Chłopcy i kobiety (Filmiś #4)
Co
prawda najwięcej miejsca w dzisiejszym Filmisiu zajmują współczesne produkcje,
bo przeczytacie o zmarnowanym potencjale akcyjniaka „The Old Guard” z Charlize
Theron w roli głównej, oraz o prześwietnym, anty-superbohaterskim „The Boys” –
pierwszym serialu od dawna, od którego nie mogłem się oderwać. Nie oznacza to
jednak, że nie znalazło się też nieco miejsca na absolutną klasykę filmową w
postaci „Zapachu Kobiety” z genialnym Alem Pacino.
Posłuchajcie…
The Old Guard
Film
Gatunek: Akcja
Rok
wydania: 2020
Reżyseria:
Gina Prince-Bythewood
Obsada:
Charlize Theron, KiKi Layne, Matthias Schoenaerts, Marwan Kenzari, Luca
Marinelli, Chiwetel Ejiofor
Dochodzę
chyba powoli do tego wieku, w którym większość filmów akcji po prostu przestaje
mnie bawić. Co jakiś czas trafię na perełki pokroju „Johna Wicka” czy
„Avengers: Infinite War”, ale zdecydowanie częściej oglądając kolejne,
odtwórcze sceny walk i strzelanin zaczynam po prostu głośno ziewać. Nawet
fabularnie mam zwykle problem z kupieniem sprzedawanego mi przez scenarzystów
świata, więc znacznie trudniej jest mi się w filmie zanurzyć. Nie inaczej jest
niestety w przypadku „The Old Guard”, które choć początkowo zaintrygowało mnie
pomysłem na nieśmiertelny oddział najemników, prędko udowodnił mi, że nie za
wiele zamierza na tym polu robić.
Tak
naprawdę gdyby nie element nadnaturalny, praktycznie nic w konstrukcji całego
filmu by się nie zmieniło. Jasne, trzeba by nieco skorygować kilka scen, a i
plan głównego złego musiałby uwzględnić parę poprawek. W końcu jest on złym CEO
koncernu farmaceutycznego, chcącym sprzedawać ludziom lek na nieśmiertelność,
do którego kluczem ma być DNA nieśmiertelnych. Pomijając fakt, że prędzej czy
później zabiłby w ten sposób swój własny rynek (w końcu nieśmiertelnym
niepotrzebni są lekarze), nie jest to w teorii zła historyjka. W praktyce
niestety idziemy po schematach. Możemy bez problemu odznaczyć choćby zatwardziałego
bohatera o tajemniczej przeszłości, kwestionującego wszystko świeżaka, zdrady w
imię wyższego celu, czy właśnie psychopatycznego głównego złego.
Najwięcej
niewykorzystanego potencjału widać natomiast w portretach głównych bohaterach.
Każdy z nich pochodzi z innego okresu historycznego – Andy (Charlize Theron)
pamięta prawdopodobnie czasy prehistoryczne, Booker (Matthias Schoenaerts)
walczył u boku Napoleona, a Nicky (Luca Marinelli) i Joe (Marwan Kenzari)
zakochali się w sobie w trakcie wypraw krzyżowych, które rzuciły ich naprzeciw
siebie. Jest to niestety potencjał mocno w filmie niewykorzystany i aż miałoby
się ochotę pociągnąć te wątki dalej zamiast skupiać się na średnio ciekawej
historii w czasach współczesnych. W sumie dość interesująco mógłby wyjść obraz,
w którym akcja toczy się na przestrzeni wieków, choć tak naprawdę wolałbym
obejrzeć jakikolwiek inny film w tym świecie, byle nie „The Old Guard”
W zasadzie „The Old Guard” ogląda się jak każdy inny akcyjniak o grupie komandosów wyróżniający się tylko kilkoma scenami, w których bohaterowie specjalnie zabijają siebie nawzajem w jakimś taktycznym manewrze. Pomysł fajny, ale jego potencjał wykorzystuje się bardzo szybko, a my zostajemy z typowymi dla kina strzelaninami. Początkowo wydawało mi się, że większy nacisk położony będzie na walkę bronią białą, bo każdy z bohaterów posiada charakterystyczny dla siebie oręż (topór, katana, etc.), ale członkowie Dawnej Straży zapominają o swoich cackach równie szybko, co te pojawiają się na ekranie. I nie ściemniam, pod koniec seansu, kiedy w rękach głównego złego pojawił się topór Andy, w mojej głowie pojawiła się myśl „a faktycznie, mieli takie koziki”.
