Beyond Legoland (340)

 

Świetne Beyond Galaxyland, kapitalny dodatek Forza Horizon 4: LEGO Speed Champions i fatalne DLC Two Worlds II: Echoes of the Dark Past Part 2.

Posłuchajcie…

Beyond Galaxyland

Gatunek: RPG/Platformówka

Producent: Sam Enright

Rok wydania: 2024

Grałem na: PC

Gra dostępna wyłącznie na PC

Moja recenzja Beyond Galaxyland w TrójKast #076 - ECHO Echo echo

Grę do recenzji dostarczył better. gaming agency.

Osiągnąłem już chyba ten wiek, w którym produkcje niezależne fascynują mnie zdecydowanie mocniej, niż przedstawiciele segmentu AAA. Może kiedyś by mnie to martwiło, bo jak to tak, cieszyć się bardziej jakąś pikselową maliznotą, niż dopieszczonym kolosem, gdyby nie to, że od wielu lat tratujące giereczkowo stado indyków pełne jest wyjątkowo dorodnych sztuk. Po raz kolejny udowodnił mi to w ostatnim czasie Beyond Galaxyland, który już przy pierwszym kontakcie zachwyca swoją oprawą, a potem, kiedy zajrzymy pod tę złotą maskę, okazuje się, że pod nią ukryto jeszcze więcej skarbów.

Ot, weźmy na pierwszy ogień niecodzienną historię, mieszającą ze sobą różnorakie gatunki sci-fi. Mamy tu więc awanturnicze wojaże z “Gwiezdnych wojen” (dobra, teoretycznie do bardziej fantastyka, ale wiecie, o co mi chodzi), zagrażające wszechświatowi zło z tak naprawdę dowolnego przedstawiciela s-f, a i odrobiny cyberpunka nie zabrakło, przebijającego się przy pomocy krajobrazów futurystycznych miast. Co jednak wyróżnia Beyond Galaxyland spośród tłumu, to osadzenie w roli głównego bohatera zwykłego nastolatka (dobra, to też dość wyświechtany motyw), który pewnego wieczoru zostaje porwany, zahibernowany, a po pobudce poinformowany, że Ziemię zniszczył tajemniczy The End, zaraz zostanie wysłany do stworzonej specjalnie dla podobnych mu gatunkowo ras planety Erros, a jego chomik Boom Boom ma teraz półtora metra wzrostu i zaczyna posługiwać się mową.

Toteż to nie same motywy fabularne, a sposób ich zaprezentowania skrada serce gracza. Beyond Galaxyland w zasadzie perfekcyjnie balansuje między poważną historią o ratowaniu losu wszechświata przed niszczącym kolejne cywilizacje The End a lekką opowiastką, w której chomiki uczą się wyznawać uczucia. W efekcie historia nie przytłacza, nawet jeżeli zmusza do zadania sobie czasem pytania o to, czy sprawa, o którą walczymy, jest tego warta, a także nawet nie czy stanęliśmy po dobrej stronie barykady, ale czy ta w ogóle istnieje. Większość ze stawianych sobie podczas rozgrywki pytań znajdzie w końcu swoją odpowiedź, ale też nie wszystkie, bo twórcy pozwolili sobie na niedopowiedzenie pewnych kwestii, pozwalając graczowi na własną interpretację. Szkoda jedynie, że podobnie potraktowano nieco urwane zakończenie, pozostawiające furtkę dla ewentualnej kontynuacji, aczkolwiek mimo wszystko wieńczące wątek główny.

Beyond Galaxyland to u podstaw dwuwymiarowe jRPG, a raczej jego miniaturka z elementami platformówki. Twórcy przygotowali szereg różnorodnych planet do odwiedzenia, na których znajdziemy zarówno miasta, jak i otwarte przestrzenie, po których szwendają się przeciwnicy. Walki w większości są tutaj opcjonalne, bo nad potworami można po prostu przeskoczyć i pobiec dalej lub - o ile mamy wystarczająco dopakowanego bohatera - położyć gagatka jednym ciosem, zanim potyczka jeszcze się w ogóle zacznie. W obu przypadkach poświęcimy jednak doświadczenie, co może utrudnić późniejsze starcia.

Skłamałbym jednak, mówiąc, że Beyond Galaxyland jest produkcją jakkolwiek trudną. To dość niezobowiązujący tytuł, który wprawdzie wymaga w trakcie turowych starć nieco pomyślunku, ale w żadnym razie nie będziecie musieli zastanawiać się nad budową swojego buildu czy taktyki. Nie oznacza to jednak, że walka jest tutaj nieciekawa. Twórcy pokusili się o kilka urozmaiceń klasycznej, jRPG-owej formuły, toteż ciosy przeciwników możemy parować, obniżając zadane nam obrażenia poprzez wciśnięcie konkretnego przycisku w odpowiednim momencie, a poza standardowymi atakami oraz “czarami”, nasi bohaterowie dysponują także umiejętnościami specjalnymi, których użycie kosztuje jednak punkty z dzielonej między protagonistami puli. Te odnowić możemy pomijając turę lub zadając celne ataki, ale o ile trafienie przeciwnika da nam jeden punkt, nietrafienie go zabierze nam dwa.

