Tęcza Sześć (314)
Najpierw pokrzyżowałem plany faszystowskich terrorystów w Rainbow Six 3:
Raven Shield oraz dodatkach Athena Sword i Iron Wrath, a potem odpocząłem,
biorąc udział w zawodach w The Crew: Wild Run.
Posłuchajcie…
Rainbow Six 3: Raven Shield
Gatunek:
taktyczny FPS
Producent: Red Storm Entertainment
Rok wydania: 2003
Grałem na: PC
Gra dostępna również na: Mac
Sięganie po taktyczne strzelanki sprzed dwudziestu lat zawsze będzie
obarczone sporym ryzykiem. Wynika to z ich kompleksowości, skutkującej do
szybszego starzenia się poszczególnych mechanik. O ile w dzisiejszych czasach
bez problemu można sięgnąć po takie produkcje jak DOOM czy Hexen, tak już
pierwsze odsłony Rainbow Six, Ghost Recon czy serii S.W.A.T. mogą okazać się
boleśnie nieintuicyjne. Toteż odpalając Rainbow Six 3: Raven Shield, miałem
pewne obawy, zwłaszcza że moja styczność z serią ograniczała się w zasadzie
wyłącznie do oryginału oraz mocno niedocenionego Future Soldier. Okazało się
jednak, że niepotrzebnie. „Trójka” wprawdzie co rusz przypomina graczowi o
swoim wieku, lecz nadal pozostaje nad wyraz przyjemnym, taktycznym
doświadczeniem.
W Raven Shield – przynajmniej tym komputerowym, bo wersja na konsole to
w zasadzie osobna gra – zabiera nas do Ameryki Południowej, gdzie jako
członkowie elitarnej jednostki specjalnej Rainbow Six staniemy do walki z
ugrupowaniem przestępczym, mającym najprawdopodobniej powiązania z Trzecią
Rzeszą. Historia, jak przystało na taktyczną strzelankę, raczej nie podbije
Waszych serc, ale stanowi przyjemny pretekst do chwycenia za broń i odwiedzenia
kilku egzotycznych lokacji. Większość czasu spędzimy w Brazylii, Argentynie i
na Kajmanach, lecz zahaczymy również o nieco bliższe nam rejony, jak choćby
Londyn czy góry gdzieś w Szwajcarii.
Nie łudźcie się jednak, że czeka Was wirtualna turystyka. Lokacje, choć
wizualnie zróżnicowane, mają tutaj funkcję wyłącznie utylitarną. Toteż podczas
swoich wypraw nie będziemy się rozbijać po plażach i dżunglach, a raczej
infiltrować zamknięte pomieszczenia budynków. Nie ma jednak mowy o nudzie. Red
Storm Entertainment może nie ma pod względem projektu poziomów podjazdu do
Irrational Games i ich S.W.A.T. 4, ale wymyśliło kilka naprawdę udanych i
zróżnicowanych scenariuszy. Znalazło się tu zatem miejsce na ciasne korytarze
londyńskiego banku, nieco bardziej wertykalne klify w szwajcarskich górach, ale
też pełne okien i dachów uliczki Rio de Janeiro lub nieco bardziej otwarte
przestrzenie lotniska na Kajmanach.
Każda misja wymaga zatem odmiennego podejścia, więc przed jej
rozpoczęciem warto spędzić chwilę na doborze zespołu, wybraniu odpowiedniego
ekwipunku i stworzeniu planu akcji, który później będziemy realizować krok po
kroku - zarówno my, jak i towarzyszące nam w trakcie akcji drużyny sterowane
przez komputer (warto zaznaczyć, że nic nie stoi na przeszkodzie, by
błyskawicznie przełączać się między nimi w trakcie rozgrywki). Misje w zamkniętej
przestrzeni wręcz domagają się wzięcia ze sobą strzelby, przy obecności
zakładników warto rozważyć wytłumienie broni, a jeśli wiemy, że będziemy
musieli rozbroić bombę, nie zaszkodzi zabrać specjalisty od materiałów
wybuchowych, który upora się z nią zdecydowanie szybciej.
