Gra Schrödingera (125)

Grałem ostatnio w kilka naprawdę zwariowanych tytułów, z których najdziwaczniejszym zdecydowanie okazało się Deadly Premonition – na wskroś japońskie połączenie survival horroru, otwartego świata i ichniejszego podejścia do opowiadania historii, które sprawiło, że tytuł ten to istne The Room gier wideo. Uznałem więc, by przy okazji opowiedzieć Wam o jego pierwowzorze Rainy Woods.

Nieco mniej dziwne, ale wciąż niecodzienne są też polegające na toczeniu głazu poprzez czasoprzestrzeń Rock of Ages 2: Bigger & Boulder oraz Call of Fries – zaskakująco przyjemna gra o rzucaniu frytką.

W zasadzie jednym w normalnym tytułem, który chciałbym Wam dzisiaj zaprezentować jest Faeria: Elements, czyli pakiet łamigłówek do opisywanej trzy tygodnie temu Faerii. Jedynym, bo choć Spongebob SquarePants: Battle for Bikini Bottom – Rehydrated jest jak najbardziej kompetentną gameplayowo platformówką 3D, zawarte w nim abstrakcyjne poczucie humoru sprawia, że słowo „normalność” zupełnie do niego nie pasuje.

Posłuchajcie…

Rainy Woods - gra Schrödingera

Six Days in Fallujah

W historii gier wideo mieliśmy już multum obiecujących tytułów, które niestety nigdy się nie ukazały i najprawdopodobniej nigdy się nie ukażą. Do grupy tej należą chociażby nieodżałowane i niezwykle kontrowersyjne w USA Six Days in Fallujah oraz niemalże mistyczny Agent od Rockstar Games. Świadomość, że nigdy nie przyjdzie nam zagrać w wyczekiwany przez nas tytuł nie jest przyjemna, choć zdarza się, że dany projekt zamiast zostać całkowicie skasowanym, jest przekształcany w coś zupełnie innego lub zaledwie w ułamku przypominającym oryginał. Z bardzo otwartego Ride to Hell obiecującego graczom poczucie wolności i możliwość długich motocyklowych przejażdżek wraz ze swoim gangiem motocyklowym zrobiono jego własną karykaturę, growy koszmarek, który zapewnił miliony wyświetleń znanym YouTuberom wyśmiewającym produkt końcowym.

Rainy Woods jest więc swego rodzaju ewenement. Nie zdziwię się jeżeli tytuł ten widzicie po raz pierwszy, bo ja sam nie miałem o jego istnienia jeszcze kilka dni temu. Jest to o tyle ciekawe, że jego finalna wersja to gra bardzo dobrze znana, a nawet kultowa wśród graczy. Tytuł ten opowiadał bowiem o agencie FBI Davidzie Youngu Henningu, który wraz ze swoim niewidzialnym partner Jeterem przybywa do tytułowego Rainy Woods, by rozwiązać zagadkę brutalnego morderstwa młodej mieszkanki miasteczka. Całość toczyć miała się w dużym otwartym świecie opartym o cykl dobowy, a klimaty gry samoczynnie przywoływał na myśl serial Twin Peaks.

Jeżeli mieliście już okazję zagrać w swoim życiu w Deadly Premonition lub przed przystąpieniem do tego tekstu przeczytaliście znajdujące się poniżej moje wrażenia z owej gry, z pewnością macie teraz swego rodzaju deja vu. Rainy Woods to bowiem nic innego jak skasowany w 2009 roku protoplasta Deadly Premonition. Sprawa jest o tyle ciekawa, że oglądając zwiastun pierwowzoru nie da się nie odnieść wrażenie, że zmianom uległy wyłącznie elementy kosmetyczne gry. Teoretycznie zdecydowanie większą transformację mógł przejść sam gameplay, ale, znów, czytając opisy gry trudno jest nie odnieść wrażenia, że i pod tym względem Rainy Woods jest wręcz bliźniaczo podobnie do tego, co dostaliśmy później.