Same “czary” to również bardzo ciekawa kwestia, bo z magią mają niewiele wspólnego. By móc je rzucać, musimy najpierw złapać potwora i wrzucić go na wyposażenie któregoś z naszych podopiecznych. Beyond Galaxyland przypomina zatem pod tym względem Pokemony. Zresztą złapane stwory same zdobywają doświadczenie i wraz z kolejnymi poziomami mogą zyskać dostęp do nowych umiejętności. Mało tego, gra oferuje nawet swoisty Pokedex, który zapełniamy, cykając wszystkim zamieszkującym Galaxyland (bo tak właśnie nazywa się galaktyka, do której trafiliśmy) żyjątkom fotki.

Szkoda natomiast, że twórcy niejako zmarnowali potencjał tak ciekawego świata. Zadań pobocznych jest tutaj niestety tyle, co kot napłakał. Mowa jednak wyłącznie o misjach fabularnych, bo poza tym dodatkowych aktywności trochę tu się jednak znalazło. Możemy zatem wziąć chociażby udział w wyścigach na ścigaczach lub statkach, zająć się kompletowaniem albumu zdjęć i sprzedawaniem poszczególnych zestawów fotografii w bibliotece na Erros, lub poszukiwać ukrytych, złotych medali, które z kolei odblokują nam dostęp do nowych przeciwników na arenie. Jednak nawet biorąc to wszystko pod uwagę, Beyond Galaxyland to produkcja dość krótka, zamykająca się w jakichś dziesięciu godzinach, o ile nie przemy tylko przez główny wątek i od czasu do czasu zejdziemy z wyznaczonej trasy, by zająć się czymś innym. Troszkę chciałoby się więcej, ale osobiście wolę skończyć przygodę z delikatnym niedosytem, niż męczyć się przez przesyt. Zresztą, zawsze można odpalić tryb New Game+ z utrudniającymi zabawę modyfikatorami.

Absolutnym majstersztykiem bez dwóch zdań jest oprawa audiowizualna. Kapitalne wrażenie robi już sam pixel art, połączony tutaj ze ślicznymi efektami światła i dymu. Jest retro, jest nowocześnie, ale przede wszystkim bardzo spójnie i po prostu pięknie. Świetnie wypada także muzyka, stanowiąca niecodzienny miszmasz hip-hopu i bluesa. Ścieżka dźwiękowa tworzy niesamowity klimat, a nóżka sama chodzi zarówno podczas eksploracji, jak i potyczek. Skoro już przy aspektach technicznych jesteśmy, to po grę sięgnąć mogą nawet posiadacze komputerów-kartofli. Wiem, bo sam takowy z jakże arcypotężnym GeForcem 1050Ti na pokładzie posiadam i Beyond Galaxyland śmiga bez zająknięcia, ba, nie uświadczyłem nawet żadnych błędów. Kto to widział? W tych czasach? Skandal…

Gdybym miał okazję uderzyć się czymś w głowę na tyle mocno, by stracić pamięć i móc jeszcze raz zagrać w Beyond Galaxyland po raz pierwszy, to pewnie bym tego nie zrobiło, ale przynajmniej mocno bym to rozważał. To naprawdę kapitalna przygoda z ciekawych, choć nie wykorzystującym pełni swojego potencjału światem, angażującym systemem walki i kapitalną oprawą audiowizualną. Bez dwóch zdań mamy tu do czynienia z jednym z najciekawszych indyków tego roku, więc poznać go zdecydowanie warto. Muszę Wam się jednak na sam koniec przyznać do kłamstwa. Otóż kiedy w tekście mówiłem o twórcach, miałem na myśli Sama Enrighta. Za grę odpowiada jedna osoba. Wow.

Forza Horizon 4: LEGO Speed Champions

Dodatek

Producent: Playground Games

Rok wydania: 2019

Grałem na: Xbox Series X

Dodatek dostępny również na: Xbox Series X, Xbox One, PC

Człowiek kupuje sobie poważną grę o poważnych wyścigach poważnych samochodów, a tu nagle twórcy podrzucają mu zupełnie niepoważny dodatek. Nie jest to oczywiście pierwszy raz, bo już Forza Horizon 3 mogła przecież poszczycić się rozszerzeniem związanym z marką Hot Wheels, w którym nad dachami australijskich budynków zobaczyć można było charakterystyczne pomarańczowe pętle, ale LEGO Speed Champions dosłownie przenosi Forza Horizon 4 w inny świat. Cudowny, dodajmy.