Jeżeli jednak nie kręci Was planowanie, to spokojnie można wybrać plan
akcji przygotowany przez twórców i skupić się wyłącznie realizowaniu jego
założeń. Nie ma w tym żadnego wstydu. Interfejs planowania jest bowiem niezbyt
przyjemny w użytkowaniu, a plany twórców w każdej chwili można zmodyfikować,
więc osobiście podczas swojej przygody z Rainbow Six 3 dość szybko postanowiłem
skupić się na akcji. Rozgrywka jest przy tym na tyle wymagająca, że wciąż
będziecie musieli adaptować przygotowaną strategię do tego, co dzieje się na
ekranie.
Odpowiada za to kilka czynników. Przede wszystkim układ przeciwników na
mapie jest do pewnego stopnia losowy, więc nigdy nie można być pewnym, czy za
kolejnymi drzwiami nie czai się zły pan z giwerą wycelowaną w naszym kierunku.
Dodatkowo zarówno przeciwnicy, jak i my sami nie stanowimy bynajmniej gąbek na
pociski, więc nierzadko jedna kula pośle nas do piachu. Gra się zatem powoli,
metodycznie przeczesując kolejne fragmenty mapy, starając się wywołać jak
najmniej hałasu, by zaskoczyć wroga i wyeliminować go, zanim jeszcze zda sobie
sprawę z tego, że do niego celujemy. Sprawia to masę satysfakcji, a już
zwłaszcza wtedy, kiedy misja poszła bardzo źle, zginęli wszyscy nasi
towarzysze, a na placu boju pozostaliśmy już tylko my, przedzierający się do
celu niczym John McClane – ranni i na z góry przegranej pozycji.
Psikus polega na tym, że tego typu sytuacje zdarzać będą się stosunkowo
często i to głównie nie z naszego powodu. Sztuczna inteligencja w Rainbow Six
3: Raven Shield jest bowiem absolutnie fatalna, więc kierowani przez komputer
towarzysze notorycznie pchać będą się pod lufę (naszą lub przeciwnika) i ginąć,
jak gdyby byli nie świetnie przeszkolonymi specjalistami, a zgarniętymi z ulicy
„ochotnikami”. Z początku nie będzie to stanowiło większego problemu, ale w
późniejszych misjach kampanii, kiedy projekty lokacji staną się bardziej
skomplikowane, a przeciwnicy zyskają na liczebności i zaawansowaniu ich
uzbrojeniu, może się okazać, że w niektóre zadania powtarzać będziecie
częściej, niż byście tego chcieli. W końcu w trakcie misji nie przewidziano
punktów kontrolnych, więc każda porażka wymaga rozpoczęcie jej od nowa. Tyle
dobrego, że czas ich przejścia to zazwyczaj kilka minut. Nie boli to zatem aż
tak bardzo, lecz wciąż pozostaje frustrujące.
Technicznie trudno jest mi cokolwiek Rainbow Six 3: Raven Shield
zarzucić. Gra zestarzała się naprawdę godnie. Oprawa graficzna może nie wypada
spektakularnie pięknie – w końcu mowa o 21-letniej produkcji – ale wciąż może
się podobać. Jedynym mankamentem są tak naprawdę tekstury i fakt, że menu gry
nie obsługuje rozdzielczości 16:9. Na szczęścia sama gra spokojnie śmiga już w
FullHD. Problemem może jednak okazać się kompatybilność z nowoczesnymi
systemami. Jeśli posiadacie Raven Shield na płycie, to nie uruchomicie jej na
Windowsie 10. Jedynym rozwiązaniem jest kupno wersji cyfrowej w sklepie
Ubisoftu. Jest na szczęście dość tania, a w zestawie dostaniecie też dodatek
Athena Sword i gwarancję braku problemów z działaniem. Szkoda tylko, że
sterowanie wciąż pozostaje wyjątkowo kuriozalne i nieintuicyjne, ale to już
można sobie dowolnie pozmieniać w samej grze.
