Golem płakał, jak sprzedawał! (133)
A
gdyby tak rzucić to wszystko i zacząć sprzedawać ludziom łupy splądrowane z
pobliskich ruin? W prawdziwym życiu znalazłbym w nich pewnie co najwyżej zbite
butelki po Harnasiach, pety i… pozostałości po dzikich lokatorach. Na szczęście
w spełnieniu tego marzenia pomógł mi śliczny i niesamowicie grywalny
Moonlighter, który, w przeciwieństwie do również opisywanej w tym tygodniu
bijatyki Beat Me!, dostarcza niezapomnianych wrażeń.
Posłuchajcie…
Moonlighter
Gatunek: Rougelite/Symulator
sklepikarza
Developer:
Digital Sun
Rok
wydania: 2018r.
Grałem
na: PC
Gra
dostępna także na Xbox One, PlayStation 4, Switchu i Macu
W
zamierzchłych czasach, kiedy jeszcze zagrywałem się w Tibię, jednym z moich
ulubionych zajęć w niej było sprzedawanie innym graczom fantów zdobytych w
trakcie wypraw do podziemi. Było coś niesamowicie relaksującego i angażującego
w wybieraniu najlepszych łupów, zastanawianiu się, czy bardziej opłaci mi się
zabrać kilka lżejszych, ale mniej wartych przedmiotów zamiast jednego ciężkiego,
kosztownego, oraz w późniejszym targowaniu się z poszukującymi lepszego
uzbrojenia graczami. Przez wiele lat żadna gra nie dostarczyła mi podobnych
wrażeń, bo w większości system aukcyjny jest mocno zautomatyzowany, a i
pieniądze zarabia się znacznie łatwiej. Wtem, dość dla mnie niespodziewanie, na
rynku pojawił się Moonlighter.
Tytuł
ten jest dosłownie tym, co tak bardzo pociągało mnie w Tibii z tą różnicą, że
przeznaczony jest on wyłącznie dla pojedynczego gracza. Wcielamy się w nim w
młodego chłopaka z ambicjami odkrycia, co kryje się za tajemniczymi piątymi
wrotami w pobliskich ruinach. Dnie spędza on na prowadzeniu tytułowego
Moonlightera – sklepu wielobranżowe, z którego zyski przeznacza on w całości na
ulepszenia oraz ekwipunek mające mu pomóc odkryć sekrety skrywane przez ruiny.
Rozgrywkę
w Moonlighterze podzielić możemy więc na dwie części – symulator sklepikarza
oraz zręcznościowego roguelite’a. Od tej pierwszej nie należy spodziewać się w
żadnym razie hardkorowego tycoona, bo własny sklep prowadzi się bardzo prosto.
Łupy kładziemy na wystawach, nadajemy im cenę i… czekamy. Klienci po obejrzeniu
oferty albo odejdą zdenerwowani zbyt wysoką ceną, albo zadowoleni popędzą z
przedmiotem do kasy (byle tylko w oczach nie pojawiły im się złote monety, bo
oznaczać to będzie, że żądana cena jest śmiesznie wręcz niska). Cenę przedmiotu
ustalamy na szczęście tylko przy pierwszym wystawieniu go na sprzedaż, a gra
już zapamięta ile za niego chcemy. W trakcie pracy uważać trzeba też na kręcących
się złodziei oraz odwracające uwagi ptaszki, które czasami wlecą przez otwarte
drzwi. Od czasu do czasu warto też zainwestować w rozwój sklepiku, by dodać
sobie bonusy do zdrowia, a także zwiększyć hojność klientów przy dawaniu
napiwków, co znacząco poprawi nasze zarobki, pozwalając nam na ulepszenie
miecza i zbroi.
Jest
to o tyle ważne, że Moonlighter nie należy do najłatwiejszych produkcji i baty
zdarzało mi się zebrać od czasu do czasu nawet pomimo grania na najniższym
poziomie trudności. Niemniej po kilku ulepszeniach zaczynamy kosić kolejnych
przeciwników, a w pewnym momencie nawet bossów, choć wciąż należy uważać, by
nie stać się zbytnio pewnym siebie. Śmierć oznaczać będzie konieczność
rozpoczęcia zwiedzania lochu (dostępne są cztery tematyczne) od początku.
Podobny efekt będzie miała przedwczesna ucieczka z łupami, o ile akurat nie
postanowiliśmy wydać nieco więcej pieniędzy, by otworzyć portal pozwalający nam
wrócić do tego samego miejsca, kiedy już sprzedamy łupy i podreperujemy
zdrowie. Nie należy obawiać się jednak o trywializację rozgrywki, bo po powrocie
nie tylko odradzają się przeciwnicy, ale niektóre potyczki nie pozwalają nam na
skorzystanie z ekwipunku, a to właśnie w nim znajduje się ów amulet. Sama walka
jest tutaj zaskakująco satysfakcjonująca i stanowi świetną odskocznię od stania
na kasie (i vice versa). Pozwala też nawet zapomnieć o dość miałkiej fabule,
która jest tak naprawdę jedynym średnim elementem w kapitalnej w każdym innym aspekcie
grze.
Beat Me!
Gatunek:
Bijatyka
Developer: Red
Limb Studio
Rok
wydania: 2020r.
Grałem
na: PC
Gra
dostępna wyłącznie na PC
Moja recenzja Beat Me! dla serwisu Gamerweb.pl
Naprawdę
dawno już nie czułem, że marnuję przy grze swój czas i to nawet wtedy, kiedy
akurat ogrywałem jakiegoś kupsztala. W końcu nawet z największego kasztana
można wyciągnąć pewne nauczki designerskie, a i od czasu do czasu można w nich
dostrzec ukryte pod całym tym łajnem piękno. Beat Me! z kolei jest tak nijakie,
że trudno dostrzec w nim cokolwiek. Tytuł ten nie wywołuje jakichkolwiek
emocji, nie wyróżnia się absolutnie niczym i najprawdopodobniej wyparuje z
mojej świadomości szybciej niż dzisiejsze śniadanie. Nie zdziwię się, jeśli w
momencie, w którym czytacie ten tekst nawet nie wiem, że w cokolwiek podobnego
grałem.
Sytuacja
jest o tyle dla Beat Me! gorsza, że jest to tytuł w zamyśle mający dawać
graczom masę dzikiej i chaotycznej frajdy, bo jest on niczym innym jak
imprezową bijatyką pokroju choćby Super Smash Bros. czy Fly Punch Boom!. Przy
takiej grze powinno się chcieć po prostu krzyczeć i wesoło rechotać na zmianę.
Beat Me! niestety raczej usypia i to niezależnie czy gramy w trybie potyczek,
czy może jednak zdecydowaliśmy się powalczyć w kooperacji z kolejnymi hordami
duchów. Każdym z bohaterów gra się tak samo, mapy kończą się zdecydowanie zbyt
szybko, a walka jest tak płytka, że gdyby była oceanem to utykałyby na niej
statki.
Komentarze
Prześlij komentarz