Tydzień 17 (Homefront: The Revolution, Kung Fu Rabbit, Eat Them!)
Do
tegorocznego E3 pozostał tydzień, więc już zaczynać można spanie na zapas, bo w
Polsce obejrzeć konferencje będzie można w większości w środku nocy. Choćby
takie Sony wedle rozpisce nadawać będzie o 3, ale nauczony poprzednią edycją
targów wiem, że i tak zaczną raczej o 4, bo wcześniej obejrzeć będzie można ich
pre-show. Ale to, to już #nikogo.
Ale
skupmy się na tu i teraz, bo w zanadrzu mam dla was dosyć… hmm… specyficzne
tytuły. Tym głównym, który ma sprzedać wam ten wpis, jest Homefront: The
Revolution, czyli tytuł o olbrzymim potencjale, który miał bardzo ciężki start
i tak naprawdę dopiero po dwóch latach od premiery wyszedł na prostą. Niemniej,
jest to coś w rodzaju Far Cry’a w miejskiej dżungli Filadelfii okupowanego
przez koreańskie wojska. Czy jednak warto się tym zainteresować? Ocenę
pozostawiam wam, a pomoże wam w niej zarówno wpis jak i materiał wideo jej
poświęcony. Link na dole wpisu.
Jako
bonus możecie zapoznać się z dwoma maluszkami, które ochrzciłbym grami „dopodcastowymi”.
Są to Kung Fu Rabbit oraz Eat Them!. Ta pierwsza to dosyć prosty i całkiem
uroczy platformer, w którym wcielamy się w królika będącego jednocześnie
mistrzem kung fu. Ta druga natomiast pozwoli wam pobawić się w Godzillę poprzez
oddanie w wasze ręce kontroli nad olbrzymi monstrum wpuszczonym w centrum
zatłoczonego miasta. A wszystko to w ślicznej, komiksowej grafice.
Zapraszam!
Homefront: The
Revolution (Xbox
One)
FPS
Dambuster Studios,
2016r.
Gra dostępna również
na: PlayStation 4, Windows
Momentami Homefront wygląda naprawdę przepięknie |
Nie
ma ta seria szczęścia do swoich gier, i to bardzo. Chyba, że to jakaś upiorna
klątwa rzucona przed konglomerat activisionowsko-EAowski mająca na celu zdusić
jakąkolwiek konkurencję dla „kolodudi” i Battlefieldów w zarodku. Bo jak
inaczej wyjaśnić, że obie jej części w momencie zapowiedzi wydają się być
niesamowicie intrygującymi tytułami (a w szczególności ten pierwszy, który miał
być CoD-killerem), ale gdy nadchodzi premiera to już tak kolorowo nie jest.
Szczególnie w przypadku sequela, bo ten to wypierniczył się tak mocno, że nie
tylko powybijał sobie wszystkie zęby i wydłubał oko, ale też wylądował okrakiem
na hydrancie. Głównym problemem była spartolona do bólu optymalizacja na
konsolach. Gra natywnie śmigała w oszałamiających dwudziestu klatkach, a i to
nie zawsze. No, ale z radością zawiadamiam, że po dwóch latach od premiery, gra
jest już połatana i chodzi płynnie ze sporadycznymi spadkami płynności.
Natomiast jakiekolwiek błędy i glitche to już naprawdę rzadkość. Warto czasem
odczekać trochę przed zagraniem w najnowsze premiery. Niestety, raczej nie
wyszło to na dobrze marce, bo nikogo w branży nie będzie obchodzić, że w końcu
można w to pyknąć bez bólu, ponieważ seria będzie już raczej zawsze kojarzona z
miernością.
A
szkoda, bo z jakiegoś dziwacznego powodu mam do niej olbrzymi sentyment,
chociaż jednocześnie zdaję sobie sprawę, że te gry są raczej przeciętne. To
jednak nie oznacza, że nie można się przy nich dobrze bawić. Szczególnie w
dwójce, bo The Revolution można podsumować stwierdzeniem, że jest to taki
ułomny Far Cry toczący się w Filadelfii pod koreańską okupacją. Myślę, że
najciekawszym aspektem Homefronta jest tło fabularne, zabierające nas do
alternatywnej rzeczywistości, w której to zamiast Krzemowej Doliny w Stanach,
mamy Krzemową Rzekę w Korei (zunifikowanej do tego). Zatem wszystkie
technologiczne giganty pokroju Apple czy Microsoftu powstały właśnie tam, co z
kolei doprowadziło do zalewu rynku amerykańskiemu koreańskimi smartfonami i
podobnym sprzętem. Jak się jednak okazało, każde z nich posiadało furtkę
pozwalającą na ich zdalne wyłączenie, co też się stało, doprowadzając do upadku
społeczeństwa amerykańskiego, przez co Korea mogła najechać USA pod przykrywką
pomocy humanitarnej. Naszą rolą, jako Ethana Brady’ego, jest pomoc
filadelfijskiemu ruchowi oporu w uwolnieniu ich lidera z rąk najeźdźcy. Brzmi
to ciekawie, nieprawdaż?
