Uwaga, gołe baby! (132)

Pamiętam jakim szokiem w 2011 roku była dla mnie scena w Wiedźminie 2, podczas której Triss Merigold obnażała swoje dźwięki przed wiedźminem. Dziś nagość w grach nie jest już wcale rzadkością, ale do tematu seksu wciąż podchodzi się nieśmiało. Opisywane dzisiaj Lust for Darkness oraz darmowy prolog jej nadchodzącego sequela, czyli Lust from Beyond: Prologue próbują nieco poważniej potraktować tę tematykę, opowiadając historię Kultu Rozkoszy pełną rytualnego seksu i lovecraftowskich bytów z innego wymiaru.

Na deser z kolei opowiem Wam, czym na tle wszystkim pozostałych battle royale’ów wyróżnia się zdecydowanie lżejsze tematycznie The Cycle.

Posłuchajcie…

Lust for Darkness

Gatunek: Horror/Symulator chodzenia

Developer: Movie Games Lunarium

Rok wydania: 2018r.

Grałem na: PC

Gra dostępna również na Macu i Switchu

W ciągu ostatnich dziesięciu lat branża growa zdecydowanie dojrzała, otwierając się nawet na temat seksu. Dziś nie jest już zaskoczeniem widok wirtualnych nagich piersi czy nawet penisa, a przecież jeszcze kilka lat temu wywołałoby to mały skandal. Niemniej seks tak naprawdę wciąż pozostaje „wizualną nagrodą” dla gracza i rzadko kiedy ma on jakiekolwiek znaczenie dla samej gry. Movie Games Lunarium postanowiło więc, że Lust for Darkness podejdzie do tego tematu nieco poważniej, opierając na nim swoją historię i wizualia, ale nie stając się przy tym interaktywnym pornolem.

Lust for Darkness to bowiem „symulator chodzenia” pokroju Observera czy The Suicide of Rachel Foster, w którym wcielamy się w Jonathana Moore’a Dostaje on pewnej nocy list od swojej zaginionej lata temu żony, w którym ta prosi go o przybycie do położonej na obrzeżach miasta posiadłości. Prędko okazuje się jednak, że należy ona do Kultu Rozkoszy, a my właśnie wplątaliśmy się w intrygę pełną rozwiązłości, rytualnego seksu i bytów z innego wymiaru. Raczej nie spotyka się tego rodzaju historii w grach. Co prawda mroczne posiadłości i kultyści czczący potwory z innego wymiaru nie są niczym nowym, bo znaleźć je można w choćby każdej grze bazującej na prozie Lovecrafta (np. The Sinking City), ale nie trafiłem jeszcze na tytuł, w którym walczymy z kultem seksu. Niestety Lust for Darkness kompletnie marnuje potencjał unikatowej tematyki. Cała intryga rozwiązuje się tak naprawdę w pierwszych dwudziestu minutach, a przez pozostałe dwie godziny (tak, taka krótka jest ta gra) biegamy po prostu po korytarzach posiadłości oraz innym wymiarze, rozwiązując banalnie proste zagadki i uciekając przed potworami.

Zabrakło tu niestety dobrego scenarzysty i jest to boleśnie odczuwalne. W żadnym momencie gry nie czułem się zachęcony do zwiedzania zakamarków odwiedzanych przeze mnie lokacji, a znajdowane tu i ówdzie listy mające na celu wyjaśnić genezę wymiaru Lusst’ghaa niezbyt dobrze spełniały swoją rolę. Tematyka seksu okazała się z kolei dorzucona niejako na doczepkę i po przejściu gry jestem stuprocentowo przekonany, że wykorzystano ją tylko i wyłącznie po to, by w celach marketingowych wzbudzić kontrowersje, alarmując chcących umysły swoich dzieci przed erotyką rodziców. Gdyby wyciąć wszystkie sceny orgii, nie zmieniłoby się kompletnie nic. Przyznam się jednak, że odpalając Lust for Darkness raczej spodziewałem się, że nie będzie to produkcja pierwszoligowa, co nie zmienia jednak faktu, że nadal czuję się mocno zawiedziony. Widocznie na dorosłą grę poruszającą ten temat przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

Lust from Beyond: Prologue

Gatunek: Horror/Symulator chodzenia

Developer: Movie Games Lunarium

Rok wydania: 2019r.

Grałem na: PC

Gra dostępna wyłącznie na PC

Moją miłość do darmowych prologów nadchodzących gier wyraziłem już niejednokrotnie, choćby przy okazji Alder’s Blood: Prologue kilka miesięcy temu. W przypadku nowych IP tego typu dema (bo u podstaw samodzielne prologi nimi właśnie są) pozwalają przede wszystkim sprawdzić, czy warto danym tytułem się w ogóle zainteresować, stanowiąc jednocześnie osobny rozdzialik w historii świata przedstawionego. Bywa też jednak, że wypuszczony prolog jest w stanie odbudować zszarganą reputację marki, czego żywym dowodem okazało się być Lust from Beyond: Prologue.

Opisywane powyżej Lust for Darkness, czyli pierwsza odsłona serii, zapadnie w mojej pamięci głównie jako zmarnowany potencjał – wydmuszka kusząca niespotykaną w medium tematyką, traktującą ją niestety dość powierzchownie. Po Lust from Beyond nie spodziewałem się więc niczego więcej. Byłem raczej nastawiony na to, że we wrześniu dostaniemy dokładnie to samo, czyli mało angażujący survival horror ze szczątkową fabułą. Niemniej po tym, co zobaczyłem w darmowym prologu gry, wewnątrz mnie zaczęła rosnąć nadzieja, że nadchodzący sequel zaoferuje mi to, czego nie dostarczył oryginał.

