Dodatki, dodateczki (290)

 

Dodatek może nie tylko dorzucić porcję naprawdę świetnych poziomów, jak The Ultimate DOOM, ale też poniekąd uratować honor serii, co poniekąd miało miejsce w przypadku Saints Row: A Song of Ice and Dust.

Posłuchajcie…

The Ultimate DOOM

Dodatek

Producent: id Software

Rok wydania: 1995

Grałem na: PC

Dodatek dostępny również na: PlayStation 4, Xbox One, Xbox 360, Nintendo switch, Mac, iOS

The Ultimate DOOM klasyfikuję jako dodatek, ale jest to w pewnym sensie uproszczenie. Tytuł ten to w zasadzie rozszerzona wersja oryginalnego DOOM-a, a obecnie praktycznie jedyna możliwa do zakupienia wersja. The Ultimate DOOM ukazał się jednak w 1995 roku, dwa lata po premierze oryginału, i dodawał do zabawy jeszcze jeden, zatytułowany „Thy Flesh Consumed” epizod, toczący się bezpośrednio po rozniesieniu przez Doomguya zastępów piekielnych. Co ciekawe, miał to być w zamyśle pomost „fabularny” między częścią pierwszą a drugą. Dlaczego użyłem cudzysłowu? Cóż, mówimy w końcu o DOOM-ie.

Zarys w fabularny teoretycznie rzeczywiście się tutaj znajduje, ale w rzeczywistości nie ma on żadnego znaczenia, ani nie niesie ze sobą jakiejkolwiek wartości. W zasadzie jedynym wartym odnotowania faktem jest to, że to właśnie w „Thy Flesh Consumed” po raz pierwszy pojawiła się Daisy, czyli króliczek głównego bohatera, bestialsko zamordowany przez oblegające Ziemię hordy piekielne. Nic więc dziwnego, że po powrocie do zniszczonego domu, Doomguy postanawia kontynuować swoją krucjatę, zapewniając nam kolejnych kilkanaście minut doskonałej zabawy.

The Ultimate DOOM nie zmienia absolutnie niczego w formule DOOM-a. Brak tu niepotrzebnych udziwnień, po które czasami sięgają twórcy przy odświeżeniach bądź reedycjach swoich gier, więc przejście z pierwotnych trzech epizodów do nowego jest absolutnie bezbolesne. Mało tego, śmiem twierdzić, że poziomy zaprojektowane na potrzeby rozszerzonej wersji są najlepszym, co pierwszy DOOM ma do zaoferowania. O ile w oryginale każdy z epizodów przez wszystkie swoje poziomy trzymał się konkretnego motywu, o tyle „Thy Flesh Consumed” pozwala sobie na nieco więcej świeżości, przerzucając gracza pomiędzy kamiennymi zamkami, pełnymi drewnianych wstawek budynkami, a nawet wąskimi kanionami. Na plus zaliczyć trzeba także projekt lokacji, bo zdecydowanie mniej jest tu teraz chamskich labiryntów.

Odczuwalnie w górę poszedł natomiast poziom trudności. Widoczne jest to zwłaszcza na samym początku przygody, kiedy to z zaledwie pistoletem rzucani jesteśmy na żer piekielnych bestii, które niekiedy teleportowane są z miejsca na miejsce. Później, kiedy zbierzemy już konkretny arsenał, robi się nieco łatwiej, ale wciąż, w przeciwieństwie do oryginału, musiałem mieć się bezustannie na baczności. Mimo wyższego poziomu trudności praktycznie nie czułem, że twórcy grają nie czysto. Do minimum ograniczono chociażby uporczywe wypuszczanie przeciwników za plecami gracza, więc finalnie The Ultimate DOOM, choć początkowo odrobinę się go obawiałem, pozwolił mi zakończyć przygodę z pierwszym DOOM-em w najlepszy możliwy sposób.

Saints Row: A Song of Ice and Dust

Dodatek

Producent: Volition

Rok wydania: 2023

Grałem na: Xbox Series X

Dodatek dostępny również na: Xbox Series S, Xbox One, PlayStation 5, PlayStation 4, PC

Moja recenzja Saints Row: A Song of Ice and Dust w TrójKast #050 - Też mi Jubileusz

Dodatek do recenzji dostarczył wydawca.

Kocham sformułowania, rozpoczynające się na „naj”. Ten krótki przedrostek często nie niesie ze sobą jakichkolwiek wartościowych informacji, a jednocześnie pozwala pobudzić wyobraźnię odbiorców, która to już dopowie sobie wszystko to, co potrzebne, choć niekoniecznie prawdziwe. Dodatek A Song of Ice and Dust do Saints Row miał być zatem największym rozszerzeniem do wydanego w zeszłym roku tytułu. Faktycznie, tak się właśnie stało, ale jeżeli po tym dumnym ogłoszeniu łudziliście się na coś w stylu The Lost and Damned i The Ballad of Gay Tony do GTA IV, to daliście się zwieść marketingowi. A Song of Ice and Dust rzeczywiście oferuje najwięcej zawartości ze wszystkich dotychczasowych dodatków, ale poprzeczka nie została ustawiona zbyt wysoko (żeby nie powiedzieć, że leży na ziemi wraz ze słupkami), a Volition zdecydowało się zrobić absolutne minimum, potrzebne do jej przeskoczenia.