Włodarze festiwalu Horizon postanowili bowiem przeskoczyć przysłowiowego rekina i odtworzyć świat LEGO w skali 1:1. W tym celu stworzyli zupełnie nową krainę, prześliczną i zbudowaną niemalże w całości z duńskich klocków, którą nazwali – całkiem odkrywczo, przyznacie – LEGO Valley. Miejsce to stanowi powiew świeżego powietrza po mimo wszystko dość monotematycznych krajobrazach Wielkiej Brytanii z podstawki oraz Wyspy Skarbów z dodatku Fortune Island. Dostajemy tu bowiem pełne klockowych kwiatów łąki, plaże, przy których cumują pirackie statki, małe miasteczko, tor wyścigowy, a miejsce znalazło się nawet dla pełnej szczątków dinozaurów pustyni, której normalnie w Anglii raczej nie da się uświadczyć.

Mało tego, włodarze porwali się również na wyprodukowanie kilku znanych samochodów w wersji LEGO. Dosłownie kilku, bo pięć nowych aut to mocno rozczarowująca liczba, zwłaszcza że wykonano je naprawdę świetnie i przywiązaniem do charakterystycznych dla klocków detali. Otrzymujemy zatem świeżutkie jeszcze w momencie premiery dodatku Bugatti Chiron i McLarena Senną, a także trzy klasyki w postaci Mini Coopera S Rally, Porsche 911 Turbo 3.0 oraz Ferrari F40 Competizione. To prawdziwe demony prędkości i jeździ się nimi na tyle dobrze, że chciałoby się, by podobnych samochodów było więcej, a i tak w tym momencie jesteśmy jako gracze w o tyle lepszej sytuacji, że w momencie debiutu LEGO Speed Champions oferował on zaledwie trzy samochody. Bugatti i „porszak” doszły w kolejnych aktualizacjach.

Skromna liczba aut jest o tyle smutna, że całą kampanię LEGO Speed Champions skonstruowano właśnie z myślą o nich. Przyjmuje ona tutaj przy okazji nieco inną strukturę. Wprawdzie nadal podzielono ją na kilka konkretnych segmentów, których zaliczenie odblokowuje nowe wyścigi i znaki ostrzegawcze, ale od samego ścigania ważniejsze są tutaj tzw. „klockowe wyzwania”. Ważniejsze, bo to właśnie za ich zaliczenie otrzymujemy klocki potrzebne do wybudowania nowych elementów dla swojego domu, a tym samym przejście do kolejnego segmentu. O ile część z nich faktycznie powiązana jest ze standardowymi aktywnościami, o tyle ich lwia część polega na spełnieniu konkretnych wytycznych, na przykład otrzymaniu nagrody za rewelacyjny drafting w samochodzie Hemi Cuda, albo przejechanie z punktu A do B w klasycznych muscle carze.

By odblokować finałowy wyścig i móc uznać LEGO Speed Champions za „przejsznięte”, należy zaliczyć wszystkie te wyzwania. Początkowo widok przepastnej tabeli może deprymować, to całkiem zrozumiałe, ale dodatek daje na tyle dużo frajdy z grania, że czas ten mija niesamowicie szybko, przy okazji motywując do dogłębnego zapoznania się z mechanikami gry. Istnieje natomiast spora szansa, że już i tak spory czas rozgrywki (przejście DLC to przynajmniej kilkanaście godzin) częściowo wypełni Wam grind, za co podziękować należy twórcy takich wyzwań, jak osiągnięcie stu nagród rewelacyjnej prędkości czy rozbicie pięciuset klocków bonusowych. Poza tym czeka Was polowanie na kosmiczne rośliny i zbiorniki energii obcych, a także całkiem przyjemna minikampania związana z samochodami LEGO. To zresztą właśnie one za sprawą swoich parametrów najlepiej sprawdzają się w trakcie większości wyzwań, aczkolwiek nic nie stoi na przeszkodzie, by wybrać dowolny z setek innych pojazdów.

Słowo grind jest generalnie mocno odrzucające, ale na szczęście LEGO Speed Champions ma w sobie na tyle dużo uroku, że problem ten tonie w zalewie czystej frajdy. Trudno się bowiem nie uśmiechnąć, kiedy w akompaniamencie zapętlonego i obscenicznie wręcz radosnego kawałka z nowej stacji Radio Awesome dewastujemy pole klockowej lawendy swoim pokracznym Mini Cooperem w wersji LEGO. W zasadzie jedynym faktycznym mankamentem dodatku jest skromna liczba samochodów, bo aż chciałoby zobaczyć się ich więcej, ale wciąż LEGO Speed Champions stanowi jedno z najlepszych, o ile nie najlepsze rozszerzenie do którejkolwiek Forzy.