Nie
gra tutaj nawet dobór muzyki, który w trakcie scen walki wywołuje uczucie
oglądania jakiegoś zwiastuna, a nie faktycznego filmu. Nie są to utwory złe,
ale kompletnie nie pasują one do całości. Jest to też niestety idealne, choć
smutne podsumowanie „The Old Guard”. Nie jest to zły film, ale poszczególne
elementy średnio do siebie pasują. Obejrzenie go nie zaboli, ale nie
nastawiałbym się też na żadne głębsze emocje po seansie.
The Boys
Serial
Gatunek:
Akcja/superbohaterski
Rok
wydania: 2019
Reżyseria: Eric
Kripke
Obsada: Karl
Urban, Jack Quaid, Antony Starr, Erin Moriarty, Dominique McElligott, Jessie T.
Usher
Alternatywnych
historii superbohaterskich było wiele. Mark Millar i Jerry Siegel starali się odpowiedzieć
na to pytanie choćby w słynnym komiksie „Superman: Czerwony Syn”, a i gracze
dostali przecież swoje Injustice: Gods Among Us. Rzadko kiedy jednak tego typu
historie wykraczają poza samą ideę uczynienia z superbohatera złoczyńcy. „The
Boys” natomiast podchodzi do tej kwestii nieco inaczej, skupiając się nie na
jednostce, a na instytucji. Czy zastanawialiście się kiedyś, co by było gdyby
powstała zrzeszająca superbohaterów korporacja? I nie, nie mam tu na myśli
Avengersów czy Ligi Sprawiedliwych, a faktyczną korporację zatrudniającą osoby
o nadludzkich zdolności, martwiącą się przede wszystkim o dobry PR oraz
zadowolenie udziałowców?
„The
Boys” rozpoczyna się od małego trzęsienia ziemi. Pośpieszny, najszybszy
człowiek na świecie, przebiegł właśnie wprost przez dziewczynę Hughiego,
głównego bohatera serialu, przemieniając ją w obłok krwi. Przynależność
Pośpiesznego do elitarnej Siódemki zatrudnianej przez korporację Vought
sprawia, że unika on jakichkolwiek konsekwencji, wina za „wypadek” zostaje
zrzucona na ofiarę, a Hughie dostaje ofertę całkiem niezłej sumki pieniędzy w
zamian za milczenie. Wtedy napotyka on na swojej drodze podającego się za
policjanta Billy’ego Rzeźnika, który proponuje mu pomoc w dokonaniu zemsty na
Siódemce.
Na
przestrzeni kolejnych ośmiu odcinków obserwujemy jak scenarzyści na naszych
oczach odzierają idealny zdawałoby się świat z fałszu i korporacyjnej
propagandy. Superbohaterowie okazują się być niczym innym jak zwykłymi,
zakompleksionymi ludźmi różniących się od innych wyłącznie supermocami.
Jesteśmy świadkami zdrad, morderstw i szantażowania polityków byle tylko
przepchnąć korzystną dla superludzi ustawę, która zwielokrotni zyski Vought. W
„The Boys” każdy jest umoczony i nie ma tutaj praktycznie żadnych jednoznacznie
pozytywnych bohaterów, co tyczy się także Hughiego i Billy’ego Rzeźnika, którzy
w trakcie swojej krucjaty robią dokładnie to samo.
Najlepsze
w tym wszystkim jest jednak to, że świat „The Boys” namalowano przy użyciu
odcieni szarości, więc każda napotykana postać posiada w sobie również ludzkie
cechy, które choć nie rozgrzeszają ich z ich zbrodni, nadają całej sytuacji
pewien kontekst, a oni sami stają się dzięki temu pełnowymiarowymi bohaterami.