Szkoda,
że same wydarzenia, których doświadczymy grając nie są już tak interesujące jak
tło fabularne. Jesteśmy przerzucani pomiędzy poszczególnymi dzielnicami
Filadelfii, w każdej z nich wykonując parę zadań, aby potem wziąć udział w
oskryptowanej misji. I tak w kółko. W ogóle mam wrażenie, że otwarty świat
został do Homefronta wciśnięty na siłę, ażeby tylko wpasować się w panującą
obecnie modę. Zwłaszcza, że nie wnosi on do gry zupełnie nic poza nudnawymi
sekwencjami, w których musimy wykonać parę zadań i czasami „natchnąć serca i
umysły Amerykan duchem rebelii” poprzez niszczenie niektórych elementów
otoczenia, włączanie w radiach propagandy czy odbijanie posterunków. Zwłaszcza
te ostatnie wypadają słabo, bo brakuje jakiejkolwiek różnorodności w możliwości
podejścia każdego z nich. W Far Cry’u możemy napuścić tygrysa, wjechać z buta
jak Rambo, pozdejmować wszystkich z daleka, albo cichaczem wszystkim zadziabać
z bliska. Tutaj natomiast mamy wybór pomiędzy „szczelaniem z bazuki” albo
„szczelaniem z karabinu”, bo jakiekolwiek próby skradania się i tak kończą się
rozpierduchą. O tyle dobrze, że strzela się całkiem spoko, a liniowe sekwencje,
o których wspominałem wcześniej, są całkiem fajnie wyreżyserowane. Sama fabuła
rumieńców nabiera pod sam koniec i myślę, że warto dać temu tytułowi szansę
choćby z powodu samego settingu. No, a poza tym, wirtualna Filadelfia wygląda
naprawdę ładnie.
Kung Fu Rabbit (PlayStation 3*)
Platformówka
cTools Studio, 2012r.
Gra dostępna również
na: PlayStation Vita*, 3DS*, WiiU*, Android, iOS
Telefonowy
rodowód tego tytułu widać na każdym kroku. Najbardziej w oczy rzuca się
oczywiście prosta oprawa graficzna oraz wykorzystanie dużych kafli w menusach,
idealnych do smarowania po nich paluchami. Równie nieskomplikowana jest
rozgrywka, podczas której wcielamy się w tytułowego królika próbującego
uratować swoją liczną rodzinę przed najeźdźcami z kosmosu. Robimy to
najzwyczajniej w świecie przeskakując z początku poziomu do jego końca, co
zazwyczaj nie jest wymagające, ale czasami można natknąć się na ścianę i
powtarzać dany fragment kilkudziesięciokrotnie. Do tego za zbierane po drodze
marchewki możemy kupować dodatkowe przedmioty lub umiejętności mające nam w
założeniu pomóc w grze, ale w praktyce są one zupełnie pomijalne. I tak
naprawdę to wszystko, co można o Kung Fu Rabbit powiedzieć, bo nie wywołał on
we mnie zupełnie żadnych emocji. To bardzo odtwórcza platformówka nie
wyróżniająca się niczym, ale też żaden jej element nie jest definitywnie zły.
Ot, taki średniak idealny do puszczenia w tle swojego ulubionego podcastu.
*port stworzony przez Neko Entertainment
Eat Them! (PlayStation 3)
Symulator Godzilli
FluffyLogic, 2010r.
Tytuł ekskluzywny
Kolejny
maluszek, któremu nie ma sensu poświęcać większej ilości znaków, bo opisać
można go w kilku zdaniach. Jeżeli chcieliście się kiedykolwiek wcielić w
olbrzymie monstrum i zrównać z ziemią kilka miast, to Eat Them! jest grą dla
was. Fabuła jest tutaj zupełnie nieważna i tak naprawdę jest jej tyle co kot
napłakał. Gra nadrabia ten przykry fakt całkiem przyjemną grafiką w stylu
komiksowym (ba, cała gra rozgrywa się na kartach komiksu opowiadającym o
szalonym naukowcu) oraz niewymagającym i odprężającym gameplayem. W każdej z
kilkudziesięciu misji wykonujemy jakiś prosty cel, np. zdemoluj 5 budynków albo
przebiegnij w danym czasie przez checkpointy, co zazwyczaj trwa od kilkunastu
sekund do maksymalnie 4-5 minut. Brak jakichkolwiek dźwięków poza muzyką i tymi
wydawanymi prze środowisko sprawia, że jest to kolejna w tym wpisie gra, do
której fantastycznie pasuje podcast. Akurat da się przesłuchać odcinek w te 2-3
godzinki potrzebne do przejścia całości.
Pykmiś na YouTube
Komentarze
Prześlij komentarz