Najbardziej zdumiewający jest dla mnie fakt, że, przynajmniej w moim odczuciu, Rainy Woods wyglądało po prostu lepiej od Deadly Premonition. Sam świat gry na udostępnionych w ramach zapowiedzi oryginału prezentuje się co prawda nieco zbyt pusto, ale z łatwością można problem ten wytłumaczyć wciąż trwającym jeszcze okresem developingu. Wystarczy spojrzeć choćby na pierwotny model głównego bohatera, który w ówczesnej wersji faktycznie przypominał człowieka, a nie krzyżówkę kosmity z robotem.

Oficjalnym powodem skasowania Rainy Woods były problemy techniczne wynikające z różnic pomiędzy Xboxem 360 a PlayStation 3. Wydaje mi się to być jednak dość naciągane, bo choć Deadly Premonition finalnie ukazało się najpierw na konsoli Microsoftu, a dopiero później na PS3 i PeCetach, to kasowanie całej gry nie wydaje mi się tutaj sensowne. Logiczniejszym wydawałoby się anulowanie najbardziej problematycznej wersji skoro i tak w końcu to dokładnie zrobiono. Sądzę więc, że chodziło tutaj o coś innego niż problemy technologiczne i skłaniałbym się ku naruszeniu praw autorskich Twin Peaks. Możliwe, że pojawiły się naciski ze strony autorów serialu, bo Rainy Woods momentami kropka w kropkę kopiowało znane z niego sceny (do zobaczenia tutaj) i Access Games mogło chcieć uniknąć ewentualnej batalii sądowej. Są to jednak wyłącznie moje spekulacje i równie dobrze faktycznie mogło rozchodzić się o różnice platformowe. Niestety prawdy nie dowiemy się najprawdopodobniej nigdy.

Deadly Premonition (PC)

Gatunek: Survival Horror

Developer: Access Games

Rok wydania: 2010r.

Gra dostępna także na PlayStation 3, Xbox 360 i Switchu

Deadly Premonition jest dla gier wideo tym, czym The Room dla kina. To produkt absolutnie perfekcyjny w swojej niedoskonałości. Tytuł tak fascynująco niekompetentny, że wyrosła wokół niego oddana społeczność fanów autentycznie uważających dzieło Swery’ego (autora chociażby D4: Dark Dreams Don’t Die) za arcydzieło cierpiące z powodu braków w budżecie. Po spędzeniu kilkunastu godzin w skórze agenta Francisa Yorka Morgana (którego nazywać będę Yorkiem. Wszyscy nazywają go Yorkiem) i wysłuchaniu jego licznych dialogów z towarzyszącym mu niewidzialnym partnerem Zachiem trudno jest mi się z nimi nie zgodzić. Zwłaszcza, że wciąż, choć od momentu ukończenia gry minęło już kilka dni, nie mogę przestać myśleć o tej przedziwnej, silnie inspirowanej Twin Peaks opowieści.

Jakakolwiek fasada powagi zostaje błyskawicznie wyrzucona przez okno już w samym intro gry. Początkowo możemy się nabrać, że czeka nas mrożący krew w żyłach thriller. W końcu pierwsze sceny gry przedstawiają dwójkę bawiących się w lesie dzieciaków, które znajdują przywiązane do drzewa zwłoki nagiej kobiety z rozciętym brzuchem. Jednak scena następna, w której York pędząc swoim samochodem w czasie ulewy przy okazji pali papierosa, rozmawia przez telefon, a, jakby tego było mało, prawą ręką wyszukuje informacje na leżącym na siedzeniu pasażera laptopie nie pozostawia złudzeń, że następne kilka godzin będą czystym szaleństwem. I nie przesadzam. Deadly Premonition co krok zaskakuje nas jakimś dziwactwem, a kiedy już myślimy, że widzieliśmy już wszystko, gra serwuje nam kilkunastominutową scenę poświęconą kanapce z indykiem, dżemem i płatkami śniadaniowymi.

