Warstwy narracji (282)
Mam
nie lada gratkę dla fanów gier mocno stawiających na narrację. Nie chodzi mi tu
nawet o nowe Layers of Fear, o którym też Wam opowiem, ale przede wszystkim o
11-11: Memories Retold – świetną przygodówkę, osadzoną w trakcie I wojny
światowej. Poza tym dynamiczna platformówka 10 Seconds Ninja X i symulator
dyspozytora numeru alarmowego 911 Operator.
Posłuchajcie…
Layers of Fear (2023)
Gatunek: Horror
Producent:
Bloober Team, Anshar Studios
Rok
wydania: 2023
Grałem
na: Xbox Series X
Gra
dostępna również na: Xbox Series S, PlayStation 5, PC
Moja recenzja Layers of Fear (2023) dla Pograne.eu
Moja recenzja Layers of Fear (2023) w TrójKast #045 – Dizonaury
Grę do recenzji dostarczył wydawca.
11-11: Memories Retold
Gatunek: Przygodówka
narracyjna
Producent:
DigixArt, Aardman Animations
Rok
wydania: 2018
Grałem
na: PC
Gra
dostępna również na: Xbox One, PlayStation 4
Na
pierwszy rzut oka może się wydawać, że I wojna światowa to okres średnio
nadający się na temat gry komputerowej. Był to nadzwyczaj mało dynamiczny
konflikt, podczas którego żołnierze większość czasu spędzali, siedząc w
okopach. Jak z tego zrobić ciekawą grę? Twórcy raz po raz udowadniają, że jak
najbardziej da się to zrobić. Produkcje pokroju hitowego Battlefielda 1 oraz
Tannenberga obchodzą statyczność wojny, skupiając się na pomniejszych
opowieściach z jej frontów lub ograniczając rozgrywkę wyłącznie do trybu
sieciowego. 11-11: Memories Retold stawia natomiast na zupełnie inną kartę,
reprezentując gatunek dużo lepiej do specyfiki I wojny światowej przystosowany
– narracyjną przygodówkę.
Jeżeli
po przeczytaniu tych słów w Waszych głowach pojawiły się sceny z fenomenalnego
Valiant Hearts: The Great War, to jesteście na dobrym tropie. 11-11: Memories
Retold to bowiem produkcja tego samego autora – Yoana Fanise’a, który kilka lat
później dał nam również świetne Road 96. Człowiek ten wyraźnie dobrze czuje się
w tworzeniu prostych mechanicznie, lecz pochłaniających fabularnie tytułów. Nie
inaczej jest w przypadku 11-11: Memories Retold. Rozgrywka nie jest tu
absolutnie w żadnym stopniu ważna. Ot, całość spędzamy na eksplorowaniu
lokacji, rozmawianiu z ludźmi i rozwiązywaniu prostych zagadek. Od święta
wydarzy się nieco więcej akcji, ale nadal będzie to poziom dynami
spokojniejszej sekwencji z Call of Duty.
W
niczym to jednak nie przeszkadza, bo 11-11: Memories Retold wcale nie ma na
celu dostarczenie do krwioobiegu gracza pokładów adrenaliny, a raczej
poruszenie jego duszy. W tym gra Fanise’a sprawdza się wręcz fenomenalnie.
Narracja wciela się dwutorowo, a akcja nieustannie skacze między dwoma
bohaterami. Pierwszym jest Harry Lambert, młody fotograf z Kanady, który rusza
na front, by tam dokumentować postępy sił Ententy, dostarczając przy okazji
propagandowych materiałów, służących w celach rekrutacyjnych. Drugim jest Kurt
Waldner, niemiecki inżynier, szukający w zaciągnięciu się do wojska szansy na
odnalezienie swojego zaginionego syna. Losy tej dwójki kilkukrotnie
przeplatają, czyniąc opowieść historią o nieoczekiwanej przyjaźni ponad
wszelkimi podziałami.