Wstęp to negatywny bardzo, zdaję sobie sprawę, ale nie chciałbym, byście mieli jakiekolwiek płonne nadzieje, co do zawartości dodatku. To nic więcej, a zestaw pięciu niezbyt długich misji, zapewniających nieco ponad godzinę zabawy. To powiedziawszy, rad jestem oznajmić, że A Song of Ich and Dust pomimo swojego krótkiego czasu trwania jest również najlepszym ze wszystkich dotychczasowych rozszerzeń i to pomimo faktu, że motyw przewodni stanowi tutaj tak znienawidzone przeze mnie w podstawce LARP-owanie. Jeżeli zatem mieliście nadzieję na poważną (jak na standardy serii) historię, to niestety pukacie do złych drzwi. Wejść wciąż jednak warto, bo Volition odrobiło lekcję i snuta w rozszerzeniu opowieść naprawdę potrafi rozbawić.

Dla nikogo choć odrobinę obytego w popkulturze nie powinno być absolutnie najmniejszym zdziwieniem, że całość to jedna, wielka parodia sagi „Pieśni Lodu i Ognia”, a przy okazji wszelkich znanych z RPG-ów klisz i banałów. Już sama pierwsza misja niezbyt subtelnie nawiązuje do „Czerwonego Wesela”, a kolejne zadania to chociażby prześmiewcze zbieranie lisich skór (spokojnie, mowa o przebranych uczestnikach LARP-owej imprezy) czy konieczność ciułania pieniędzy, potrzebnych do zakupu przedmiotu, pozwalającego na pchnięcie historii do przodu. Całość okraszono przy tym masą przesadzonego patosu, a także wplecionymi w słowa bohaterów oraz wytyczne misji archaizmy. Swoją drogą, świetnie spisali się tutaj polscy tłumacze, bo polecenia w stylu „otwórzże” czy „rozprawże się” bawiły mnie zdecydowanie bardziej, niż jestem gotów przyznać.

Sensowne są również same misje. W przeciwieństwie do The Heist & the Hazardous nie ma tu bezsensownych skrótów czy pominiętych wątków. Całość to drobna, ale zgrabnie poprowadzona opowiastka, w której każde zadanie różni się od poprzedniego. Poza wspomnianym polowaniem na lisy zabawimy się tu również w  m.in. wyścigi „rydwanów”, obronę bazy czy eskortę konwoju. Nadal wprawdzie brakuje epickich misji pokroju pociągu z podstawki, ale wciąż wypada to o niebo lepiej, niż to, co dotychczas zaprezentowano nam w dodatkach do Saints Row.

Fanów eksploracji ucieszy natomiast poszerzenie mapy o dodatkowe miasteczko w postaci położonego na jej południowo-zachodnim krańcu Vallejo. Miejsce to, którego serce stanowi LARP-owy festiwal Dustfaire, jest całkiem urokliwe, ale jego raczej mikroskopijne rozmiary i brak nowych, eksluzywnych dla dodatku zadań pobocznych sprawi, że raczej nie zabawicie w nim zbyt długo. Ot, to po prostu kolejna pustynna miejscówka, tyle tylko, że zasiedlona przez oderwanych od rzeczywistości LARP-owców.

Poza tym wspomnieć wyłącznie z recenzenckiego obowiązku należy o nowych elementach kosmetycznych, fatałaszkach, paru „u-LARP-owionych” samochodach i broniach, ale nie jest to nic nazbyt interesującego. Wyjątek stanowi Młot Banowania, którym niczym Thor możemy ciskać w przeciwników z pewnością, że wierny oręż wróci do nas po chwili, a kiedy tylko trafimy przeciwników, otrzymamy szansę grzmotnięcia permabanem, mordującym wszystkich przeciwników w naszej najbliższej okolicy.

A Song of Ice and Dust stanowi zatem całkiem smakowity kąsek dla fanów zeszłorocznego Saints Row. Osobiście wolałbym, by ten „największy” dodatek oferował więcej czasu zabawy, ale te półtorej godziny spędzone na LARP-owej zabawie na ulicach Vallejo uważam za czas naprawdę miło spędzony. Należy jednak uczciwie zaznaczyć, że jeżeli podstawowe Saints Rów Was zawiodło, to A Song of Ice and Dust w żaden sposób nie odczyni złych wspomnień. To rozszerzenie wyłącznie dla fanów, którym wciąż mało jest beztroskiej rozwałki, nawet jeśli nowości starczy im na maksymalnie dwie godziny, wliczając w to zbieranie wszystkich znajdziek.

Komentarze

Popularne posty