Nowoczesna klasyka (201)
Choć
gry bezustannie się zmieniają, w graczach wciąż silna jest tęsknota do starych
czasów, kiedy to, według podań kronikarzy, gry były po prostu lepsze. Nic więc
dziwnego, że twórcy coraz częściej serwują nam klasykę w nieco bardziej
współczesnym wydaniu. Akcję Halo Infinite osadzono w jakże popularnym ostatnio
otwartym świecie, nie ingerując przy tym zbytnio w uwielbiany przez fanów gameplay.
Book of Demons miksuje pierwsze Diablo z karcianką. Z kolei Beyond a Steel Sky miesza
styl rozgrywki z gier Telltale z klasyczną formułą przygodówek point-and-click.
Posłuchajcie…
Halo Infinite
Gatunek: FPS
Developer: 343
Industries
Rok
wydania: 2021r.
Grałem
na: Xbox Series X
Gra
dostępna także na: Xbox Series S, Xbox One, PC
Moja recenzja Halo Infinite dla Gamerweb.pl
Halo
nareszcie powraca do formy! Ostatnie lata spędzone w rękach 343 Industries nie
były dla serii zbyt łaskawe, czego kulminacją okazało się zatrważająco nijakie
Halo 5: Guardians. Nieustanna gonitwa za branżowymi trendami sprawiła, że Halo
niejako zatraciło swoją tożsamość, stając się kosmicznym i nieco bardziej
kolorowym wariantem Call of Duty. Infinite zapuszcza się jeszcze głębiej w tę
króliczą norę, oferując tym razem otwarty świat oraz garść gadżetów, w tym
wyrwaną żywcem z DOOM Eternal linkę z hakiem. Wszystkie znaki na niebie
wskazywały, że tytuł po raz kolejny mnie rozczarowuję, nie umywając się do
poziomu oryginalnej trylogii, którą w ostatnich latach zacząłem dość mocno
doceniać.
Okazało
się jednak, że pomimo tych wszystkich nowości i nadal zmodernizowanej formuły
rozgrywki znanej z „piątki”, Halo Infinite wyraźnie skierowane jest do
weteranów serii, których odrzuciły dotychczasowe eksperymenty 343 Industries.
To wbrew pozorom na wskroś klasyczna odsłona i bez najmniejszego problemu
porzucić można otwarty świat i korzystanie z wprowadzonych w tej części
gadżetów. Uczyniwszy to, grać będzie się wam niczym w stare odsłony serii. Zwłaszcza,
że powracają starzy znajomi. Zapomnijcie o Proteanach, Prekursorach i innych
pradawnych bytach – powitajcie natomiast rebeliancki oddział Przymierza, czyli
znanych z Halo Wars 2 Wygnanych, którego szeregi zasilają tak dobrze znane nam
grunty, brute’y i elite’y.
Co
jednak najważniejsze, 343 Industries nareszcie udało się napisać scenariusz na
poziomie bliskim temu z oryginalnej trylogii. Mało tego, Halo Infinite opowiada
zaskakująco kameralną i osobistą historię, w trakcie której zgłębiamy charakter
Master Chiefa i otrzymujemy niepowtarzalną szansę, by dostrzec w nim nie
superżołnierza, a dotkniętego piętnem wojny człowieka. Oczywiście, wciąż mamy
tutaj do czynienia z międzygalaktyczną wojną i starożytnymi instalacjami
wojskowymi, ale wszystko to jest tutaj tłem dla Master Chiefa i jego relacji z
Cortaną. To nie tylko przyjemny powiew świeżości, ale też po prostu bardzo
dobra opowieść, która na nowo rozpaliła we mnie miłość do Halo.