Piękne
w 11-11: Memories Retold jest to, że tytuł ten nie stanowi kolejnej,
depresyjnej produkcji, starającej się łopatologicznie wytłumaczyć graczowi, że
wojna jest zła. Gra Fanise’a podchodzi do tematu znacznie subtelniej,
niejednokrotnie wprowadzając odrobinę humoru. Mało tego, przez zdecydowaną
większość czasu nie uświadczymy tu nawet żadnych walk, choć kilka metrów za
brzegiem okopu rozciągać będzie się czekające na krew pole bitwy. My, zamiast
walczyć, spacerujemy spokojnie, gramy w karty, dyskutujemy z łowiącymi ryby
żołnierzami, a zdarzy się nawet spłatać kilka figli przy pomocy oswojonego
przez Harry’ego gołębia.
W
żadnym wypadku nie ujmuje to jednak powadze opowieści. Wręcz przeciwnie, przez
przyzwyczajenie gracza do tego ciągnącego się spokoju, skutkującego poczuciem
bezpieczeństwa, odbywające się na naszych oczach dramatyczne sceny uderzają
kilkakrotnie mocniej. Bezsensowna śmierć kolega z oddziału, z którym chwilę
wcześniej świętowaliśmy, szokuje. Błagania o pomoc żołnierza, który utknął pod
zawalonym budynkiem, ściskają serce, które niedługo później zostaje rozerwane
sceną poszukiwań przez Kurta zwłok jego syna (spokojnie, wspomnienie o tym nie
zdradza absolutnie niczego z przebiegu historii).
Jednocześnie
jest w tym wszystkim pewne piękno. Narracja stroni od jednoznacznego oceniania
bohaterów, ich motywacji, czy nawet samych stron konfliktu. Ukazanie ludzi po
obu stronach barykady jako właśnie ludzi, a nie krwiożercze potwory i bohaterów
świetnie współgra z przesłaniem gry. Zarówno tym jakże już we wszelakich
rodzajach opowieści utartych – wojna jest zła – jak i tym nieco bardziej
odświeżającym i optymistycznym – wszyscy jesteśmy ludźmi i pomimo dzielących
nas różnic, jesteśmy w stanie odnaleźć nić porozumienia. To nie tylko historia
o bezsensie wojny, stracie i przyjaźni, ale też ludzkim potencjale do bycia
dobrym.
Wszystko
to ukazane zostało w doborowej oprawie audiowizualnej. Na pierwszy plan
bezapelacyjnie wysuwa się kierunek artystyczny 11-11: Memories Retold.
Zastosowanie przypominających pociągnięcia pędzlem filtrów sprawia, że gra
wygląda niczym wprawiony w ruch impresjonistyczny obraz. Momentami wydarzenia
na ekranie mogą być przez to odrobinę mało czytelne, ale w przypadku tego typu
rozgrywki nie przeszkadza to w najmniejszym stopniu, a dodatkowo służy
narracji, wprowadzając w pewnym sensie oniryczny klimat, który fenomenalnie
współgra z narracją. W połączeniu z niekiedy anielsko wręcz brzmiącą muzyką
(zastosowanie chórów robi swoje) można to nawet zinterpretować jako mgliste
wspomnienia weteranów tamtego konfliktu, którym przecież 11-11: Memories Retold
było dedykowane.
Poświęcając
odrobinę czasu na kolekcjonowanie rozsianych po mapach fragmentów listów można
się przy okazji całkiem sporo o I wojnie światowej dowiedzieć. Warto przy
okazji zaopatrzyć się w rozszerzenie War Child, dorzucające garść dodatkowych
dokumentów, poświęconych dziecięcym ofiarom wojennym. Zwłaszcza że obecnie
dostępne jest ono za darmo, a świadectwa dotkniętych wojną dzieciaków
skutecznie przypominają, że wojny dotykają nie tylko walczących na froncie
żołnierzy, ale przede wszystkim cywilów. Temat ten jest obecnie aktualny jak
nigdy wcześniej. No, przynajmniej w kontekście naszego kręgu kulturowego, bo
globalnie niestety nigdy ani odrobinę nie stracił na aktualności.
Powiedzieć,
że w 11-11: Memories Retold gra się przyjemnie, może zabrzmieć dziwnie, ale w
rzeczywistości naprawdę tak jest. To produkcja wręcz relaksująca, a
jednocześnie zmuszająca do pewnych refleksji o tym, jak kruche jest ludzkie
życie, jak niepewna jest nasza przyszłość, jak łatwo przestać postrzegać osobę
po drugiej stronie barykady jako człowieka. W trakcie rozgrywki tematy te
bezustannie krążyć będą w Waszych głowach pomimo tego, że jednocześnie czuć
będziecie zrelaksowanie pięknymi wizualiami i zaskakującym spokojem wewnątrz
okopów. Ten przedziwny dysonans stanowi olbrzymią siłę 11-11: Memories Retold,
które z pewnością na długo pozostanie w Waszej pamięci.
