Polski Doom (131)
Z
pewnym wstydem patrzę na swojego osiemnastoletniego siebie, kiedy pomyślę, że
podczas gdy ja uznawałem wówczas całkiem nieźle zdaną maturę i dostanie się na
studia jako sukces, Jakub Cislo w wieku osiemnastu lat stworzył Project
Warlock – absolutnie fantastyczny list miłosny do klasycznego Dooma, którym
warto się chwalić tak samo jak Wiedźminem.
Posłuchajcie…
Project Warlock
Grałem na PC
Gatunek: FPS/roguelike
Developer:
Buckshot Software
Rok wydania: 2018r.
Gra
dostępna również na Macu, PlayStation 4, Xbox One i Switchu
Dawno
nie czułem już takiej frajdy z grania w jakąkolwiek pierwszoosobową strzelankę.
W zasadzie, jeżeli o tym chwilę pomyśleć, ostatnio podobnych wrażeń dostarczył
mi Doom z 2016 roku, a przecież pisałem o nim aż dwa lata temu. Nie dziwię się
jednak, że ponownie tę samą adrenalinę poczułem dopiero dzisiaj przy okazji
polskiego Project Warlock, bo jest on przecież listem miłosnym do oryginalnego
Dooma sprzed przeszło dwudziestu lat.
Za
kolejne stwierdzenie prawdopodobnie zostanie mi odebrana karta gracza, ale
kompletnie nie chwytają mnie klasyczne pierwszoosobowe strzelanki. W samego
Dooma co prawda nie grałem, ale czas spędzony z oryginalnym Shadow Warrior,
Duke Nukemem czy też Bloodem uświadomiły mi, że granie w tego typu gry
zwyczajnie mnie męczy. Nie dorastałem z nimi i wychowywałem się raczej na
pierwszych faktycznie trójwymiarowych tytułach pokroju Medal of Honor: Underground, więc zazwyczaj próby zmierzenia się ze starszymi strzelankami
odczuwam dość boleśnie. Tym bardziej zdziwiło mnie więc, że w Project Warlock
wszedłem niczym zaprawiony weteran z wypiekami na twarzy wspominający dzień premiery
Wolfensteina 3D. Powiem więcej, Project Warlock sprawił, że zapałałem chęcią by
powrócić do ojców gatunku i dać im jeszcze jedną szansę.
Jest
to bowiem tytuł na tyle oldskulowy, by wyjadacze zawyli z zachwytu, ale też na
tyle nowoczesny, by mogli zakosztować go również nieco młodsi gracze. Wynika to
przede wszystkim z tego, że tytuł to produkt miłości do staroszkolnych
strzelanek wychowanego na nich osiemnastolatka. Toteż już przy pierwszym rzucie
oka na screeny widać, że Project Warlock wygląda jak zaginiony tytuł z lat 90.,
a w uczucie to jest tylko cementowane przez dynamiczną i cholernie wymagającą
rozgrywkę. Metalowe riffy przygrywające w tle perfekcyjnie współgrają z
dudniącymi dźwiękami naszej dwururki oraz następującymi odgłosami bólu rozpaćkujących
się demonów, robotów i innych łaknących naszej krwi stworów. Pomimo swojej oldskulowości brak tutaj jednak pewnej toporności ówczesnych gier - mamy pełną kontrolę nad kamerą (tzn. poruszać nią może w każdym kierunku), a wystrzeliwane pociski lecą w zdecydowanie bardziej przewidywalny sposób niż to dawniej bywało. Dzięki temu mogłem spokojnie chłonąć klimat tamtych lat bez towarzyszących im zazwyczaj upierdliwości wynikających z technologicznego postępu.
Wszystko to wzbogacone o wiele elementów pochodzących ze współczesnych tytułów. Mamy więc choćby levelowanie i rozwijanie statystyk bohatera, ulepszanie broni oraz wykupowanie nowych czarów pomagających nam w trakcie batalii z piekielnymi zastępami. Sam Project Warlock oryginalnie zaprojektowany został jako roguelike, więc podstawowy poziom trudności daje nam na start zaledwie trzy życia, które muszą nam wystarczyć do przejścia gry, ale po ostatniej aktualizacji wprowadzono także możliwość każualowej rozgrywki bez limitu zgonów, co osobiście uważam za znacznie lepszą opcję. Project Warlock smakuje bowiem najlepiej, kiedy gra się w niego dynamicznie, niczym John Wick sadząc kolejne headshoty bez zatrzymywania się ani na chwilę aż do momentu, kiedy pokonały Władcę Piekieł i samemu zasiądziemy na jego tronie.
Komentarze
Prześlij komentarz