W Lust from Beyond: Prologue wcielamy się w jednego z kultystów mającego być niedługo zaprzysiężonym jako widzący – ktoś, kto, według moich obserwacji, posiada zdolność wejrzenia do wymiaru Lusst’ghaa. Godzinna kampania skłąda się głównie z zadania odnalezienia kilku potrzebnych do rytuału przedmiotów i krótkiej wycieczki do innego wymiaru, ale podczas tej zaledwie godziny dowiedziałem się o świecie gry więcej niż w trakcie całego Lust from Darkness. Znalezione tu i ówdzie listy pozwalają myśleć, że twórcy nieco poważniej podejdą do tematu choćby naboru do kultu czy nawet uczuć konfliktujących z wyznawaną przez jego członków wolnością seksualną. Dodatkowo w grze pojawiły się opcje dialogowe, co oznacza mniej więcej tyle, że zdecydowanie więcej będzie tutaj rozmów z bohaterami niezależnymi. Wszystko to wraz z dodaniem do rozgrywki paska zdrowia (fizycznego i psychicznego) oraz ekwipunku sprawiło, że bawiłem się naprawdę dobrze, a napisy końcowe pozostawiły mnie z pozytywnym nastawieniem do sequela.

The Cycle

Gatunek: FPS/Battle royale

Developer: Yager Development

Rok wydania: 2019r.

Grałem na: PC

Gra dostępna wyłącznie na PC

W „battle royale’owym” świecie trudno o większą innowację. Nie jest to nawet w końcu tak naprawdę osobny gatunek, a raczej tryb wokół którego obudowano całą grę. Zatem niezależnie czy gramy w Fortnite’a, Apex Legends czy Call of Duty: Warzone – w większym lub mniejszym stopniu doświadczamy tego samego. The Cycle jest jednak nieco inny, bo, choć u podstaw jest on battle royalem, meczu wcale nie wygrywa tu ostatni żywy na arenie, a ten, kto spełni najwięcej celów wytyczanych przez zatrudniającą go korporację.

Znane przede wszystkim ze Spec Ops: The Line studio Yager Development stworzyło na potrzeby swojej gry otoczkę fabularną nadającą rozgrywkom kontekst. Nie jest to wyłącznie bezmyślne zabijanie jak w innych produkcjach tego rodzaju (aczkolwiek można kłócić się tutaj, że taki Apex opowiada o jakimś tam turnieju, a w Warzone uczestniczymy w najzwyklejszej wojnie). Akcja The Cycle odbywa się na planecie kolonizowanej przez trzy ziemskie korporacje, a gracze wcielają się w pracujących dla nich prospektorów. Prospektorowie wysyłani są na powierzchnię planety w celu zebrania minerałów, oczyszczenia lokacji z krwiożerczej fauny, czy też w końcu odzyskania kontroli nad porzuconymi posterunkami. Każde zaliczone zlecenie wynagradza nas punktami, których ilość przesądzi o naszym zwycięstwie. Za eliminowanie innych graczy również dostaje się jakieś śrubki, ale punkty zdecydowanie szybciej zarabia się realizując zlecenia, więc do konfliktów dochodzi raczej wyłącznie wtedy, kiedy jest to konieczne.

Dzięki takiemu rozwiązaniu w The Cycle zdecydowanie częściej doświadczałem „narracji organicznej” (tak pozwolę sobie przetłumaczyć hasełko angielskie „emergent storytelling”), czyli pomniejszych historii wynikających z rozgrywki. Desperacka próba obrony wydobywającej minerały maszyny przed napierającą rozjuszoną zwierzyną budzi emocje jeszcze bardziej, kiedy tuż pod koniec całego procesu okazuje się, że od tyłu zachodzi nas duet (bo w The Cycle można w trakcie rozgrywki zawrzeć oraz później zerwać pakt z dowolnym graczem) wrogich prospektorów, więc kończymy między młotem a kowadłem. Albo kiedy pod koniec trwającego dwadzieścia minut cyklu (urocza nazwa na mecz) wykorzystujemy wykupioną przez siebie umiejętność kamuflażu, by przekraść się do statku ewakuacyjnego, który właśnie strzeżony jest przez grupkę przeciwników chcących wyeliminować wycofującą się konkurencję.

Brzmi i gra się w to naprawdę świetnie, aczkolwiek dość prędko doskwierać zaczęła mi pewna powtarzalność. Winą obarczam po części moje własne growe preferencje, bo w tryby sieciowe wsiąkam raczej rzadko (wyjątkiem ostatnio było Black Ops 4), ale także gameplay w The Cycle jest co najwyżej poprawny. Strzelanie nie daje takiej samej frajdy jak w Call of Duty, bronie są raczej mało zróżnicowane, a wydobywanie minerałów i zabijanie potworów po prostu nie jest tak emocjonujące jak starcia z innymi graczami. Niemniej warto dać The Cycle szansę, bo tytuł ten zapewnia co najmniej kilka godzin dobrej zabawy. No i jest też darmowy, ale to akurat nie jest w obecnych czasach żaden atut.

Komentarze

Popularne posty