10 Seconds Ninja X
Gatunek:
Platformówka logiczna
Producent:
Four Circle Interactive
Rok
wydania: 2016
Grałem
na: PC
Gra
dostępna również na: Xbox One, PlayStation 4, PlayStation Vita, Nintendo
Switch, Mac
Nie
potrzeba wiele, by gra sprawiała frajdę. Dobra, nawet najprostsza mechanika
będzie przyciągać do ekranu niezależnie od tego, co jest na nim wyświetlane.
Raz po raz udowadniają to kolejne indyki, którym brak graficznych wodotrysków
absolutnie nie ujmuje nic z miodności rozgrywki. Psikus polega jednak na tym,
że tego typu produkcję zdecydowanie trudniej wypromować, ba, należy mieć
naprawdę mnóstwo szczęścia, by zostać wyłowionym z gąszczu innych indyczych
bangerów. Świetnym tego przykładem jest 10 Seconds Ninja X, o którym spora
część z Was najprawdopodobniej nigdy nawet nie słyszała.
To niezwykle prosta produkcja, przywodząca początkowo na myśl Super Meat Boya. Mamy w końcu do czynienia z niezwykle dynamiczną platformówką, w której zginąć jest wręcz diabelnie łatwo, same poziomy trwają zaledwie 10 sekund (stąd tytuł), a błyskawiczne restarty i nielimitowana liczba żyć sprawiają, że bardzo trudno jest się od zabawy oderwać. Pomimo tych podobieństw 10 Seconds Ninja X i Super Meat Boy to gry w podstawowych założeniach zupełnie od siebie różne. Celem naszego ninjy nie jest bowiem dobrnięcie w jednym kawałku do końca poziomu, a zlikwidowanie wszystkich obecnych na mapie robotów, wypuszczonych na świat przez nikczemnego kapitana Greatbearda.
Każdy
z 60 poziomów dostępnych w grze poziomów stanowi zatem swego rodzaju
łamigłówkę. Zręczność zdecydowanie jest tu ważny, ale bez odpowiedniego
zaplanowania trasy i kolejności likwidowania przeciwników (aczkolwiek to
określenie odrobinę na wyrost, bo nie stanowią oni dla nas żadnego zagrożenia)
daleko nie zajedziemy. Samo zmieszczenie się w limicie czasowym nie stanowi
może problemy, ale prawdziwym wyzwaniem jest śrubowanie czasów. Im szybciej
pokonamy roboty, tym więcej potrzebnych do odblokowania kolejnych poziomów
gwiazdek zdobędziemy.
Początkowe
etapy są prościutkie, ale z każdym kolejnym światem twórcy dorzucają do
równania nowe mechaniki, jak chociażby zmieniające układ poziomów przełączniki
czy lepiej opancerzone roboty. Nigdy nie jest to przesadnie skomplikowane, ale
zazwyczaj trzeba poświęcić chociaż chwilę, by zorientować się w układzie
planszy i podjąć decyzję, jak najlepiej spożytkować nasze limitowane
umiejętności oraz zasoby. Poza skokiem i cięciem mieczem do dyspozycji mamy
bowiem wyłącznie trzy shurikeny do walki na dystans. Mało, ale w zupełności
wystarcza to do wypełnienia kolejnych dwóch godzin masą zabawy. Jeżeli po
ukończeniu wciąż będzie Wam mało, to jako nagrodę za dotarcie do finału
otrzymacie również dostęp do wszystkich poziomów z oryginalnego 10 Seconds
Ninja.
10
Seconds Ninja X to w zasadzie perfekcyjna produkcja dla osób poszukujących,
czegoś do zabicia czasu. Nie ma tu rozbudowanej fabuły i nad wyraz wykwintnej
grafiki (choć ta jest całkiem urocza), ale w żadnym razie nie przeszkadza to w
dostarczaniu jej olbrzymiej ilości frajdy. Krótki czas trwania skutecznie
rekompensuje miodna, acz nieskomplikowana rozgrywka, która przykuwa do
monitora, wywołując klasyczny „syndrom jeszcze jednej tury”. Co więcej,
wyważony poziom trudności sprawia, że do jej ukończenia nie potrzeba nadludzkiej
zręczności, aczkolwiek ta będzie mile widziana, jeśli zechcecie podjąć próbę
uzyskania maksymalnej noty w każdym z poziomów. A uwierzcie mi,
najprawdopodobniej takowa myśl kilkakrotnie przemknie przez Waszą głowę.
911 Operator
Gatunek: Symulator
Producent:
Jutsu Games
Rok
wydania: 2017
Grałem
na: PC
Gra
dostępna również na: Xbox One, PlayStation 4, Android, iOS
Do
dziś pamiętam, jak pełne porty miałem, kiedy dla żartu zagroziłem koledze, że
zgłoszę go na policję (sześćdziesiona, wiem, wiem), po czym szybkim ruchem
wybrałem numer 9977. Nie pytajcie mnie, co to miało na celu, sam nie mam
pojęcia. Wiem jedynie, że kiedy w słuchawce odezwał się dyspozytor, poczucie
winy w mojej głowie tańczyło szalone tango wraz z absolutnym przestrachem. Chyba
wszystkim nam za młodu wpajano do głowy, by pod żadnym warunkiem nie dzwonić
bez potrzeby na numery alarmowe. Rzadko które dziecko zdaje sobie jednak sprawę
z tego, dlaczego jest to tak bardzo istotne. Młodzi rodzice, odpalcie więc
swoim pociechom 911 Operator, które dość skutecznie i szybko im tę kwestię
wyjaśni, przy okazji ucząc co nieco o pierwszej pomocy.
Symulatorów
na rynku mamy obecnie zatrzęsienie, ale ich zdecydowana większość nie niesie ze
sobą najmniejszych nawet wartości. House Flipper nie sprawi, że wałkiem do
farby zaczniecie operować z gracją Da Vinci, Car Mechanic Simulator nie pomoże
Wam w sprawnej naprawie własnych czterech kółek, a Priest Simulator absolutnie
nie zastąpi Wam seminarium. Prawdziwe symulatory, takie z krwi i kości, uczące
czegokolwiek o obranej tematyce zdarzają się od święta. 911 Operator jest na
szczęście jednym z nich. Spora w tym zasługa faktu, że praca dyspozytora numeru
alarmowego nie jest przesadnie skomplikowana (przynajmniej w założeniu). Całość
skupia się zatem na oddaniu towarzyszącemu tej pracy stresowi oraz ukazaniu, z
czym ci bezimienni bohaterowie muszą się zmagać na co dzień.
Założenia
rozgrywki są banalnie wręcz proste. Jesteśmy dyspozytorem numeru alarmowego,
odbieramy zgłoszenia i telefonu, a następnie wysyłamy odpowiednie jednostki
(policji, pogotowia ratunkowego lub straży pożarnej) do oznaczonych miejsc na
mapie miasta. Nasze zasoby nie są jednak nieograniczone. Każdą rozgrywkę
rozpoczynamy z narzuconą liczbą jednostek, więc przed rozpoczęciem zmiany
należy powysyłać je w konkretne punkty miasta w taki sposób, by pokryć jak
największą powierzchnię. Zdarzenia są bowiem losowe i nie da się przewidzieć,
gdzie wydarzy się tragedia. Odpowiednie rozmieszczenie „podopiecznych” w
większości przypadków pozwala zatem na dość szybkie dotarcie do miejsca
zdarzenia. Jednak niezależnie od tego, jak dobrze byście sobie wszystkiego nie
zaplanowali, niechybnie nadejdzie pora, kiedy najbliższy dostępny radiowóz
patrolować będzie drugi koniec miasta.
W
opanowaniu sytuacji pomagają różnorodne typy pojazdów, do których zapakować
można policjantów, ratowników i strażaków. Te najbardziej podstawowe –
radiowozy, ambulansy i ciężarówki strażackie – dostępne są od razu, ale już na
motocykle czy śmigłowce trzeba sobie uprzednio zapracować. Dorzućcie do tego
wszelkiego rodzaju ekwipunek podręczny – od apteczek, przez skrzynki z
narzędziami, aż po karabiny i kamizelki kuloodporne – a otrzymacie dość spore pole
manewru, jeżeli o niesienie pomocy potrzebującym chodzi. Garść nowości
dorzucają również rozliczne rozszerzenia, które jeszcze mocniej poszerzą gamę
dostępnych zabawek.
