeżeli w momencie premiery tytuł ten okazał się dla Was zawodem i odpuściliście sobie wydany rok później dodatek Wschodnie Królestwa, a po latach zaczęliście się zastanawiać, czy być może nie popełniliście błędu, gdyż rozszerzenie wywróciło rozgrywkę do góry nogami, to nie. Nie ma co owijać w bawełnę – The Settlers: Narodziny Imperium – Wschodnie Królestwa wprowadza kilka ciekawych motywów i mechanik, ale nie sili się przy tym na „naprawianie” gry. Ot, to samo, tylko trochę inaczej.

Tytułowe wschodnie królestwa, do których trafiamy w rozszerzeniu, to nic innego jak wzorowany na Indiach obszar, łączący w sobie elementy gęstych dżungli i pozbawionych wody pustyń. Celem naszej podróży jest królestwo Hidun, które nagle zerwało kontakty z sąsiadami. To właśnie na ich prośbę udajemy się tam, by zbadać sprawę, wplątując się przy okazji w próbę swego rodzaju puczu. W przeciągu składających się na kampanię dodatku ośmiu misji dzieje się całkiem sporo, a smaczku dodają elementy religijne, nawiązujące do hinduizmu, ale podobnie jak w podstawce, nie jest to nazbyt intrygująca opowieść. W dodatku poznajemy ją wyłącznie poprzez „gadające głowy” i próżno szukać tu jakichkolwiek przerywników filmowych.

Same misje wypadają natomiast całkiem zróżnicowanie. Wciąż prym wiodą tu oczywiście zadania militarne i ekonomiczne, ale widać, że twórcy próbowali nieco urozmaicić schematyczność zabawy. Toteż w niektórych misjach będziemy musieli rozbudować swoje królestwa bez dostępu do jakichkolwiek surowców, opierając swoją ekonomię na handlu z innymi osadami, a inne skupią się na wykonywaniu pomniejszych zadań w trakcie poszukiwania konkretnej rzeczy na mapie. Podstawa mechaniki wciąż jest identyczna, więc mieszkańców trzeba zaopatrywać w kiełbasy i inne frykasy, ale przynajmniej w międzyczasie możemy zająć się czymś innym.

Ciekawą nowością jest natomiast nowa pora roku w postaci dwumiesięcznego monsunu. W jego trakcie wszystkie poziom wszystkich rzek rośnie, uniemożliwiając przeprawę, a i łowienie ryb czy uprawa czegokolwiek okazuje się niemożliwa. W efekcie, jeżeli naszą gospodarkę oparliśmy o ryby i chleb, możemy znaleźć się w tarapatach. W rzeczywistości nie wypada to jednak wcale tak strasznie, jak wygląda na papierze. Monsuny to raczej upierdliwość, aniżeli faktyczna przeszkoda, aczkolwiek zmuszają do nieco większego zróżnicowania swojej gospodarki.

Z pomniejszych mechanik warto wspomnieć o możliwości budowania użyźniających suchą glebę studni, szeregu nowych dekoracji miasta i związanych z nimi rzemieślników, a także o kopaczach, potrafiących przywrócić wyczerpane złoża do użytku. To jednak tylko drobnostki, które mają minimalny wpływ na zabawę. Zresztą to samo powiedzieć można o Sarayi, księżniczce Hidun, która staje się nową grywalną bohaterką, potrafiącą między innymi wymusić na sojuszniczych osadach złożenie nam darów, co bardzo przydaje się w trakcie kilku misji, ale poza nimi nie stanowi raczej sensowniejszej alternatywny od będącego ulubieńcem fanów Hakima.

Toteż jeżeli The Settlers: Narodziny Imperium przypadło Wam do gustu, również Wschodnie Królestwa zapewnią Wam kilka bądź kilkanaście godzin przyjemnej zabawy. Singlowa kampania okazuje się bowiem całkiem przyjemna z ciekawą, indyjską otoczką (wspieraną dodatkowo przez nowe utwory muzyczne) i kilkoma urozmaicającymi zabawę mechanikami. Poza samą kampanią dorzucono bowiem aż piętnaście nowych map zarówno do ogrania samodzielnie lub w sieci. Niemniej ci, których pierwowzór odrzucił, raczej nie mają tu czego szukać, ale to raczej nikogo nie powinno zaskoczyć.

Komentarze

Popularne posty