Wszelkie tego typu problemy to jednak norma w przypadku starszych
produkcji i sięgając po nie, trzeba mieć to na uwadze. Jednak nawet z nimi
Rainbow Six 3: Raven Shield wciąż oferuję kilka godzin kapitalnej zabawy, którą
dodatkowo można wydłużyć sobie, sięgając po tryb wieloosobowy – zarówno
kompetetywny, jak i kooperacyjny. Warstwa taktyczna sprawia mnóstwo frajdy,
strzelaniny są trudne, ale satysfakcjonujące, a różnorodność map sprawia, że
jest się każdorazowo ciekawym, gdzie twórcy rzucą nas dalej. Nawet warstwa
fabularna ma kilka ciekawych motywów, choć raczej nie jest to najbardziej
intrygująca z growych historii. Niby tytuł ten wyszedł w 2003 roku, ale wciąż
warto go odpalić również dzisiaj.
Rainbow Six 3: Athena Sword
Dodatek
Producent: Ubisoft Milan
Rok wydania: 2004
Grałem na: PC
Dodatek dostępny również na: Mac
Uroczym jest fakt, że mediolańskie studio Ubisoft Milan, które
oddelegowano do stworzenia pierwszego dodatku do komputerowego Rainbow Six 3:
Raven Shield, postanowiło jako cel kolejnych ataków terrorystycznych wybrać
akurat Mediolan. No, dobra, faktyczny cel jest inny, ale nie zmienia to faktu,
że większość Athena Sword spędzimy właśnie we Włoszech, próbując ponownie
udaremnić zakusy międzynarodowych neofaszystów. Nie wiem, czy to dziwny rodzaj
patriotyzmu, czy zakamuflowana ojkofobia, ale jedno jest pewne – Rainbow Six 3:
Athena Sword to naprawdę udane rozszerzenie.
Mamy tutaj do czynienia z bezpośrednią kontynuacją oryginału. Okazało
się bowiem, że rzucone w jego finale przez Guttiereza spojrzenie nie było
wyłącznie przejawem nienawiści, a raczej zapowiedzią kolejnych brutalnych
wydarzeń. W 2007 roku na Castello Grande w zamku Sforzów w Mediolanie dochodzi
do nieudanego napadu, a napastnicy zabarykadowali się w nim wraz z
zakładnikami. Teoretycznie „zwyczajna” sytuacja okazuje się jednak zaledwie
początkiem kolejnej próby wprowadzenia w życie planu Gospića, który cudem udało
nam się pokrzyżować w oryginale. Historia trzyma poziom Raven Shield, więc choć
nie jest jakaś wyjątkowo dobra, potrafi zaintrygować. Szkoda jedynie, że na
potrzeby dodatku nie powrócili aktorzy głosowi z podstawki, więc wszystkie
odprawy dostępne są wyłącznie w formie pisanej. Boli, choć nie jest to znaczący
problem.
Zwłaszcza że wszystkie osiem nowych misji trzyma naprawdę wysoki
poziom. Mało tego, śmiem twierdzić, że wypadają nawet lepiej od oryginału.
Lokacje, choć jest ich stosunkowo niewiele, są zróżnicowane i naprawdę ładne.
Mamy tu chociażby wspomniany zamek Sforzów (a przynajmniej jego część), uliczki
Mediolanu, bankietowe sale w ekskluzywnym hotelu, a nawet urokliwe greckie
miasteczko, w którym należy dodatkowo uważać na plączących się po jego alejkach
cywilach. Irytuje nieco fakt, że pierwsza połowa kampanii skupia się
praktycznie wyłącznie na ratowaniu zakładników, ale później całość nabiera
rozmachu, dorzucając nam chociażby eskortowanie VIP-a czy rozbrajanie bomb.
Niektóre misje posiadają też limit czasowy, co – ja wiem – nie brzmi dobrze,
ale jest on całkiem hojny, więc dostarcza przyjemnej dawki adrenaliny, a
jednocześnie nie powinien frustrować.