O wszystkich tych dziwnościach wiedziałem już wcześnie. Deadly Premonition jest w końcu tytułem kultowym, a tuż przed rozpoczęciem swojej przygody w Greenvale zobaczyłem wskazówki dotyczące mojego nadchodzącego zdziwienia w swojej porannej kawie. A kawa nigdy się nie myli. Toteż nawet najbardziej sztampowe rozwiązania każące myśleć, że Deadly Premonition to przecież nic innego jak typowy, nieco zepsuty survival horror z dorzuconym otwartym światem i samochodami nie zdołały mnie oszukać. Nie musiałem z resztą wcale długo czekać na potwierdzenie przepowiedni z kawy, bo prędko okazało się, że akcja gry toczy się w żyjącym, opartym na cyklu dobowym świecie z masą zupełnie nie pasujących do siebie mechanik. Tuż po sekcji strzelanie do zombipodobnych przeciwników w mrocznej wersji Greenvale możemy więc udać się na ryby lub wziąć udział w wyścigu. Przy okazji należy pamiętać, by wyprać zbyt długo noszony garnitur, a także co jakiś czas zatankować swój samochód lub przynajmniej wymienić go na inny radiowóz z pełnym bakiem.

Nie można więc twórcom odmówić ambicji, bo Deadly Premonition bliżej do czegoś w rodzaju symulatora życia w Twin Peaks aniżeli do survival horroru. Może gdyby zabrali się do tego bardziej kompetentni ludzie z większym budżetem Deadly Premonition stałoby się jednym z najważniejszych tytułów historii gier, zawstydzającym swoją złożonością konkurencję i wyprzedzający takie produkcje jak The Legend of Zelda: Breath of the Wild lub Red Dead Redemption 2. Niestety Access Games nie miał ani na tyle umiejętności, ani na tyle pieniędzy by całkowicie zrealizować swoją wizję niezwykle immersyjnej produkcji.

Wielu fanów twierdzi też, że wszystkie wynikające z tego problemu powody tylko potęgują uczucie trafienia do świata, w którym nic nie jest takie, jakim się wydaje. A to przecież ten dziwaczny klimat jest najbardziej przyciągającym elementem Deadly Premonition. Prawda, Zach? Wszystko łączy się tutaj w zaskakująco spójną całość. York gadający do siebie o starych filmach w trakcie jazdy samochodem, wyławianie zatopionych dokumentów przy pomocy wędki, zepsute animacje bohaterów czy też choćby elementy otoczenia pamiętające zamiast załamywać, zachwycają. To coś okropnie kontrintuicyjnego, bo przecież w każdej innej grze uznalibyśmy wszystkie te głupotki i niedociągnięcia za ich olbrzymie minusy. Jim Sterling powiedział kiedyś, że Deadly Premonition to gra tak zła, że aż doskonała. Toteż jako, że przez te kilkanaście godzin użerania z się z mozolnie jeżdżącymi autami, paplającymi o pierdołach bohaterami oraz z licznymi błędami (Deadly Premonition nie ma żadnej dobrej wersji gry, ale raczej uniwersalnie uważa się, że port na PC jest tą najgorszą) bawiłem się świetnie, więc muszę przyznać mu rację. Deadly Premonition to bowiem jedna z tych gier, w które należy zagrać, bo jest po prostu jedyną w swoim rodzaju.

Rock of Ages 2: Bigger & Boulder (PC)

Gatunek: Tower Defense/Zręcznościowa

Developer: ACE Team

Rok wydania: 2017r.

Gra dostępna także na Xbox One, PlayStation 4 i Switchu

Wydane w 2011 roku Rock of Ages wzięło mnie kompletnie znienacka. Tytuł ten stanowił niesamowicie grywalne połączenie tower defense’a oraz zręcznościówki opartej na toczeniu kuli, a wszystko oblane chochlą abstrakcyjnego humoru. Tak jak oryginał opowiadał o zmęczonym swoim losem Syzyfie, który w końcu postanowił przeciwstawić się bogom i skacząc pomiędzy różnymi momentami w czasie podbić świat, tak Rock of Ages 2 w roli swojego protagonisty obsadza również znanego z greckiej mitologii Atlasa, choć akurat w jego przypadku nie było to wcale zamierzone. Ot, pewnego razu niechcący upuścił glob, a w czasie próby jego ratowanie spadł na Ziemię, porywając po drodze głaz Syzyfa, który akurat odpoczywał niedaleko.