Two Worlds II: Echoes of the Dark Past Part 2

Dodatek

Producent: Reality Pump Studios

Rok wydania: 2018

Grałem na: PC

Dodatek dostępny wyłącznie na PC

Jeśli chciałbym być złośliwym, to mógłbym powiedzieć, że mroczna przeszłość w tytule kooperacyjnego (acz do przejścia również w pojedynkę) dodatku Echoes of the Dark Past Part 2 do Two Worlds II odnosi się do dość niskiej jakości poprzednich rozszerzeń (wyłączając jedynie Pirates of the Flying Fortress). Nie chcę tego jednak robić, bo całą tę sytuacją uznaję za wyjątkowo smutną. Two Worlds II pomimo wielu ułomności było zaskakująco przyjemną produkcją, którą koniec końców potraktowano jako względnie dojną krowę. Zresztą nic, co mógłbym powiedzieć, nie byłoby w stanie obrazić rozszerzenia Echoes of the Dark Past Part 2 bardziej, niż robi to ono samo.

Już po tytule możecie domyślać się, że jest to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z pierwszego Echoes of the Dark Past, opowiadającego o konflikcie między najemnikami Vanderbiltów a magami z Uniwersytetu Veneficusa. Całość miała przy okazji za zadanie stanowić pomost pomiędzy wydarzeniami z oryginału a opowieścią zaserwowaną nam w Call of the Tenebrae. Podobnie jak „jedynka”, Part 2 spisuje się w tej roli mocno średnio. Zresztą nawet snuta przez scenarzystów historia sama w sobie wypada kompletnie bez wyrazu i ewaporuje z umysłu jeszcze w trakcie grania.

Jest to o tyle ciekawe, że twórcy widocznie położyli w drugiej części znacznie większy nacisk na narrację. O ile poprzednio wszystkie trzy mapy pozbawione były NPC-ów, z którymi moglibyśmy porozmawiać, o tyle teraz co rusz natrafimy na kogoś chętnego do pogawędki. Mało tego, Echoes of the Dark Past Part 2 oferuje ponadto dwie osobne ścieżki fabularne. Możemy bowiem wybrać, czy w poszukiwaniach artefaktów sprzymierzymy się z magami, czy z najemnikami. Od naszego wyboru zależy nie tylko dalszy przebieg historii (aczkolwiek nie żeby to miało większe znaczenie w kontekście scenariuszowej padaki), ale też to, do jakich misji uzyskamy dostęp.

Już sam opis dodatku obiecuje dwa razy więcej zawartości, niż w części pierwszej, reklamując się aż sześcioma nowymi mapami. Jest to niestety półprawda – mapy są trzy, choć faktycznie w różnych wariantach fabularnych. Mamy więc olbrzymie i niestety zmuszające do wielokrotnego backtrackingu Desert Storm, w którym wybieramy, z którym ugrupowaniem się sprzymierzymy (dostępne również w trybie TDM), monotematyczne labirynty tuneli Tenebrae oraz sanktuarium Sama’ela z rozczarowującym finałem. Twórcom należy oddać, że widoki są tutaj zdecydowanie bardziej różnorodne, niż w poprzedniku, ale cóż z tego, jeżeli odwiedzane lokacje są po prostu męczące. Masa backtrackingu, nieustanne poczucie zagubienia, niejasne wytyczne – naprawdę byłem bliski rzucenia tego dodatku w kąt. Tyle dobrego, że przeciwnicy nie są już aż takimi gąbkami na obrażenia, a towarzysząca przygodzie muzyka jest naprawdę dobra.

Nie powiem, żebym się nie spodziewał, bo sięgając po rozszerzenia do Two Worlds II, byłem w pełni świadom, jakie opinie krążą o nich w sieci. Siadając do Echoes of the Dark Past Part 2, byłem ponadto bogatszy o doświadczenie z poprzednika, a i tak poczułem się rozczarowany. Oczywiście rozumiem też, że to dodatki skrojone pod grę kooperacyjną, ale znalezienie chętnych do wspólnej rozgrywki nie należy do najłatwiejszych zadań. Serwery zioną pustkami, a ja miałbym wyrzuty sumienia, nakłaniając kogokolwiek do zakupu tego dodatku. Zresztą nawet abstrahując od samej rozgrywki, która nie jest jakoś skandalicznie zła (jest po prostu nijaka), Echoes of the Dark Past Part 2 zawodzi przede wszystkim jako finał dwuczęściowej opowieści, pozostawiając gracza wyłącznie z poczuciem zmarnowanego czasu. Najbardziej niepokojące jest jednak to, że ponoć najgorsze jeszcze przede mną…

Komentarze

Popularne posty