Reszta nowości to już w zasadzie klasyczna dla każdego rozszerzenia
drobnica w postaci dodatkowych broni i gadżetów. Dodano też kilka ułatwiających
życie drobnostek jak chociażby podpowiedzi związane z klawiszologią. Mała
rzecz, a pozbywa się konieczności notorycznego pauzowania i sprawdzania w
opcjach, jak wydać chociażby rozkaz do działania. Athena Sword wprawdzie
wprowadzała nowe tryby rozgrywki oraz mapy dla gry sieciowej, ale na chwilę
obecną ogranie ich wymaga odrobiny kombinowania, bo oficjalne serwery dawno już
nie działają. Jeżeli jednak chcielibyście sprawdzić się w starciu z innymi
graczami, to listę tych nieoficjalnych znaleźć możecie na fanowskich wikiach,
poświęconych serii.
Rainbow Six 3: Athena Sword to zatem naprawdę solidny kawałek kodu.
Może nie wprowadza on zbyt wielu zmian, stanowiąc raczej udoskonalenie pomysłów
z oryginału, ale robi to na tyle dobrze, że bawiłem się jeszcze lepiej, niż w
trakcie pogoni za terrorystami na Kajmanach. Do życzenia cokolwiek pozostawiać
może najwyżej jego długość. Athena Sword przy dobrych wiatrach można skończyć w
godzinkę, o ile nie weźmiecie na swoje barki rozplanowywania akcji i
metodycznego wybierania wyposażenia dla zespołu. Czas wydłużyć można też,
wrzucając wyższy poziom, ale z doświadczenia wiem, że poskutkuje to raczej
frustracją, związaną z głupotą sztucznej inteligencji kompanów. Ja wybrałem
najniższy z trzech, wpływający wyłącznie na czas reakcji przeciwników, i
bawiłem się świetnie.
Rainbow Six 3: Iron Wrath
Dodatek
Producent:
Ubisoft Casablanca
Rok wydania: 2005
Grałem na: PC
Dodatek dostępny również na: Mac
Dwa lata. Całe dwa lata Ubisoft Casablanca spędziło na tworzeniu
Rainbow Six 3: Iron Wrath tylko po to, by finalnie Ubisoft zadecydował o
udostępnieniu go za darmo wszystkim graczom. Ciekawa decyzja, zważywszy na to,
że rozszerzenie to jest w pełni ukończone i w zasadzie nie ustępuje zbyt mocno
swoją zawartością wydanemu rok wcześniej Athena Sword. Jeszcze ciekawszy jest
natomiast fakt, że od tamtej pory francuski gigant zdaje się wypierać istnienie
Iron Wrath ze świadomości, rezygnując z dołączenia go do jakiegokolwiek z
istniejących obecnie wydań Rainbow Six 3: Raven Shield. Dziwi to, tym bardziej
że choć poziom dodatku jest nieco niższy od poprzedników, to wciąż jest to
produkcja jak najbardziej warta uwagi.
Iron Wrath domyka historię nieudanej próby utworzenia neofaszystowskiej
organizacji przez Gospića i Gutterieza. Jej liderzy skończyli w piachu, plany
zostały pokrzyżowane, a resztki jej członków plątają się po świecie, próbując
jeszcze cokolwiek ugrać. Naszym celem jest dorwanie każdego z nich. O ile
historia w Raven Shield i Athena Sword pozostawiała wiele do życzenia, tutaj
jest widocznie słabiej. Iron Wrath miota nas po wschodzie Europy (wliczając w
to krótką wizytę w Polsce), ale mętne zamiary przeciwnika i pozbawienie go
twarzy sprawia, że całość nie tworzy spójnej całości, przypominając raczej
zbiór luźno powiązanych ze sobą akcji antyterrorystycznych.
To samo powiedzieć można zresztą o odwiedzanych lokacjach. Rozrzucenie
ich na obszarze Polski, Rumunii, Ukrainy, Bułgarii, a nawet Syberii sprawia, że
pomimo różnorodności, ma się wrażenie, że dobierano je nieco chaotycznie. Brak
tu też czegokolwiek, co mocniej zapadłoby w pamięci, jak chociażby lotnisko z
Raven Shield czy zamek Sforzów z Athena Sword. Nie oznacza to jednak, że mapy
są złe. Iron Wrath wciąż oferuje naprawdę przyjemne wyzwanie taktyczne, a
poszczególne lokacje za sprawą masy okienek i obdarzonych wieloma wejściami i
zakamarkami pomieszczenia oraz korytarze wymuszają ciągłe oglądanie się za
siebie, bo w każdej chwili zaskoczyć może nas podążający naszym tropem
przeciwnik.