Jeżeli brzmi to dla Was niczym wymysły szaleńca to z radością mogę Was poinformować, że Wasze odczucia są jak najbardziej poprawne. Rock of Ages to bowiem fantastyczny miszmasz pomysłów wszelakich. W fabule trudno jest się doszukać większego sensu, bo Atlas podczas swojej podróży staje w szranki z karykaturami bohaterów klasycznych dzieł sztuki (do tego wyrwanych prosto z nich, bo przerywniki filmowe oraz bohaterowie gry zaprezentowani są w postaci prosto animowanych wycinków z obrazów lub zdjęć rzeźb). Spotkać można więc widzącego we wszystkim potwory Don Kichote'a, wymiotującego na wszystko farbą Van Gogha, czy też Joannę d’Arc nieumyślnie zainspirowaną do walki przez Boga pytającego ją, czy przypadkiem nie widziała w okolicy Atlasa. Wszystko to przypomina dziecinną parodię historii świata, dzięki czemu uśmieszek co rusz pojawia się na ustach grającego. Niemniej przyznać muszę, że jedynka pod tym względem wypadała kapkę lepiej i nie jest to podyktowane moim sędziwym obecnie wiekiem, bo pozwoliłem sobie przypomnieć przyrywniki filmowe oryginału przed ograniem Bigger & Boulder.

Zdecydowanie lepiej względem oryginału wypada natomiast rozgrywka. To typowy przykład „więcej i lepiej”, o czym przecież informuje też sam tytuł gry. Taranowanie wielkich, drewnianych wrót i rozplaszczanie swoich przeciwników nadal sprawia tyle samo frajdy, a budowanie swoich umocnień w oczekiwaniu na wyrzeźbienie kolejnej kuli przez naszych popleczników zapobiega monotonii i wprowadza do całości nieco elementu taktycznego, choć trzeba przyznać, że w moim przypadku sprowadzał się on do stworzenia ścieżki zdrowia z beczek dynamitu i bojowych słoni. Nic nie stoi na przeszkodzie, by podejść do tematu z nieco większą finezją, ale nie będzie to miało większego wpływu na poziom trudności, bo ten sam w sobie nie należy do najbardziej wygórowanych. I dobrze, bo w innym razie kłóciłby się on z rubaszną i nie traktującą się nazbyt poważnie resztą gry. Rock of Ages 2: Bigger & Boulder to bowiem perfekcyjny sposób na spędzenie kilku wolnych wieczorów walcząc z bohaterami dzieł sztuki przy akompaniamencie „szlagierów” muzyki klasycznej.

Call of Fries (PC)

Gatunek: Zręcznościowa

Developer: Anatoliy Loginovskikh

Rok wydania: 2019r.

Gra dostępna wyłącznie na PC

Przyznam, że obawiałem się, że Call of Fries okaże się jedną z tych „growych parodii” uznanych marek, czyli w tym wypadku serii Call of Duty. Znacie ten typ. Niskiej jakości assety, do bólu prosty i ledwo klejący się gameplay, oraz napisana na kolana fabuła pełna żartów o kupie i seksiku. I w sumie nie wiem do końca jak czuję się z tym, co zastałem po uruchomieniu gry, bo przeszło to wszelkie moje oczekiwania. Chyba nie byłem zwyczajnie gotowy na to, że przez najbliższą godziną będę próbował wystrzelić frytkę w taki sposób, by ta trafiła do znajdujących się na końcu poziomu ust.

Musiałbym jednak skłamać twierdząc, że nie bawiłem się przy tym dobrze. Ba, prosta w założeniu rozgrywka oparta o podbijanie frytki i wystrzeliwanie jej przed siebie sprawia, że Call of Fries wciąga niczym bagno. Dzieje się tak głównie za sprawą syndromu jeszcze jednej tury, bo bezustannie czujemy, że już prawie nam się udało przeskoczyć ten skurczysyński kubek gorącej herbaty, więc przy kolejnej próbie z pewnością nam się uda. Pomaga też w miarę przyjemna oprawa graficzna i zaskakująco dobra muzyka, którą jednak zalecałbym szybko wymienić na jakiś podcast lub audycję. W moim przypadku najlepiej sprawdzał się Cejrowski, który dziamolił coś tam w tle, że Trump to, że w Ameryce to jest, a w Polsce to nie ma, a w lasach Amazonii to w ogóle dzikie świnie żyją i jedzą ludzi, panie redaktorze!