Świetnie
wypada też tryb sieciowy, który tym razem ograć można całkowicie za darmo. To
ponownie pełen powrót do klasycznej formuły Halo. Twórcy zrezygnowali bowiem z
wprowadzonych w „czwórce” zestawów uzbrojenia niczym w Call of Duty. Oznacza
to, że każdy gracz startuje z tym samym wyposażeniem, a jedynie od jego
znajomości mapy zależy, jak szybko odnajdzie lepsze pukawki i pojazdy. W
sieciowym Halo Infinite bawiłem się równie dobrze, co przed laty w Halo 3,
kiedy dopiero zaczynałem swoją przygodę z konsolami. Żal jedynie, że na
premierę do gry nie trafił tryb Forge oraz, przede wszystkim, możliwość ogrania
kampanii w kooperacji. Wprawdzie obie te rzeczy zostaną za jakiś czas dodane,
ale ich brak zdecydowanie pozostawia nieprzyjemny niesmak po świetnej pod
każdym innym względem grze.
Book of Demons
Gatunek:
Karciany hack’n’slash
Developer: Thing
Trunk
Rok wydania:
2018r.
Grałem
na: PC
Gra
dostępna także na: Nintendo Switch
Jak
rżnąć, to rżnąć od najlepszych i tak, żeby się nie pokapowali. Polskie studio
Thing Trunk zdecydowanie kierowało się podczas prac na Book of Demons powyższą
maksymą, bo tytuł ten można opisać właśnie jako papierowe Diablo z elementami
karcianki. Jeżeli bowiem graliście kiedykolwiek w pierwsze Diablo, z miejsca
poczujecie się jak w domu również w Book of Demons. Wszakże mamy tutaj zarówno
średniowieczną wioskę, odzianego w brązowe szaty starca stojącego obok
znajdującej się w jej centrum studni, a zejścia do czeluści piekielnych, które
jakiś czas temu otworzyło się w lokalnym kościele nie mogło również zabraknąć.
Nie jest to jednak bezmyślny plagiat, a swego rodzaju list miłosny, oferujący
przy tym znacznie więcej od siebie, przy okazji ciesząc oko niezwykle
unikatowym stylem graficznym. Wszystko wykonano tu bowiem z papieru i
prezentuje się to wręcz wybornie.
Dość
ciekawie rozwiązano również kwestię rozgrywki, bo choć Book of Demons to u
podstaw dość klasyczny hack’n’slash, w którym przebijamy się przez kolejne
zastępy zamieszkujących katakumby potworów, gra się w niego zdecydowanie
inaczej niż w jakiegokolwiek innego przedstawiciela gatunku. Sporą różnicą jest
chociażby fakt, że nasz bohater poruszać może się tylko po specjalnie
wyznaczonych trasach, tym samym czyniąc grę hack’n’slashem na szynach. Dość
szybko robi się to niestety delikatnie irytujące, bo ograniczenie to nie
obowiązuje naszych przeciwników, którzy spokojnie mogą nas okrążyć i zamknąć
nam drogę ucieczki, ale nie jest to też coś, co zepsułoby wrażenia płynące z
jakże udanym pod każdym innym względem rozgrywki.
Świetnie
wypada chociażby system zdolności i ekwipunku oparty o zdobywane w trakcie
zabawy karty. Początkowo wyekwipować można zaledwie trzy, ale wraz z postępami
w fabule, za odpowiednią sumę będziemy mogli otworzyć kolejne sloty, czyniąc
naszego bohatera coraz to potężniejszym. Same karty również można ulepszać, a z
zabitych bossów i otwartych skrzyń wypaść mogą ich specjalne oraz legendarne
warianty, charakteryzujące się dodatkowymi bonusami. W trakcie zabawy w każdej
chwili mamy możliwość wymiany wyekwipowanego zestawu na inny, ale osobiście
prawie nigdy tego nie robiłem, bo dość łatwo jest stworzyć „build” najbardziej
odpowiadający naszemu stylowi rozgrywki.
Trzeba
nadmienić jednak, że z jakiegoś powodu twórcy zdecydowali się na samym początku
udostępnić graczom zaledwie postać wojownika – łuczniczka i czarodziej
odblokowują się dopiero po osiągnięciu odpowiedniego poziomu. Toteż jeśli nie
macie ochoty na powtarzanie zabawy inną klasą, skazani jesteście na pospolitego
woja. Choć osobiście kompletnie mnie to nie dotknęło, bo najpewniej i tak
wybrałbym właśnie jego, fani czarowania lub walki dystansowej z pewnością
poczują się rozczarowani. Warto jednak przymknąć na to oko, bo Book of Demons
to niesamowicie grywalna i wciągająca produkcja.
Beyond a Steel Sky
Gatunek:
Przygodówka
Developer:
Revolution Software
Rok
wydania: 2020r.
Grałem
na: Xbox Series X
Gra
dostępna także na: Xbox Series S, Xbox One, PlayStation 5, PlayStation 4,
Nintendo Switch, PC, iOS
Moja recenzja Beyond a Steel Sky dla Gamerweb.pl
Obecnie
cyberpunk kojarzy się praktycznie wyłącznie ze skąpanym w strugach deszczu megalopolis,
którego nocną aurę rozświetlają jedynie jaskrawe światła neonów. A przecież za
przedstawiciela tego nurtu uznać można chociażby Matrixa. Z tego też powodu,
choć Beyond a Steel Sky wizualnie dość mocno odstaje od tego, do czego
przyzwyczaił nas chociażby Cyberpunk 2077, w moim odczuciu jak najbardziej
tytuł cyberpunkowym jest. Zwłaszcza, że poruszane w nim problemy oraz struktura
świata gry to nic innego, jak futurystyczna antyutopia, w której technologia i
pogoń za statusem odgrywa niepomierną rolę.
To
powiedziawszy, Beyond a Steel Sky jest zdecydowanie grzeczniejsze niż chociażby
wspomniana wcześniej produkcja CD Projekt RED, choć nie zabrakło mocniejszych
momentów. W końcu cała przygoda rozpoczyna się od porwania dziecka z położonej
na pustkowiach zdewastowanej Australii wioski „Wyrwańców”. Robert Foster, znany
fanom jeszcze ze stareńkiego Beneath a Steel Sky, wyrusza więc po raz kolejny
do Union City, które przed laty zostawił w rękach swojego przyjaciela Joeya, by
ten zapewnił mieszkańcom szczęście i dobrobyt. Podróż ta stanowi więc okazję do
rozliczenia się z jego dziesięcioletnią działalnością, która, jak się okazuje,
pchnęła społeczeństwo z dystopii w antyutopię. Szczęście jest tutaj tylko
pozorne, bo miasto od środka zżerane jest przez fałsz i egoizm. Toteż choć
głównym celem jest uratowanie porwanego dzieciaka, równie ważne jest odkrycie,
co u licha poszło nie tak.
Beyond
a Steel Sky pozostaje wierne pierwowzorowi i wciąż u podstaw jest dość
klasyczną przygodówką, ale twórcy nie bali się też ruszyć z duchem czasu i uwspółcześnić
stareńkiej już formuły. W efekcie mamy więc do czynienia z grą zbliżoną
rozgrywką do gier Telltale, ale bazującą przede wszystkich na licznych, choć zazwyczaj
dość prostych zagadkach, a nie iluzorycznych wyborach moralnych. Tych nie ma
tutaj wcale, więc fani główkowania będą mogli spokojnie poświęcić mu całą swoją
uwagę. Nowością w Beyond a Steel Sky jest natinuast urządzenie hakujące, które
pozwala na ingerencję w działanie systemów miasta, ale poza tym w nową grę
Revolution Software gra się niemalże tak samo, jak w oryginał. Tyle tylko, że w
przyjemnie zmodernizowanej formie i zdecydowanie ładniejszej, choć dalekiej od
ideału oprawie graficznej. Warto więc sprawdzić nawet, jeśli za klasycznymi
przygodówkami nie przepadacie.
Komentarze
Prześlij komentarz