Podobnie jak w przypadku Athena Sword dorzucono też kilka nowych
pukawek, a także szereg map i trybów do modułu wieloosobowego. Ten ostatni
ponownie okazuje się problematyczny ze względu na wyłączenie oficjalnych
serwerów, ale nadal można go doświadczyć, odszukując w Sieci listy tych
fanowskich. Jeżeli zatem Iron Wrath umknęło Wam przed laty, to nie wszystko
jeszcze stracone. Zaległości warto nadrobić, bo to wciąż warta uwagi pozycja,
którą ponadto można legalnie pobrać za darmo. Nie oficjalnie niestety, ale
wszystkie pliki znajdziecie chociażby nad moddb. Wystarczy pobrać, wrzucić do
folderu z grą i cieszyć się przygodą.
The Crew: Wild Run
Dodatek
Producent: Ivory Tower
Rok wydania: 2015
Grałem na: Xbox Series X
Dodatek dostępny również na: Xbox One,
PlayStation 4, PC
Tajemnicą poliszynela jest to, że The Crew – jak zresztą większość
marek Ubisoftu – nie mogło pochwalić się zbyt ciepłym przyjęciem ze strony
krytyków oraz graczy. Olbrzymim problemem był przede wszystkim miałki endgame.
Po skończeniu fabuły wprawdzie było sporo rzeczy do roboty, ale wystarczy szybki
rzut oka na ówczesne recenzje, by zrozumieć, że żadna z dostępnych aktywności
nie była w stanie porwać na dłużej. W przypadku gry-usługi może być to wyrok
śmierci, o ile twórcy w porę nie zareagują
i nie dostarczą graczom nowej zawartości. Ivory Tower na szczęście nie
próżnowało i już po roku otrzymaliśmy The Crew: Wild Run.
Główną nowość stanowiły Szczyty, czyli trwające cały miesiąc zawody, w
których rywalizować można o miejsce na podium, biorąc udziału w szeregu wyzwań
i wyścigów. Każdy z nich składa się z trzech trwających tydzień zawodów
kwalifikacyjnych oraz finału, na które składają się nie tylko wszelakiego
rodzaju wyścigi, ale także porozrzucane po świecie aktywności, jak chociażby bicie
rekordów na fotoradarach czy jazda po wyznaczonej na drodze linii. Każdorazowo
zestaw wyzwań jest przy tym inny, a kolejne próby podejmować można tak długo,
aż uznamy, że jesteśmy zadowoleni z uzyskanej pozycji w rankingu.
W zasadzie w Wild Run można dostrzec podwaliny położone pod The Crew 2.
Zwłaszcza że poza samymi szczytami Ivory Tower dorzuciło do gry szereg nowych klas
pojazdów oraz związanych z nimi aktywności. Mamy chociażby monster trucki i
możliwość poszalenia nimi na specjalnej arenie, dragstery i wyścigi na ¼ mili,
samochody driftingowe do kumulowania punktów podczas latania bokiem, a także –
tu największa nowość – motocykle, które jako jedyne nie doczekały się
dedykowanych im konkurencji. Wszystkie z klas dostosowano przy tym do mechaniki
szalonych modyfikacji, tak bardzo charakterystycznej dla pierwszego The Crew. O
ile z Ferrari nie zrobimy motocykla, o tyle już nic nie stoi na przeszkodzie,
by do Fiata 500 dorzucić monstrualnych rozmiarów koła i uczynić go tym samym
monster truckiem. Każdy typ pojazdy można teraz dodatkowo przetestować przed
kupnem, a nowe konkurencje otrzymały szereg zawodów treningowych, pomagających
w zapoznaniu się z towarzyszącymi im mechanikami.
Komentarze
Prześlij komentarz