Niemniej mój uśmiech dość szybko zniknął z mojej twarzy, a na jego miejscu pojawił się wyraz frustracji, kiedy okazało się, że Call of Fries nie ma funkcji zapisu, ani chociaż wyboru poziomu. Toteż w momencie, kiedy frustracja grającego osiąga apogeum i chciałbym skończyć w tym miejscu na dzisiaj, by ze świeżym umysłem ponowić starania jutro – cóż, czeka go niemiła niespodzianka. Co prawda sami twórcy na stronie sklepu piszą coś o „arcade’owym gameplayu”, ale gra ani nie zlicza punktów, ani nie posiada żadnych rankingów, więc nie zaimplementowanie opcji wznowienia gry od ostatnio ogrywanego poziomu uważam za niedopatrzenie i pewną złośliwość. Szczególnie upierdliwe jest to w momencie, kiedy po przejściu etapu gra wysypuje się do pulpitu z błędem i nie jest się do końca pewnym, czy aby błąd ten nie pojawi się ponownie. U mnie niestety tak się stało i na tym etapie postanowiłem zakończyć swoją przygodę z Call of Fries, choć nie wiem jak daleko dotarłem…

Faeria: Elements (PC)

Dodatek

Developer: Abrakam

Rok wydania: 2018r.

Dodatek dostępny wyłącznie na PC

W tekście poświęconym podstawowej Faerii sprzed kilku tygodni wspominałem, że moim ulubionym jej elementem zdecydowanie były zagadki Jalmyra, w których wrzucano nas z predefiniowanymi kartami w środek trwającej rozgrywki z zdaniem wygrania w ciągu jednej tury. Zagadki te nie tylko były świetnym sposobem na oderwanie się od nużących już po jakimś czasie klasycznych potyczek, ale też przy okazji pozwalały na jednoczesną naukę różnorakich zagrywek. Toteż świetnym pomysłem wydało mi się zakupienie dodatku poświęconego właśnie zagadkom. Zwłaszcza, że akurat był on w promocji. Niestety trochę się przeliczyłem…

Elements zmęczyło mnie niemiłosiernie. Do tego stopnia, z resztą, że już mniej więcej w jego połowie nie mogłem na kolejne zagadki patrzeć dłużej niż kilkanaście minut. Okazuje się więc, że prawdziwe jest utarte już powiedzenie „co za dużo, to nie zdrowe”. Elements wciąż oferuje 50 wymagających łamigłówek i odpowiednio dozowane zapewniają świetną rozgrywkę, ale jeżeli chce się w nie po prostu grać jedna za drugą (a właśnie ten błąd popełniłem ja) to bardzo szybko nam się to przeje. Zwłaszcza, że dodatek nie oferuje żadnej fabularnej treści, czego w sumie można było się spodziewać, bo i podstawka w tym zakresie była mocno skąpa. Niemniej uważam, że jeżeli w Faerii spędziliście już sporo czasu to Elements powinno również przypaść Wam do gustu, o ile posłuży Wam jako przerywnik pomiędzy klasycznymi walkami.

Spongebob SquarePants: Battle for Bikini Bottom - Rehydrated (PC)

Gatunek: Kolektaton

Developer: Purple Lamp Studios

Rok wydania: 2020r.

Gra dostępna także na PlayStation 4, Xbox One i Switchu

Moja recenzja Spongebob SquarePants: Battle for Bikini Bottom – Rehydrated dla serwisu Gamerweb.pl

To remake’i gier takich jak Spongebob SquarePants: Battle for Bikini Bottom uważam za zdecydowanie ważniejsze dla branży gier niż nowy Resident Evil 3 czy też Final Fantasy VII Remake. Świetnie jest móc wrócić do tych jakże klasycznych tytułów, które złotymi zgłoskami zdążyły zapisać się na kartach growej historii, ale… No właśnie, produkcje te zyskały już status kultowy i wciąż wielbione są przez miliony graczy na całym świecie. Ich nowe wersje to miłe połechtanie nostalgii starszych fanów i szansa na zagranie w nie przez młodsze pokolenia, ale nie wiele więcej. Z kolei taki Spongebob SquarePants: Battle for Bikini Bottom dzięki swojemu remake’owi zyskał szansę, by w końcu po wielu latach zapomnienia przebić się do szerszej świadomości graczy.