Hughie, ciapowaty nerd mieszkający wraz ojcem prędko okazuje się być zdolny do
strzelenia komuś w plecy, a pragnący nieść ludziom pomoc superbohaterowie
zostają przemieleni przez korporacyjną machinę, w efekcie czego płonący w nich
ogień gaśnie, bo w trakcie każdego zadania muszą przede wszystkim kierować się
dobrem firmy. „The Boys” pomimo superbohaterskiej tematyki jest zatem serialem
niezwykle aktualnym i bliskim każdemu, kto kiedykolwiek miał okazję obracać się
w korporacyjnym środowisku. Jednak nawet jeśli pracujesz na koparce,
przeprowadzasz gastroskopie w szpitalu, czy bronisz ludzi przed sądem – „The
Boys” będzie warte Twojego czasu.
Zapach Kobiety
Film
Gatunek: Dramat
Rok wydania: 1992
Reżyseria: Martin Brest
Obsada: Al Pacino, Chris O’Donnell
Kiedy moja luba zaproponowała mi obejrzenie „Zapachu Kobiety” zgodziłem się od razu, choć zrobiłem to z pewną niepewnością w głosie. Z jednej strony występuje w nim wyśmienity Al Pacino, z drugiej jednak tytuł kojarzył mi się z romansidłem, które w dodatku miałoby trwać dwie i pół godziny. Niby nic przeciwko historiom miłosnym nie mam i potrafię docenić te naprawdę dobre, aczkolwiek wciąż odczuwam do nich pewną niechęć. Widocznie jest to automatyczna reakcja mojego organizmu mająca uchronić moją męską dumę, która przecież domaga się wyłącznie krwi, wybuchów i strzelanin, a i jakąś gołą babą od czasu do czasu by nie wzgardziła. Gdybym jednak posłuchał swoich samczych instynktów i nie obejrzał „Zapachu Kobiety” – zrobiłbym swojej kulturowej świadomości olbrzymią krzywdę.
Wbrew pozorom nie jest to bowiem romans, a raczej film o życiu. I doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak banalnie to brzmi, bo przecież i „Klan”, i „M jak Miłość”, i nawet „Barwy Szczęścia” są o życiu, ale po prostu nie da się lepiej podsumować „Zapachu Kobiety”. Charliego Simmsa (Chris O’Donnell) poznajemy na kilka dni przed rozpoczęciem się długiego weekendu z okazji Święta Dziękczynienia, kiedy to próbując uzbierać na samolot na Boże Narodzenie zatrudnia się jako opiekun ślepego podpułkownika Franka Slade’a. Choć ten jest z początku bardzo niechętnie nastawiony do swojego opiekuna, szybko okazuje się, że ich zupełnie różne charaktery są dokładnie tym, czego potrzebowali.
Charlie wplątuje się w kłopoty w szkole i zmuszony jest stanąć przed wyborem między lojalnością wobec rówieśników i wydaleniem z prestiżowej szkoły w Baird, na którą stać jest go tylko dzięki rządowemu stypendium, a wydaniem ich i ocaleniem swojej przyszłości. Frank to z kolei typowy zgorzkniały weteran wojenny, który swoje wewnętrzne cierpienie i samotność maskuje grubiaństwem, niepoprawnymi żartami i alkoholem. Z kolei zainicjowana nagle przez niego podróż do Nowego Jorku, którą bohaterowie spędzają w najdroższych hotelach i luksusowych restauracjach, jest nie tylko przyjemną wycieczką, ale wręcz podróż w głąb ich własnych charakterów, z której mają nauczyć się nawzajem od siebie o lojalności oraz nadziei.
Nie powinno być tutaj dla nikogo zaskoczenie, że Al Pacino kradnie absolutnie każdą scenę, w której występuje. Jest absolutnie FE-NO-ME-NAL-NY w roli Slade’a. Jego bohater niepozbawiony jest charyzmy, a jego cięty dowcip i specyficzne spojrzenie na życie, choć niekiedy mocno niepoprawne politycznie, zachwyca. Niejeden mógłby pozazdrościć mu gadanego, a już zwłaszcza po obejrzeniu finału. Minusem jest jednak to, że cała reszta obsady wypada przy nim po prostu blado. I choć Chris O’Donnell wraz z pozostałymi aktorami spisują się naprawdę nieźle, Pacino zawsze kradnie całe show. Dla niego samego warto się pokusić o seans z „Zapachem Kobiety”, choć z pewnością ujmie Was również opowiadana w filmie historia.
Komentarze
Prześlij komentarz