Psikus
polega na tym, że w większości przypadków nie będzie to kompletnie potrzebne.
Jasne, motocykl policyjny lepiej sprawdzi się do szalejących za kółkiem,
aspirujących rajdowców, a większa karetka przewiezie więcej rannych niż mniej
pokaźny ambulans. 911 Operator dość szybko robi się jednak banalnie prosty.
Początek faktycznie może sprawić wrażenie, że za rozgrywką kryje się pewna
głębia, a połapanie się we wszystkim, co dzieje się na ekranie wymagać będzie
potężnego skupienia. Niemniej już po odpaleniu drugiej mapy kampanii będziecie
na tyle zaznajomieni z rozgrywką, by bezproblemowo poradzić sobie nawet z
trzęsieniem ziemi. W efekcie 911 Operator stosunkowo szybko traci pęd. Gra
wciąga jak bagno, ale wszystko, co ma do zaoferowaniu, pokazuje w pierwszej rozgrywce.
Nie zdziwcie się zatem, że w pewnym momencie zaczniecie cichuteńko ziewać.
Spora
w tym zasługa faktu, że zdecydowana większość wydarzeń to zwyczajne kropki na
mapie. Monotonię łączenia kolorów (barwy alarmu łopatologicznie sugerują, jaki
rodzaj jednostek wysłać) skutecznie rozbijają telefony. Celem jest
przeprowadzenie rozmowy w taki sposób, by jak najszybciej zdobyć adres i
określić rodzaj oraz stopień zagrożenia. Każdy telefon jest zupełnie inny i w
pełni udźwiękowiony, a przy okazji oddaje nam sporą dowolność w tym, co
powiemy. Nic nie stoi na przeszkodzie, by polecić dzwoniącemu zgaszenie
płonącego oleju wodą lub wyciągnięcie leżącego w kałuży, nieprzytomnego
dziecka, nawet jeśli w wodzie zanurzone są podłączone do prądu kable. Ucierpi
na tym wprawdzie nasza reputacja, a skończenie zmiany z ujemnym liczbą jej
punktów poskutkuje wywaleniem z roboty, ale cóż, przynajmniej będziemy mogli
zakręcić wąsa i zarechotać złowieszczo.
911
Operator poza zabierającą nas do sześciu amerykańskich miast kampanią, która
oferuje dodatkowo wydarzenia specjalne (te są niestety tylko dwa i szkoda, że
tragedii pokroju trzęsienia ziemi w grze nie ma więcej), oferuje również parę
innych trybów rozgrywki. No, dobra, trochę przesadzam. Tryby są w zasadzie dwa,
ale kampanię można rozegrać w trzech wersjach – pojedyncze miasto, unikalne
historie i codzienna rutyna. Pierwsze dwa różnią się wyłącznie tym, że ten
drugi zapobiega powtarzaniu się scenariuszy. Trzeci natomiast zwiększa liczbę
punktów reputacji potrzebną do awansowania do kolejnego miasta. Poza tym jest
jeszcze tryb dowolny, pozwalający na podjęcie pracy dyspozytora w
kilkudziesięciu innych miejscowościach, w tym nawet w Warszawie.
Pomimo
dość szybko wkradającej się do rozgrywki rutyny, 911 Operator to tytuł, który jak
najbardziej warto sprawdzić. Gra Jutsu Games wciąga niczym bagno, a że całość
można ukończyć w jakieś pięć godzin, to najprawdopodobniej nie zdąży Wam się
przejeść. Do tego ruszy chyba nawet na ziemniaku, bo oprawa audiowizualna jest
bardzo oszczędna, co wcale nie oznacza, że brzydka. Jest przede wszystkim
czytelna, a to zdecydowanie najważniejsze w tego rodzaju produkcji. Jeżeli
zatem kiedykolwiek zastanawialiście się, jak to jest być dyspozytorem telefonu
alarmowego, koniecznie po 911 Operator sięgnijcie.
Komentarze
Prześlij komentarz