I uważam, że jak najbardziej na to zasługuje, bo jest to jeden z niewielu wyjątków, kiedy to gra oparta na filmowej (czy też w tym przypadku serialowej) licencji nie okazuje się wcale badziewiem żerującym na nieświadomości co bardziej niedzielnych graczy. Po prawdzie Battle for Bikini Bottom dorobił się małej społeczności fanów i usłyszeć o nim można na większości youtube’owych wyliczanek w stylu „Top 10 Zapomnianych Klasyków! HIT”. Niemniej trudno jest mówić tutaj o jakimś większym sukcesie, bo poza tą garstką ludzi, raczej mało kto o tytule tym w ogóle słyszał.

Korzystne dla gry są również okoliczności premiery, bo sprawdzi się on perfekcyjnie jako sposób ucieczki od tego całego szaleństwa z wirusem, zamieszkami w Stanach, a nawet wyborami. Spongebob to bowiem jedna z najcieplejszych produkcji w jakie przyszło mi w ostatnim czasie zagrać. Jest to bowiem przepiękna, pełna uroczo absurdalnego humoru i prosta do ogarnięcia platformówka, w której naszym głównym zmartwieniem jest znalezienie drogi do zdobycia kolejnej ze stu złotych łopatek do przewracania burgerów. Choć mapy usiane są przeciwnikami, nie stanowią oni dla nas większego zagrożenia, bo choć zdolni są nas zabić to jedyną konsekwencją śmierci jest cofnięcie nas od kilku metrów i to z zachowaniem całego naszego postępu.

Ogrywane przeze mnie kiedyś Banjo-Kazooie oparte na identycznym wręcz modelu rozgrywki okropnie mnie wymęczyło, więc do Battle for Bikini Bottom podchodziłem dość ostrożnie. Okazało się to jednak zupełnie niepotrzebne, bo tytuł ten pokazał mi, że kolektatony mogą być niezwykle przyjemnymi odstresowywaczami, ale zależy to przede wszystkim od tego, jak duże wyzwanie twórcy chcą postawić przed graczem. Banjo-Kazooie był pod tym względem zdecydowanie bardziej staroszkolny (w końcu wyszedł w latach 90.) niż Spongebob, w którym fani trudniejszych produkcji nie mają absolutnie czego szukać. Ale to dobrze, czasem po prostu należy nam się chwila odpoczynku od ratowania świata i pokonywania coraz to potężniejszych przeciwników. Od tego jest Sekiro i inne gry From Software. Spongebob jest natomiast od dostarczania czystej radości.

 

 


Komentarze

  1. Chyba port PC-owy uważany jest za najlepszą wersję o ile w przypadku pozostałych wersji, zmuszeni jesteśmy do grania kropka w kropkę do wydania premierowego na starych konsolach lub na mobilce na kompie wystarczy wgrać dpfix, HD Font, HUD, icons, HD Environment and Skins oraz color/dof fix i otrzymujemy bardzo fajną wersję gry całkiem ładną choć wciąż popsutą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, wgranie fanowskich poprawek jest tutaj jak najbardziej wskazane i sam z nich korzystałem. Nie zmienia to jednak faktu, że wszystkie te modyfikacje są czymś, czego nie zawiera sama gra. Już to jest dla mnie wystarczającym powodem, by uważać port PC za kiepski. Ba, nawet po wgraniu dpfixa walczyć musiałem najpierw z pokazem slajdów (pomimo, że licznik FPS pokazywał stałe 60), a następnie pod koniec gry z zepsutym celowaniem uniemożliwiającym mi trafienie ostatniego strzału w bossa, bo na PC z jakiegoś powodu gra domyślnie blokuje możliwość ruszania kamerą przy celowaniu. Jest na obejście tego problemu kilka sposobów, ale w moim przypadku żaden nie działał do momentu, w którym usunąłem dpfixa. Co ciekawe, błąd ten występuje tylko na PC.

      No i jest jeszcze ciągłe wysypywanie się do pulpitu. Jest to na tyle częste, że powstała cała lista możliwych miejsc, w których gra się wykrzaczy i sposobów na ich ominięcie. Dla tych w potrzebie, link poniżej:
      https://www.pcgamingwiki.com/wiki/Deadly_Premonition:_The_Director%27s_Cut#Crashes

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty